środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział czwarty.

Wieczorem usłyszeliśmy pukanie.
-Otworzę paniczu.- odezwał się Sebastian, tym samym wyrywając mnie znad papierów, które zdobył od Yardu. Skinąłem tylko głową i machnąłem na niego ręką, znów analizując jedną z kilkunastu kartek. Po paru minutach usłyszałem kroki w stronę mojego gabinetu, oczywistym było, że jest to mój kamerdyner, ale zastanowiło mnie to któż jest drugą, kroczącą po korytarzu osobą. Na pewno nie była to moja zwariowana narzeczona, ona atakuje znienacka.
Spojrzałem w stronę drzwi i splotłem ręce na piersi. Wkrótce w drzwiach ujrzałem demona z jakimś młodym mężczyzną. Był on wysokim rudzielcem, o bardzo piegowatej twarzy, miał bystre przeszywające zielone oczy. Nie był odziany w drogie ubrania, ale na biedaka też nie wyglądał.
„Ktoś z Yardu?”- przeszło mi przez myśl.
-Paniczu ten mężczyzna to…- zaczął Sebastian.
- Jeremy Morton, hrabio.-przerwał mu.- Przyszedłem z Yardu. Te stare pryki mają dumę większą niż The Clock Tower i ujmą dla niej jest poproszenie cię o pomoc. Na Boga… każdy wie, że rozwiązujesz każdą sprawę, a ta jest tak ciężka, że nie damy rady sami. I to dotyczy się ciebie, hrabio, tak jak Scotland Yardu.
Patrzyłem na niego głupim wzrokiem i niemal się uśmiechnąłem.
-Zaparz herbatę Sebastianie. Czeka Nas interesująca rozmowa, Panie Morton.
Rozmawiałem z Mortonem dobrą godzinę, nagle zesztywniałem.
-Jak to? Kolejna ofiara?- zmarszczyłem brwi.
-Tak pech chciał, że w burzę dziewczyna wyszła z domu. Właściwie uciekła, gdyż jej matka odnalazła listy.
-Listy?- zainteresował się Sebastian, tym samym wyprzedzając moje pytanie.
-Listy z jakimś… „Księciem”. Jest to najprawdopodobniej morderca.- odrzekł Jeremy.
Przytaknąłem powoli.
-Macie te listy?- tym razem pytanie zadałem ja.
-Tak. Przyniosłem je w razie, gdyby były potrzebne tobie, hrabio.- wyciągną z kieszeni marynarki, parę ozdobnych kopert.
Chwyciłem je, wyciągnąłem pierwszy list i zacząłem czytać:
Londyn, 19.10.1888 r.
Drogi Książę!
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tak szybko odebrałeś list z „naszego miejsca”.
\Mam nadzieję, że moja mama nie znajdzie listów. Ma jakąś obsesję, na moim Punkcie, cały czas prawi mi morały dotyczące mojego zachowania. Twierdzi, że jestem za młoda, by interesować się chłopcami. To mnie tak bardzo irytuje, nie jestem przecież głupia.
 Przy dobrym humorze trzyma mnie tylko myśl o naszym pierwszym spotkaniu.
Pozdrawiam,
Twoja kochająca Dorothy
- Ten nie zdążył być wysłany?- zdziwiłem się.
-Nie. Zakładam, że każdy zabierał swoje listy.- odpowiedział detektyw, a ja przekręciłem głowę w geście niezrozumienia. Jeremy szybko się zreflektował.- Zostawiali w jakimś miejscu listy. Osoba, która była autorem listu znajdowała odpowiedź i swój własny list.
-Pogmatwane. No nic… to już jakaś poszlaka. Ale to miejsce musi być rzadko odwiedzane… odosobnione.
-Zapewne. Teraz musisz mi wybaczyć hrabio, jest już dość późno…
-Rozumiem.- uciąłem krótko.-W takim razie Jeremy, liczę na owocną współpracę.- uśmiechnąłem się i podałem mu rękę, którą uścisnął dość mocno.
Gdy Sebastian już odprowadził Naszego niespodziewanego gościa, poczułem znużenie.
-Na dziś koniec pracy, paniczu.- rzekł czarnowłosy wchodząc do gabinetu.
-Musimy tymczasowo zamieszkać w letniej rezydencji. Im bliżej miejsc zabójstw, tym lepiej. Jutro masz się wszystkim zająć. Złapiemy tego „Księcia” jak najszybciej tylko damy radę.
Kamerdyner tylko się ukłonił i uśmiechnął.
-Pies Królowej w swoim żywiole, mam najlepsze miejsce na to przedstawienie.
Wywróciłem oczami w reakcji na jego „prześmieszny” żart.
-Zamknij się już i zanieś mnie do sypialni. Jestem znużony i rozbolała mnie głowa. Mam nadzieję, że po zakończeniu tej sprawy będę miał trochę wolnego.
Demon uśmiechał się i wziął mnie na ręce. Po kilku minutach leżałem w łóżku, Sebastian właśnie miał wychodzić, a ja kierowany jakimś impulsem, usiadłem gwałtownie.
-Sebastian!- krzyknąłem i zarumieniłem się zażenowany swoim zachowaniem.- To znaczy… możesz tu zostać? I… zimno mi.
Zerknąłem na mężczyznę spode łba i dostrzegł jakiś dziwny uśmiech malujący się na jego twarzy.
„Wyśmieje mnie… na bank!”- pomyślałem.
-Oczywiście, mój panie.- przez chwilę niedowierzałem usłyszanych przez siebie słów.
Zgodził się? Jestem aż tak przekonujący, że obyło się bez żartów na mój temat?
Musiałem wyglądać niezwykle zabawnie z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami, ale mój kamerdyner nie skomentował mojego zachowania.
