Już
tydzień mieszkaliśmy u Anny, którą nazywałem ciocią. Byłą
cudowna. Kiedy miała wolne spędzaliśmy we trójkę czas w kuchni
piekąc ciasteczka . Moje rany już prawie zniknęły z ciała, tak
samo jak rodzice. Nie myślałem o nich prawie w ogóle, tylko czasem
mi się przyśnili, ale Sebastian był obok i mnie pocieszał.
Jeszcze nigdy nie byłem taki szczęśliwy jak przez ten tydzień.
Właśnie
siedziałem z Sebastianem w pokoju. Uczył mnie malować farbami na
płótnie, pobrudziłem jego nos zieloną farbą i śmiałem się z
jego zdezorientowanej miny. W końcu zaczął mnie łaskotać i
zanurzył palce w czerwonej farbie, która po chwili znalazła się
na moich policzkach. Skoczyłem na niego, nie przewidział tego ruchu
z mojej strony, więc wylądowaliśmy roześmiani na podłodze.
Byłem czerwony od śmiechu, podobnie zresztą jak Sebastian.
-No
dobra Ciel, czas coś zjeść. Ugotujemy...gulasz!- uśmiechnął się
do mnie i cmoknął w nos. Pokiwałem żywo głową. I podniosłem
się z dużego łóżka z baldachimem. Pokój miał czerwoną tapetę
na ścianach. Meble i podłoga były z ciemnego drewna. Podobało mi
się tu. Było cieplutko. Nie bałem się, że ktoś wejdzie i coś
mi zrobi. Sebastian zamykał nas na noc. Był to nasz wspólny pokój.
Uparłem się że nie chcę być sam.
Zeszliśmy
powoli po marmurowych schodach… no właściwie Sebastian zszedł.
Ja władowałem się mu na barana. Obejmowałem jego szyję rękoma,
które trzymał, by być pewien, że go nie puszczę.
Gdy
byliśmy już prawie na dole, ktoś zaczął walić do drzwi.
Przestraszyłem się. To nie było zwykłe pukanie. Te było nachalne
i bardzo głośne, zdradzało zdenerwowanie osoby po drugiej stronie.
Czarnowłosy postawił mnie na ziemi i uśmiechnął do mnie czule.
Poczochrał moje włosy podchodząc do drzwi.
-Nie
bój się, Ciel… To pewnie listonosz…- złapał za klamkę i
otworzył, widziałem jak sztywnieje i przymyka drzwi.
-Gdzie
ten gówniarz?! -warknął mój ojciec. Moje serce przyspieszyło, w
oczach zalśniły łzy. Nie… czemu on tu jest? Niech sobie pójdzie!
Ja jestem szczęśliwy! Zniknij! Nienawidzę cię! Boję się!
Mój
malutki świat, który wybudowałem z ciocią Anną i Sebastianem,
runął. Od tak po prostu jakby nigdy go nie było. Znów przed
oczami miałem swoją starą sypialnię i ojca, który mnie dotyka,
powtarzając jak bardzo jestem podobny do matki. Zrobiło mi się
niedobrze. Nie dostanie mnie tak łatwo. Nie pozwolę na to. A… co
jeśli skrzywdzi Sebastiana?
Wziąłem
głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi. Nikt nie skrzywdzi
osób, które kocham. Nie jestem egoistą, przestałem nim być,
odkąd zajął się mną Tanaka. Gdy zacząłem iść wszystko działo
się szybko. Zostałem wyciągnięty z budynku na mróz. Moje bose
stopy dotykały zmrożonego podłoża. Koszula Sebastiana, którą
mi dał specjalnie na czas pracy, oraz spodenki, nie dawały zbyt
wiele ciepła. Nie patrzyłem w górę na ojca. Zebrałem w sobie
wszystkie siły, by z mojej twarzy zniknął nawet najmniejszy ślad
po strachu jaki mnie opanował. Gdy czułem, że to ten moment
spojrzałem na niego. Nie mogłem zrozumieć czemu był taki okrutny.
Miał urodę, pieniądze, wpływy. Ale chyba to przez to, że nie
czuje w stosunku do mnie miłości, dlatego że zabiłem matkę.
Gdyby mnie nie było, ona cały czas trwałaby u jego boku. Byliby
szczęśliwi.
Poczułem
to okropne uczucie w sercu, które pojawiało się zawsze gdy
uświadamiałem sobie, że śmierć mamy to tylko i wyłącznie moja
wina. On miał racje, jestem nikim. Kompletnym zerem. Nawet nie mam
ani grama siły. Słaby. Bezbronny. Głupi. To idealnie mnie opisuje.