Gdy już się otrząsnąłem z doznanego szoku, przesunąłem się, robiąc Sebastianowi miejsce. Parę sekund później poczułem jak materac obok mnie ugina się.
-Jak myślisz Sebastianie…? Uda nam się uratować kolejną ofiarę?- spytałem patrząc tępo w sufit.- Te dziewczęta… niczym nie zawiniły…
-Nie myśl o tym, paniczu.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem na niego.
-Widziałem wiele martwych osób w swoim życiu… ale… Chyba to właśnie osoby, które nie zdążyły poznać życia… poruszają moje serce…- przeczesałem palcami włosy.-Dlaczego mnie nie wyśmiałeś?
Patrzyłem jak jego twarz staje się pusta, bez emocji. Po chwili czarnowłosy przeniósł swój wzrok na mnie.
-Ponieważ… Jesteś moim małym paniczem…
Sposób w jaki wypowiedział te kilka słów przyprawił mnie o dreszcze, a w okolicach serca poczułem nieznane ciepło w sercu. Na moich policzkach wykwitł dorodny rumieniec.
Coś musiało być nie tak. Sebastian, by mnie wyśmiał. On zawsze to robił gdy tylko ukazywałem swoją dziecięcą słabość. Przez demona stałem się taki nieczuły, nie chciałem być przez niego wyśmiany. Oczywiście, obawiałem się również kpin ze strony innych szlachciców, ale to właśnie opinia mojego kamerdynera obchodziła mnie najbardziej.
Patrzyłem na niego dłuższą chwilę, w końcu ułożyłem się wygodnie i zamknąłem oczy.
-Dobranoc Sebastianie…
-Śpij dobrze Paniczu. Czeka nas trudna sprawa.- okrył mnie szczelniej, a ja wtuliłem się w moją ulubioną poduszkę, bez której było mi bardzo ciężko zasnąć.
Chwilę później byłem już w objęciach Morfeusza. Ale on i dziś nie był dla mnie litościwy i postanowił męczyć mój mózg koszmarami. Śniła mi się Dorothy, której fotografię miałem w gabinecie, wśród zeznań świadków i rodziny.
Scenerie mojego snu gwałtownie się zmieniały, widziałem jakiś park, chowałem pod kamieniem kopertę. Innym razem walczyłem o odrobinę powietrza, gdy leżałem pod wodą, skądś kojarzyłem te miejsca.
Gwałtownie otworzyłem powieki i usiadłem.
Co do cholery…? Czy to… były te miejsca?
Pokręciłem głową, ale nie udało mi się w żaden magiczny sposób wyrzucić uporczywych myśli z głowy.
-To przecież niemożliwe bym widział te miejsca.- wyszeptałem.
Wstałem szybko i pobiegłem w stronę gabinetu, nie przejmowałem się, że jestem bosy i marznę. Miałem teraz co innego na głowie. Słyszałem jak Sebastian mnie nawoływał, ale nie oglądałem się za siebie. Zacząłem przekopywać wszystkie papiery, które zajmowały moje biurko.
-Wszystko musiało się zacząć od jednego miejsca… Park.
-Paniczu? Wszystko w porządku?- poczułem jak zarzuca na mnie szlafrok, sadza na fotelu i zakłada kapcie.

-Sebastianie, mam bardzo ważną poszlakę.
*********************************************************************************
Witajcie! ^^ Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Przyznam szczerze, że rozdział szedł mi niezwykle opornie. Jakieś depresje w powietrzu się unoszą, czy co. Pewnie jest beznadziejny, ale szczerze? Mam to gdzieś. Tak więc... cieszę się z takiej ilości wyświetleń, dziękuję każdej osobie, która pozostawia po sobie ślad, w postaci komentarza :3 To takie milutkie, gdy czyta się przychylne komentarze^^ Pozdrawiam Was gorąco i do zobaczenia w następnym rozdziale :D

środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział trzeci

-Jak to?! Straciliśmy koło?!- wrzasnąłem na kamerdynera, który stał przy wejściu do powozu. Był cały przemoczony, z końcówek jego włosów kapała woda.
Wygląda na to, że utknęliśmy na jakiejś polnej drodze w środku gwałtownej burzy.
Jak to się stało? Otóż po wyjściu z zakładu pogrzebowego od razu ruszyliśmy w drogę i niechętnie przyznaję, ale Sebastian miał rację. Nie powinniśmy byli ruszać się dziś z rezydencji. Po drodze w drzewo uderzył piorun, co spłoszyło konie i te uciekły. Nie było sensu ich gonić, gdyż i tak byśmy nie ruszyli, co uświadomił mi Sebastian. Jeden z koni roztrzaskał koło powozu. I tak oto zaistniała obecna sytuacja.
A ja tak bardzo marzyłem o ciepłym posiłku oraz herbacie. Zaczynało robić się okropnie zimno, co odczuwałem dość wyraźnie. Westchnąłem i schowałem twarz w dłoniach. Przypomniałem sobie o Sebastianie, stojącym przed powozem i moknącym. Będąc na zewnątrz podczas burzy po prostu się jej bałem, więc bez chwili zastanowienia zaprosiłem Sebastiana do powozu. Chyba nikt na moim miejscu nie chciałby siedzieć w nim samotnie.
Kamerdyner ściągnął przemoczoną marynarkę, a ja mimowolnie zerknąłem na niego. Mokra koszula przylepiła się do ciała demona i teraz widziałem jaki umięśniony jest. Momentalnie ,zrobiłem się czerwony na twarzy i poczułem lekkie ukłucie zazdrości. Sam nigdy nie będę taki umięśniony i to nawet nie przez to, że nie mam żadnego wysiłku, a bardziej dlatego, że Sebastian przepowiedział mi śmierć za młodu.
Postarałem się szybko odwrócić wzrok i opanować rumieńce, Sebastian w tym czasie zdążył zdjąć z siebie przemoczone ubrania, więc został w samej bieliźnie.
-Wybacz mi paniczu brak ubrań, ale nie chciałem zamoczyć powozu, jak tylko przeschną ubiorę się natychmiast.
Skinąłem tylko głową nie patrząc w jego stronę, drżałem z zimna i spoglądałem przez okno. Nagle poczułem jak coś ciepłego mnie otula. Koc. Zerknąłem na czarnowłosego i odchyliłem materiał lekko.
-Chodź. Wciąż jest mi zimno. Masz mnie ogrzać.- wymamrotałem niewyraźnie, chciałem ukryć ciało demona pod kocem, by patrzenie na niego tak mnie nie krępowało.
 Nie minęła chwila, a już pod kocem znalazł się także Sebastian, spiąłem się na chwilę i rozluźniłem.
-Wygląda na to, że burza będzie trwać całą noc. Powinien panicz spać.- odezwał się w końcu, a ja na niego zerknąłem. Obserwował mnie uważnie ze zmarszczką na czole.
Przytaknąłem tylko niechętnie, Sebastian ułożył się na siedzeniach, a ja podążyłem w ślad za nim. Nagle poczułem jego rękę, która obejmowała mnie w pasie.
-C-co ty robisz?!- zamarłem.
-Jak to co? Muszę cię trzymać byś nie spadł, paniczu.- odrzekł spokojnie i otulił mnie szczelniej kocem.
-A-aha.- odrzekłem mało inteligentnie i zamknąłem powieki. Nie chciało mi się spać, ale nie pozostało mi nic innego. Sebastian nawet nie żartował ze mnie i moich rumieńców, więc nie było sposobności bym się z nim przekomarzał. Po jakiejś godzinie udało mi się zapaść w płytki, niespokojny sen. Miałem kolejny koszmar dotyczący przetrzymywania mnie przez ludzi, na których chciałem się zemścić. Tym razem w snach widziałem również ciała dziewcząt, które pokazał Nam Undertaker. Sebastian w tedy się sprzeciwiał w obawie jak bardzo wryje mi się obraz martwych ludzi w pamięć. Oczywiście robił to bardziej we własnym interesie. Mimo wszystko, tym razem nie rodzice, a one oskarżały mnie o swoją śmierć i chciały mnie zabić. Przyśnił mi się również moment, w którym na moim ciele powstała moja najbardziej wstydliwa blizna.
Oba sny poskutkowały i obudziłem się niespokojnie oddychając. Odkryłem, że tulę się do śpiącego demona. Zerknąłem przez szparę między zasłonkami w okienku i odkryłem, że wciąż pada i jest noc. Musiałem zatem bardzo krótko spać.
Odsunąłem się nieco od kamerdynera i patrzyłem na jego spokojną twarz. Podczas spoczynku wydawał się być bardzo ludzki, a co najważniejsze w ogóle nie przypominał, zjadającej ludzkie dusze, bestii. Odgarnąłem jego grzywkę z twarzy i mimowolnie wygiąłem wargi w delikatnym uśmiechu. Czułem się przez niego jakby… rozpieszczany. Odkąd rodzice zginęli nikt mnie nie tulił tak jak Sebastian w tym momencie. Uścisk był delikatny i pokrzepiający. Zamknąłem powieki na powrót, ziewnąłem i próbowałem zasnąć.
Na sen nie musiałem długo czekać, po około dwudziestu minutach spałem głęboko.
*Sebastian*
Słyszałem jak w nocy się ocknął. Nie chciałem go jeszcze bardziej denerwować więc udawałem, że śpię. Oczekiwałem gwałtownego odepchnięcia i krzyku, dlatego moje zdziwienie było niewyobrażalne, gdy młody hrabia wtulił się we mnie, powoli zasypiając. Otworzyłem oczy. Tak. Mój panicz to okropny pieszczoch. Wiecznie prosi o słodycze, lubi gdy go ubieram, myję, czeszę. Zawsze udaje obojętnego, ale zapomina o kontrakcie, który Nas łączy.
Westchnąłem cicho.
Odkąd pamiętam Ciel był dla mnie tylko dzieckiem. Na samą myśl o tym, że kiedyś będę zmuszony odebrać jego duszę, biłem się z własną naturą. Momentami żałowałem, że pozwoliłem mu na kontrakt ze mną, a innym razem cieszyłem się, że nadejdzie dzień, w którym zemszczę się za lata uniżonej służby.
Jednak wciąż był tylko dzieckiem, co codziennie udowadniał. Na samą myśl ile razy nocami przychodziłem do jego pokoju i dawałem filiżankę ciepłego mleka z miodem, czułem jakiś rodzaj ciepła w miejscu, w którym ludzie posiadają serce.
Pozwoliłem sobie pogłaskać granatowe włosy panicza. Leżałem tak i głaskałem go po głowie. O godzinie ósmej wstałem ostrożnie, by nie zbudzić Ciela i wyszedłem z powozu, deszcz przestał padać, a nieśmiałe promyki słońca próbowały przepchnąć się przez chmury.
Im szybciej wyruszymy, tym szybciej dotrzemy do rezydencji. Nie czułem potrzeby budzenia panicza skoro ten i tak nie jest w stanie chodzić. Ubrałem się jak najszybciej w suche już ubrania, wziąłem śpiącego hrabię na ręce, wyszedłem z powozu i ruszyłem żwawym krokiem.
*Ciel*
Było mi tak ciepło i przyjemnie…
Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Niestety.
Powoli otworzyłem lewą powiekę i ziewnąłem. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to koszula i marynarka należąca do mojego kamerdynera, oraz miarowe kołysanie. Szybko rozejrzałem się i spostrzegłem, że jestem niesiony przez Sebastiana.