-Gdzie
się szlajasz z ta hołotą?! I jak ty wyglądasz?! Jesteś
beznadziejny!
Wyłączyłem
się i spojrzałem na Sebastiana. W jego oczach malowała się
wściekłość. Był zły na mnie? Znów jest to moja wina, prawda?
Próbowałem wstrzymać łzy. Przez nadmiar emocji, czułem jakby
moja głowa miała zaraz eksplodować.
Poczułem
szarpnięcie. Ojciec zaczął mnie ciągnąć w stronę powozu. Teraz
nie było dla mnie ratunku. Sebastian z jakiegoś powodu mnie
znienawidził, a ojciec zapewne mnie zabije za nieposłuszeństwo.
Ale jestem tylko kolejnym, nędznym człowiekiem. Nic nie znaczę. Po
mojej śmierci zostanie tylko nagrobek, chociaż mam podejrzenia, że
wielki hrabia Vincent Phantomhive, zabije swojego jedynego syna po
cichu. Tak, by nikt na niego krzywo nie patrzył.
Ostatni
raz spojrzałem na budynek, który z każdym uderzeniem kopyt o
kostkę brukową, znikał z pola widzenia. Ukryłem twarz w dłoniach.
Koszula pachniała Sebastianem. Moim kochanym, ciepłym Sebastianem.
Na dłoniach wciąż miałem plamy farb, których używa. Teraz mogę
jedynie modlić się o jak najmniej bolesną śmierć z rąk rodzica.
Było mi coraz ciężej to wszystko przeżyć.
-Jesteś
z siebie dumny, gówniarzu? Przez ciebie musiałem zacząć cię
szukać. Yard się zainteresował twoim zniknięciem, bo nie
chodziłeś do tego durnego parku. -mówił i odpalił cygaro. Na
jego czole widoczna była brzydka zmarszczka, a jego spokojny głos
sprawiał, że marzłem od zewnątrz. Wolałem chyba żeby wrzeszczał
na mnie i zrobił swoje. - Po co tam chodziłeś co? Żeby spotkać
się z tym czymś?- zmarszczyłem brwi.-Chodzi mi o tego obdartusa,
który otworzył drzwi.
-Sebastian
nie jest obdartusem.- powiedziałem ostro, na co ten się zaśmiał
głośno.
-Owszem,
jest. Nie przerywaj mi.- powiedział nieco ostrzej.- Myślisz, że
twoje zniknięcie łatwo było utrzymywać w tajemnicy? Udawałem, że
jesteś chory, ale zauważyli w końcu, że żaden lekarz cię nie
odwiedza. Królowa zaprosiła nas na świąteczny bal. Musisz się
tam pojawić, dlatego zacząłem cię szukać. Śledziłem tą durną
babę. Anne? Nie ważne.
-Ciocia
Ann jest najmądrzejsza! Nie obrażaj jej!
-MILCZ!
Nie zrozumiałeś za pierwszym razem? Więc zrozum teraz. Nigdy
więcej nie wyjdziesz z domu sam. Sprawiasz same kłopoty. Chociaż
przyznam, że gdy cię nie ma w domu jest cudownie. Ale nie martw
się. Ożenisz się. Co prawda małżonka będzie trochę starsza i
niezbyt urodziwa. Ale będzie spokój. A wy zamieszkacie z dala ode
mnie.- zamilkł nagle a powóz zatrzymał się. To wszystko jakby do
mnie nie dotarło. Ożenię? Wyjadę? Przecież… on żartuje
prawda? Ja naprawdę nie chcę.
-Nie
chcę…-chciałem powiedzieć coś więcej, ale wiedziałem, że w
tej sytuacji nikt mi nie pomoże. To rodzina decydowała o
małżeństwie dziecka. Ot, taka rekompensata, że sami nie mogli
wybrać. Siedziałem tak, nawet gdy ojciec mnie opuścił i poszedł
do rezydencji. Wzrok wbiłem w drewnianą podłogę. To się nie
dzieje naprawdę… Piekło trwa. Nie... Moje piekło dopiero się
zaczyna.
**********************************************************************************
Nie wiem co ze mną nie tak. Nie mam siły na pisanie, ale z całych sił się staram ją znaleźć. Rozdział jest dzięki jednej osobie (której go osobiście dedykuję i mam nadzieję, że ta osoba wie o kogo chodzi) Pozdrawiam was i liczę na komentarze, gdyż karmią one moją głodną, artystyczną duszę
Pozdrawiam,
Ozzy ^^