-Czemu mnie nie obudziłeś?- zapytałem chłodno, jednak byłem mu bardzo wdzięczny, że tego nie zrobił.
-Nie widziałem takiej potrzeby paniczu.
Obserwowałem go od dołu.
-Ahm…- mruknąłem tylko, nie czując potrzeby udzielenia jakieś głębszej odpowiedzi.
Po tej bardzo krótkiej i nic nie wnoszącej wymianie zdań zapadła cisza, była ona dla mnie dość krępująca po mojej nocnej pobudce. Mimo iż widziałem jak Sebastian śpi to i tak miałem dziwne wrażenie, że on wie. W końcu to demon.
Po niecałej godzinie byłem już w łazience i brałem gorącą kąpiel. Sebastian poszedł przygotować śniadanie. Westchnąłem i zanurzyłem się po uszy. Przed oczami znów stanęły mi ciała dziewcząt, zadrżałem i wynurzyłem się, ochlapałem swoją twarz wodą. Westchnąłem ciężko.
Kilka minut później wrócił Sebastian i wyciągnął mnie z wody, wytarł i ubrał. Poszedłem prosto do jadalni, cały czas myślami byłem przy, powierzonej mi przez Królową, sprawie. Nawet nie obejrzałem się kiedy skończyłem śniadanie i znalazłem się w swoim gabinecie.
-Nie mamy żadnych podejrzanych… nic.- mruknąłem wyraźnie rozdrażniony.
-Usiądź paniczu, nadwyrężasz nogę.
Usiadłem przy biurku i poprawiłem grzywkę.
-Sebastianie. Musimy znaleźć sprawcę. Musimy mu podłożyć kolejną ofiarę.- mówiłem patrząc przez okno, zacisnąłem dłonie w pieści.- Żaden człowiek nie jest nieuchwytny. Musi gdzieś popełnić błąd. Najprawdopodobniej będziemy zmuszeni obserwować londyńskie ulice… Czeka Nas ciężka sprawa Sebastianie.
Kamerdyner wyciągnął swój zegarek kieszonkowy, otworzył go i wygiął wargi w kpiącym uśmieszku.
-Czas na herbatę.

Usłyszałem głośne kliknięcie, a zegarek z gracją znalazł się na swoim miejscu.
*********************************************************************************
Witajcie ^^ Mam szczerą nadzieję, że komuś się spodoba rozdział :D Postanowiłam dodać na bloga muzykę *tak bardzo z siebie dumna*. Rozdziały będę dodawać najprędzej raz na tydzień, a o jakiś przerwach będziecie powiadamiani. Oczywiście nie planuję dłuższych przerw. ^^
 Bardzo dziękuję za te parę miłych komentarzy :3 Rozdział nie sprawdzony, więc błagam powiadamiajcie mnie o wszelkich błędach ;-;
 Pozdrawiam i do zobaczenia w następnym rozdziale ^^
P.S.: Ktoś się domyśla co mam zamiar zrobić z Cielakiem?  ( ͡° ͜ʖ ͡°)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział drugi

Kamerdyner pochylił się nad biurkiem i postawił przede mną herbatę.
-A więc o co tym razem chodzi, paniczu?- spytał z nieukrywaną ciekawością. Zerknąłem na niego z uśmiechem i podałem list. Obserwowałem jak z każdym przeczytanym słowem, na jego twarzy maluje się wyraźne zadowolenie.
- Znów ma panicz zamiar ubrać sukienkę?- uśmiechnął się kpiąco.
-To było tylko raz! No... dwa razy. I to nie z mojej woli! – obruszyłem się i schowałem szybko twarz, na którą wypłynął niepożądany rumieniec.
Kamerdyner zaśmiał się z mojego zachowania, za co obrzuciłem go chłodnym spojrzeniem. Mimo mojej wyćwiczonej do perfekcji miny tak naprawdę lubiłem patrzeć jak się uśmiecha, to jest takie irytujące. Nie powinienem nic czuć w stosunku do demona. Naszym celem jest wzniesienie mnie na wyżyny i dokonanie zemsty na moich oprawcach, nie ma czasu na romanse. Zwłaszcza, że to mój sługa, dużo starszy sługa. No i do tego oboje jesteśmy mężczyznami. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej zdając sobie sprawę z tego o czym myślę.
Co ze mną jest nie tak?- pomyślałem i żywo zacząłem kręcić głową.
-…Paniczu?- zamarłem i spojrzałem na Sebastiana.- Czemu…?- wyglądał jakby już dłużej nie mógł udawać powagi.
Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
-Wracajmy do pracy, Sebastianie- burknąłem pod nosem, doskonale sobie zdając sprawę z tego, że demon i tak to usłyszał. Wstałem i podrapałem w zamyśleniu brodę.- Porywane są młode dziewczęta i kobiety. Są znajdywane po paru dniach, bez widocznych śladów na ciele. A na dokładkę, każda z nich jest przebrana za postacie z baśni…
Założyłem ręce na plecy i zacząłem powoli krążyć po gabinecie.
-Paniczu, w takiej sytuacji nie widzę potrzeby odwiedzania rodzin ofiar.- powiedział uprzejmie Sebastian.
-Ale mogą nam powiedzieć jak zachowywały się ofiary w dzień zniknięcia. To może być ważny trop.
-Ma panicz rację. Może Yard ma już jakieś zeznania świadków i rodzin? To by pozwoliło na zaoszczędzenie czasu. Każda minuta może być cenna.
Przytaknąłem niewyraźnie. Potem w głowie zaświtała mi pewna myśl.
-Zdobądź odpowiednie dokumentu od Yardu i wyruszymy do Londynu. Musimy skontaktować się z Undertakerem.
Mężczyzna w garniturze ukłonił się i szybko opuścił pomieszczenie, ja w tym czasie pozwoliłem sobie na dokładnym przeanalizowaniu listu i liście zaginionych. Daty porwań nie miały żadnego punktu zaczepienia, co dało mi więcej do myślenia. W końcu doszedłem do wniosku, że musi atakować upatrzone dziewczyny.
Muszę obejrzeć ich ciała. Nie do końca ufam temu przebiegłemu grabarzowi. Może mnie oszukać tak dla zabawy.- westchnąłem cierpiętniczo i wypiłem herbatę, potarłem swoje skronie, gdyż zaczęła mnie boleć głowa.                                                                                                                                
Przyjrzałem się stercie papierów, na biurku i niemal jęknąłem. Szybkim krokiem poszedłem do biblioteki, zacząłem przeglądać półki, aż w końcu znalazłem grube tomiszcza z różnorakimi utworami przeznaczonymi dla dzieci.
-Grimm… Andersen…- pokiwałem głową z aprobatą, podstawiłem pod daną półkę drabinkę i zacząłem się po niej wspinać. Niestety, gdy chwyciłem grubą księgę zachwiałem się i puściłem ją, a ta spadła na ziemię. Zacząłem panicznie machać rękoma, krzyknąłem krótko, gdy moje stopy nie stał na drabince, zasłoniłem twarz rękoma i skuliłem się, upadając uderzyłem się w kolano i z impetem upadłem na lewą nogę. Poczułem ostry ból, jęcząc boleśnie podszedłem o stolika w ogóle nie przejmując się leżącą na ziemi książką. Usiadłem bardzo powoli i nieumiejętnie zdjąłem buta oraz zakolanówkę. Westchnąłem ciężko obserwując napuchniętą kostkę, miała czerwony, ale powoli przechodzący w przypominający fiolet, kolor. Miałem lekko obdartą od niewygodnych butów skórę. Delikatnie dotknąłem kostki i jęknąłem z bólu.
Cholera, Sebastianie potrzebuję cię. Nie dam sobie sam rady.- od razu zbeształem się za swoje żałosne myśli i wstałem. Cholernie mnie bolało, po paru krokach nie wytrzymałem i usiadłem na ziemi. Jakże żałośnie musiałem wyglądać, Sebastian będzie miał ze mnie ubaw po pachy. Jak ja nienawidzę się przed nim upokarzać.
Znów chciałem wstać, ale po chwili zrezygnowałem.
-Mey-Rin?!- krzyknąłem w stronę drzwi, ale nie spotkałem się z żadnym dźwiękiem z drugiej strony. Od razu uderzyłem się dłonią w czoło. Przecież była niedziela, służba miała wychodne i tylko Sebastian pozostawał na miejscu.
Siedziałem na podłodze dość długo i żałośnie wołałem o pomoc. W końcu usłyszałem jak drzwi biblioteki otwierają się, a w drzwiach stanął Sebastian z różnymi dokumentami. Gdy mnie zobaczył przez ułamek sekundy na jego twarzy malował się niepokój. Chwilę później demon szedł do stołu i położył na nim wszystko co miał w rękach. Zaczął chichotać i uważnie mi się przyglądać.
-Witaj mój drogi paniczu. Masz jakiś problem?- spytał z wyraźną kpiną w głosie. Nie krył się z nią za bardzo, co tylko mnie rozwścieczyło.
-Z czego rżysz?!- wrzasnąłem zły, w głębi duszy było mi przykro, że ze mnie kpi, zamiast martwić się moim zdrowiem.
Najwyraźniej mój wrzask w jakim stopniu pomógł, gdyż podszedł do mnie i wziął ostrożnie na ręce oraz posadził na kanapie przed kominkiem. Poczułem jak dotyka mojej nogi, co obwieściłem jękiem.
-Idioto! To boli!- odepchnąłem jego ręce. Demon chwilę milczał, obserwując moją nogę.
-Nic dziwnego, że boli. Masz zwichniętą kostkę. Nie ruszaj nogą, bo pogorszysz jej stan, paniczu - szybkim krokiem opuścił bibliotekę, a ja zostałem sam i patrzyłem na pusty kominek. Kamerdyner powrócił po paru minutach z jakimś kawałkiem materiału, gąbką oraz miską wody. Podszedł do mnie i uklęknął na jedno kolano. Bez słowa przemył moją opuchniętą nogę zimną wodą. Od razu poczułem w jakimś stopniu ulgę.
Sebastian chwycił moją nogę dokładnie obwiązał ją bandażem.
-A teraz paniczu… Opowiedz jak to się stało, że siedziałeś w bibliotece i masz zwichniętą kostkę.
Spojrzałem prosto w jego oczy.
-Przyszedłem do biblioteki, by znaleźć jakąś książkę z baśniami… No i znalazłem, ale była zbyt wysoko, więc wspiąłem się na drabinkę. Była bardzo ciężka, przechyliłem się i straciłem równowagę- podczas opowiadania o całym zdarzeniu, zarumieniłem się przez zażenowanie. Oczekiwałem ze strony kamerdynera kpiny, którą kierował do mojej osoby, gdy tylko zrobiłem coś głupiego.
-Musisz bardziej uważać, paniczu. Miałeś bardzo dużo szczęścia, że to tylko zwyczajne zwichnięcie- mówił i pozbierał z podłogi zakola nówkę oraz but, których pozbyłem się po upadku. Zaczął je ostrożnie zakładać.- Nie zawsze będę mógł Ci pomóc, a w tedy wszystko może mieć miejsce.
Wzniosłem oczy ku sufitowi, który teraz wydawał się być niezwykle interesujący. Starałem się ignorować obecność czarnowłosego, co było niezwykle trudne, gdyż ten świdrował mnie wzrokiem. W końcu nie wytrzymałem jego wzroku.
-Rozumiem. Przynieś mi jakieś ciasto i herbatę, a następnie opowiesz co masz.- rzuciłem niby od niechcenia.
-Deser? Nie jadł panicz nawet obiadu. Ale mogę zrobić mały wyjątek.- ukłonił się i wyszedł z pomieszczenia, cierpliwie na niego czekałem. Zrobiło mi się trochę zimno, zerknąłem przez okno i westchnąłem głośno. Padał deszcz, co w Anglii nie było jakąś nowością, jednakże nie przepadałem za taką pogodą, gdyż w rezydencji robiło się nieprzyjemnie chłodno.
Sebastian wrócił z małym talerzykiem i filiżanką herbaty, położył wszystko na stoliku przede mną i widząc jak się trzęsę napalił w kominku. Patrzyłem jak wykonuję tę czynność i chwyciłem jedno ciastko z czekoladą, wgryzłem się w nie i łakomie oblizałem wargi.
-Więc? Co przyniosłeś?- spytałem z nieukrywaną ciekawością.
Czarnowłosy podszedł do stołu i wziął papiery, które ze sobą przyniósł. Stanął nad sofą, i podał mi wszystkie dokumenty, czytałem je popijając powoli gorącą herbatę. Marszczyłem brwi niezadowolony tym co było tam napisane.
-Tu nie ma żadnego punktu zaczepienia! Jedyną poszlaką, jest to, że ofiary wychodzą z różnych przyczyn późnym wieczorem z domu, nie ma żadnych świadków… nic! Jeszcze dziś musimy wybrać się do Undertakera. Wypytamy go o stan ciał. Nie wierzę, że nie ma na nich żadnego śladu. Coś musi być.
-Paniczu nie wiem czy to dobry pomysł. Zanosi się na burzę. Powinniśmy przeczekać na poprawę pogody…
-Nie będziemy na nic czekać, do cholery jasnej! Chcę jak najszybciej zakończyć tą sprawę.
Demon westchnął i ukłonił się nisko.
-Oczywiście, paniczu.
Wyszedł z pomieszczenia i przygotował powóz, po dwudziestu minutach, przyszedł z moim kapeluszem, płaszczem i laską, która obecnie była mi niezbędna. Ubrał mnie, a ja powoli- podpierając się laską ruszyłem do wyjścia, kamerdyner podążał za mną, po jakimś czasie już zmierzaliśmy do Londynu, by odwiedzić szurniętego grabarza i dowiedzieć się w jakim stanie znajdowały się ofiary, gdy do niego trafiły. Wieczorem znajdowaliśmy się już przed zakładem pogrzebowym. Musiałem parę razy odetchnąć, wiedząc, że ciśnienie może mi bardzo podskoczyć przez infantylne i nieco dziwaczne zachowanie grabarza.
Z pomocą Sebastiana wysiadłem z powozu i weszliśmy do pustego zakładu. Panowała w nim ciemność, jedynie mała świeczka, stojąca na jednej z trumien dawała nikłe światło, wyglądało tak, jakby nikogo nie było, ale ja doskonale znałem zagrania Undertakera.
-Hraaaaaabioooo… Hihihi!- usłyszałem szaleńczy chichot białowłosego, stałem wyprostowany i przygotowany na jego nagłe wyjście z jednej z trumien.
Gdy poczułem dłoń na mojej klatce piersiowej, a drugą na brzuchu, zaniepokojony spojrzałem na kamerdynera, ale ten obserwował groźnie coś, co znajdowało się za mną. Po chwili ujrzałem, opadające na moje policzki, białe włosy, a wzrok Sebastiana zdawał się zabijać grabarza, który próbował wrzucić mnie do jednej z trumien. Czarnowłosy bardzo szybko odepchnął grabarza i schował moją osobę za swoimi plecami. Gdy zerknąłem na białowłosego miał przez parę chwil niezadowoloną minę, jednakże po chwili znów głupio się uśmiechał. Odchrząknąłem i wyszedłem zza pleców demona.
-Witaj, grabarzu – poprawiłem niesforną grzywkę, która postanowiła wpadać na moje oczy. Od razu zanotowałem w głowie, że powinienem ją przyciąć. A raczej Sebastian powinien.-Sprowadzają mnie do Ciebie pewne morderstwa, do których dochodzi w Londynie i jego okolicy. Zgaduję, że nasze drogie ofiary trafiają do Ciebie.
-Chciaaaałbyyyś jakieeeś infooormaaacje o ofiaaarach, hraaabio?- shinigami celowo przeciągał niektóre samogłoski, przez co ciśnienie mi podskoczyło. To było takie irytujące.
-Właśnie, chcę wiedzieć wszystko o przyczynach śmierci każdej z nich. Chcę znać każdy szczegół, którego nie zna Yard.
-Oczywiście hraaabiooo… Jest tylko jedna mała rzecz, którą musisz zrobić. Musisz mnie rozśmieszyć, ale twój wierny pies musi wyjść.
Odwróciłem się w stronę Sebastiana, który mrużył niebezpiecznie oczy i wyglądał jakby tylko jedna mała rzecz powstrzymywała go od rzucenia się grabarzowi do gardła.
-Paniczu… uważam, że nie jest to najlepszy po…
-Wyjdź.-uciąłem krótko jego wypowiedź, czarnowłosy tylko się ukłonił i wyszedł sztywnym krokiem, wyraźnie niezadowolony.
Gdy tylko drzwi za demonem zostały zamknięte, Undertaker podszedł do mnie i najzwyczajniej w świecie zaczął mnie bez jakiegokolwiek skrępowania dotykać. Czując jego dłonie na swoim ciele, chwyciłem je i próbowałem odciągnąć od siebie.
-Puść mnie! Puszczaj!- krzyczałem głośno, a grabarz wykonał moją prośbę, łapiąc się za brzuch i głośno śmiejąc. Musiałem przyznać, że na chwilę spanikowałem, bojąc się o to co chce mi zrobić. Do zakładu wbiegł Sebastian, ale dałem mu znak ręką, że wszystko ze mną w porządku.
Czekaliśmy cierpliwie, aż shinigami się uspokoi, słyszałem jak na zewnątrz szaleje burza. Czułem, że ta rozmowa będzie długa.
Gdy w końcu białowłosy uspokoił się i wygiął usta w typowy dla siebie uśmieszek, usiadłem na jednej z trumien.
-Powiedz Nam w jakim stanie trafiały do Ciebie dziewczęta. Co było przyczyną ich śmierci?
Grabarz przyłożył swój długi paznokieć do ust i przejechał po nich.
- Są tylko trzy- powiedział w końcu, więc wytężyłem słuch.- Snow White, Sleeping Beauty oraz Little Mermaid. Każda umarła w typowy dla swojej postaci sposób. Pierwsza – zatrucie. Druga – ukłucie zatrutą igłą. Trzecia – utopienie.
Zerknąłem na Sebastiana, lecz ten miał nieodgadniony wyraz twarzy. Zacząłem się zastanawiać.
-Skoro trzecią utopili to powinny byś jakieś ślady na ciele.- odezwał się w końcu kamerdyner.
-Niekoniecznie, demonie. Ofiara nie walczyła, a zabójca niemal idealnie zatuszował ślady na jej ciele.- powiedział Undertaker poważnie, a ja zszokowany spojrzałem na niego uważnie. Po chwili znów wrócił do swojego „ja”.- To wszystko hraaabiooo?
Przytaknąłem i wstałem podpierając się laską, skinąłem na kamerdynera głową, ruszając do wyjścia, byłem okropnie zmęczony tym dniem, a zwichnięte kostka dawała się we znaki. Marzyłem o jak najszybszym dotarciu do mojej rezydencji. Ta. Marzenia.
*********************************************************************************
Witajcie! ^^ Oto kolejny rozdział :D Pozwoliłam sobie użyć nazw naszych "księżniczek" po angielsku, bo dawały (przynajmniej w mojej głowie xD) jakiś klimat. Mam szczerą nadzieję, że się Wam spodoba ^^

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział pierwszy.

Ogień…
Ogień jest wokół mnie…
Czerwone płomienie powoli skradały się w moim kierunku, a ja mimo, że tak bardzo chciałem przed nim uciec… nie poruszyłem żadną kończyną.
Po prostu obserwowałem jak się do mnie zbliża, na początku polizał czubki moich butów, po chwili one oraz zakolanówki płonęły tak samo jak wszystko inne dookoła. Po moich policzkach spłynęły łzy i w tym momencie sceneria się zmieniła. Ogień nie zniknął, ale znajdowałem się w salonie, jego ojciec stał przy fotelu, na którym siedziała matka.
-Mamo! Tato! Uciekajcie! Przecież się pali! Uciekajcie! Uciekaaaaajcie!- wyłem i podbiegłem do nich, z ulgą przyjmując fakt, że się poruszyłem. Chwyciłem rękaw marynarki ojca i szarpnąłem mocno.
-Tato! Zabierz mamę i uciekajcie stąd! Tu są Ci źli ludzie! Pan Tanaka…- byłem tak spanikowany i przerażony, że kompletnie zapomniałem o chorobie, o dziwo mimo dużego stresu i wysiłku, nie zacząłem nawet ciężej oddychać. Mężczyzna przede mną powoli zaczął się odwracać, gdy stałem z nim twarzą w twarz, zakryłem usta, by tylko nie zwymiotować. Mój… Właściwie to… TO COŚ co wyglądało jak mój ojciec… jego twarz była sina, gdzieniegdzie odpadały z niej to większe, to mniejsze płaty skóry, widziałem na jego koszuli zaschniętą krew. Brak warg u „ojca” przeraził mnie tak bardzo, że zacząłem uciekać no i pech chciał, że wywróciłem się o stopę matki, o której niemal zapomniałem. Zacząłem powoli sunąć wzrokiem po jej obdartej i zakrwawionej sukni, wrzasnąłem przeraźliwie widząc, że trzyma w dłoni własną żuchwę. Ona tak samo jak tata była sina, a z jej pozostałości twarzy schodziła skóra. Trupy, którymi niewątpliwie byli, zaczęli się śmiać w moim kierunku, a ja krzyczeć przeraźliwie wołając o pomoc. Matka wyciągnęła w moją stronę rękę, charcząc przerażająco.
-To twoja wina! Gdybym nie urodziła takiego bachora jak ty…! Gdyby twoja ciotka zgodziła się dokonać aborcji!- wrzasnęła i w momencie gdy miała mnie złapać za kark, po prostu nastała ciemność.
Obraz, który widziałem zmienił się ponownie. Siedziałem w klatce, trzymając kurczowo jej pręty. Nerwowo się rozejrzałem.
„Tylko… nie to…”- przeleciało mi przez myśl. W klatce, w której się znajdowałem siedział inny chłopiec, miał szeroko otwarte puste oczy i był przeraźliwie blady, przysunąłem się do niego ostrożnie.
-O co tu chodzi? Co się tutaj dzieje?- spytałem drżącym głosem i chwyciłem delikatnie jego ramię. Zamarłem i niedowierzając dotknąłem jego policzków oraz czoła. Chłopiec był martwy. Zasłoniłem sobie usta, słyszałem zawodzenie innych dzieci, zaczęło mi się kręcić w głowie.
-Pomocy… Pomocy… - szeptałem i odsunąłem się od ciała jak najdalej mogłem, podkuliłem nogi, głos uwiązł mi w gardle w momencie gdy ktoś otworzył klatkę i chwycił za kark…
Zerwałem się z łóżka, byłem spocony i ciężko oddychałem. Odgarnąłem swoje włosy z oczu i schowałem twarz w dłoniach.
-Znowu to samo?- podskoczyłem wystraszony, słysząc głęboki głos swojego kamerdynera. Spojrzałem na niego i westchnąłem cierpiętniczo powoli przytakując.
-Tym razem zaatakowały o wiele silniej…- powiedziałem i zadrżałem. Odchrząknąłem i wyprostowałem się, unosząc dumnie głowę.-Możesz już od…
-Nie mogę tego zrobić, paniczu.- przerwał mi spokojnym głosem.- Najpierw muszę cię uspokoić i pomóc Ci zasnąć. Jeślibym teraz wyszedł, zawinąłbyś się w kołdrę i nie spał do rana, a na to pozwolić nie mogę. Pójdę przygotować paniczowi mleko z miodem.- czarnowłosy uśmiechnął się cieplej niż zazwyczaj, najwyraźniej chcąc dodać mi otuchy. Ale ja przecież nie jestem przestraszony i mogę zostać sam. Dałbym sobie radę.
- Pójdę razem z tobą.
Tak. Jestem cholernie odważny.
Sebastian najwyraźniej zdziwiony uniósł wysoko brwi.
-Oczywiście paniczu.- założył mi kapcie na stopy i zarzucił na mnie szlafrok bym nie zmarzł, zapalił świeczkę i uniósł w jedną dłoń kandelabr i otworzył dla mnie drzwi. Spojrzałem niepewnie na płomień, ale mimo wahania wstałem i wyszedłem z sypialni. Korytarz w nocy wydawał się nieskończony i przerażający, zadrżałem mimowolnie przypominając sobie „rodziców” ze snu.
Szedłem na równi z Sebastianem i zaszliśmy do kuchni, usiadłem przy stole i obserwowałem jak kamerdyner przygotowuje mleko. Po krótkim czasie, trzymałem w dłoniach parującą filiżankę, upiłem łyk.
-Dodałem cynamon i troszeczkę kakao dla smaku. Lubi je panicz.
Spojrzałem na niego i przytaknąłem, po dwóch minutach oddałem mu pustą filiżankę i ziewnąłem. Wspomnienie koszmaru było już tak odległe, że prawie niczego nie pamiętałem, za to byłem znużony i myślałem tylko o pójściu spać.
-Zanieś mnie do sypialni…- ziewnąłem ponownie i wyciągnąłem do niego ramiona, uniósł mnie i ułożył, czułem, że nie wytrzymam i zasnę. Mimowolnie wtuliłem się i zamknąłem oczy. Tylko na chwilkę.
Taaa… Nim Sebastian doszedł do mojej sypialni, ja już sobie smacznie spałem.
-Paniczu czas wstawać.- otworzyłem jedno oko i byłem zdziwiony.
-Już ranek?
-Przespał panicz całą noc bez żadnych koszmarów?- spytał najwyraźniej ciekaw odpowiedzi.
-Ta…- chwyciłem gazetę, którą mi podał i zacząłem ją spokojnie czytać, popijając bardzo mocny Assam. Co jakiś czas parskałem śmiechem, widząc jakie głupie sytuacje przydarzają się różnym ludziom, a oni płaczą i błagają o pomoc, mimo, że sami doprowadzali do takich sytuacji.
Jak co ranek, Sebastian ubrał mnie, uczesał i zaprowadził do jadalni na śniadanie, widząc wędliny na stole mimowolnie pomyślałem o swoim nocnym koszmarze. Zrobiło mi się niedobrze, na myśl o zjedzeniu po tym mięsa. Wstałem od stołu ignorując nawoływanie Sebastiana i poszedłem szybkim krokiem w stronę swojego gabinetu. Usiadłem za biurkiem i od razu zacząłem wypełniać dokumenty, chcąc odgonić swoje nocne mary.
Oczywiście jak na złość nie dane mi było się skupić na pracy, gdyż kamerdyner wszedł do gabinetu z talerzem. Był widocznie zmieszany, zapewne dlatego, że nigdy jeszcze nie postąpiłem w taki sposób jak przy dzisiejszym śniadaniu.
-Czego chcesz?- warknąłem zły, że mi przeszkodzono.
 -Paniczu. Musisz zjeść śniadanie. Przyniosłem tost francuski.
Spojrzałem na niego i odetchnąłem ciężko, odsunąłem papiery. Kamerdyner podszedł do biurka i postawił przede mną talerz. Zjadłem powoli, a po posiłku kazałem mu zrobić herbatę, lecz gdy Sebastian miał już wychodzić usłyszeliśmy pukanie.
-Hę? Nikogo nie zapraszałem…
-To pewnie listonosz, za chwilę wrócę, paniczu.- machnąłem na niego ręką i wróciłem do pracy.
Sebastian wrócił po paru minutach, miał swój zwyczajny kpiący uśmieszek na twarzy.
-Zdaje się paniczu, że Pies Królowej otrzymał kolejne zadanie.- podał mi kopertę z królewską pieczęcią, pospiesznie złamałem pieczęć i otworzyłem ją. Wyciągnąłem z niej list. Był napisany bardzo schludnym pismem na ozdobnym papierze. Zacząłem go pospiesznie czytać. Leniwy uśmiech wypłynął na moje usta.
-Mamy sprawę, Sebastianie. Iście… Bajeczną sprawę.
*********************************************************************************
Witajcie, cieszę się, że mam tak dużo odsłon ^^ Zaczynam swoją pierwszą serię z paringiem SebaCiel. Mam nadzieję, że się spodoba!  Wiem, że to nie jest jakiś powalająco długi rozdział, ale to dopiero wstęp :D