sobota, 3 grudnia 2016

Wattpad

Pisałam o tym Wattpadzie już niedawno. Zastanawiam się czy nie przenieść całego bloga tam, powiem szczerze że jest mi tam łatwiej wszystko ogarniać. Robię ankietę, głosujcie proszę :*

niedziela, 20 listopada 2016

^^

Co wy na to?
Jak znajdę chwilę czasu w tym tygodniu to napisze jakiegoś miłego one shota, a od grudnia wracam do naszych ulubionych serii ? :*
Poza tym, wpadajcie na wattpada, gdzie publikuję to samo co na blogu (wybiórczo) Nazywam się tak samo jak na blogu ^^

wtorek, 8 listopada 2016

Słuchajcie!

Poszukuję osób, które byłyby chętne do współpracy z firmą Oriflame! ^^ Od kilku dni jestem w temacie i szukam osób które chcą się zapoznac z tematem, jak coś piszcie do mnie na priv to wytłumacze więcej!

A co do rozdziału, po 20 będę miała czas! ^^

sobota, 10 września 2016

Kiedy następny?

 Kiedy ogarnę wszystko ;-; Poszłam właśnie do liceum i już mam nawał roboty, ale nie zapomniałam o Was  :* A teraz wracam do przygotowywania się na Prawo xd

sobota, 20 sierpnia 2016

Malarz - rozdział trzynasty (Obie perspektywy)

Kocha mnie…


Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, ponieważ chłopak zasnął z delikatnym uśmiechem. W jakim sensie mnie kocha? Przecież to niemożliwe, że darzy mnie tym typem miłości, którym obdarza się kochanka.


Wpatrywałem się w niego i szybko coś postanowiłem. Chwyciłem szkicownik i ołówek, mimo panującej wokół ciemności, byłem w stanie dostrzec co robię. Zacząłem szkicować śpiącego Ciela. Wydawał się być w tym momencie taki mały i bezbronny, choć za dnia był zupełnie inny. Uwielbiałem w nim to, że potrafi być silny, naraz będąc delikatnym jak płatek róży. Coś mi błysnęło w jego dłoni, którą zaciskał przy piersi. Podszedłem bliżej i ukucnąłem przy łóżku. W dłoni kurczowo ściskał srebrny medalion. Uśmiechnąłem się delikatnie. Ostrożnie, opuszkami palców, pogłaskałem jego policzek.


Zmarszczył lekko nos, przez co szybko zabrałem dłoń, w obawie, że go przebudziłem. Jednak nic takiego się nie wydarzyło, a po chwili grymas zniknął z jego twarzy. Westchnąłem i wróciłem do szkicowania. Nie wiem ile czasu minęło odkąd zacząłem, ale chciałem, by ten szkic był idealny.


Gdy skończyłem, na dworze już świtało. Przetarłem oczy i wstałem z miejsca. Przeciągnąłem się i ruszyłem w stronę łóżka. Przez chwilę myślałem nad tym, czy się rozebrać, czy pozostać w ubraniu. W końcu rozebrałem się do bielizny i wślizgnąłem pod kołdrę obok chłopaka. Niepewnie go objąłem i wtuliłem twarz w jego włosy. Truskawki. Pachniał tak cudownie truskawkami. Przeczesałem miękkie kosmyki i myślałem. Mogłem go już nigdy nie zobaczyć. Nigdy się nie dowiedzieć jak się ma. Czy jest zdrowy, szczęśliwy, czy dobrze się odżywia i pilnie uczy. Tak niewiele brakowało, bym już nigdy nie mógł go przytulić i poczuć ciepło jego ciała.


Głaskałem jego włosy, poczułem nagłe zmęczenie i ogarniający mnie spokój. Wtuliłem twarz w poduszkę i przymknąłem oczy. Chciałbym, żeby nigdy nie nadszedł ranek. Teraz jest mi przyjemnie i ciepło.


~Ciel~


Niósł mnie na rękach w stronę pokoju, a ja w tym momencie, mimo okropnego zmęczenia, postanowiłem mu wyznać to, co uświadomiła mi moja przyjaciółka. Gdyby ktoś spytał, czy się denerwowałem, odpowiedziałbym, że umierałem ze strachu.


-...Chciałem ci tylko coś wyznać…- zawahałem się, a mój głos zadrżał. Zamilkłem, próbując się uspokoić. Obserwowałem jak otwiera łokciem drzwi, a potem zamyka je za nami kopnięciem. Niósł mnie w stronę łóżka, przez moment zauważyłem, że na mnie zerka. Ułożył mnie na materacu i okrył pierzyną, następnie przysiadł bokiem na łóżku. Obserwowałem jego bladą, przystojną twarz. Wziąłem głęboki wdech.


A co jeśli mnie wyśmieje? Albo wyjdzie i zostawi? Boże czy on może poczuć coś głębszego do takiego szczeniaka jak ja? Czy to ja wiruję, czy pokój?


Złapałem mocno jego dłoń i ścisnąłem.


-Bo ja… chyba cię pokochałem, wiesz?- uśmiechnąłem się, a emocje opadły i znów dopadło mnie zmęczenie.


Miałem nadzieję, że rano porozmawiamy o tym, co właśnie mu wyznałem.


Obudziłem się dość wcześnie, czemu winne były promienie słoneczne wpadające przez okno. Czułem na plecach coś przyjemnie ciepłego. Odwróciłem się w stronę tego czegoś, a raczej kogoś.


Sebastian leżał tuląc mnie do siebie. Spał, a spomiędzy jego ust uciekało cichutkie chrapanie, bardziej kojarzące się z mruczeniem. Uśmiechnąłem się, ale zaraz potem poczułem jak zalewa mnie fala gorąco. Moje policzki wręcz paliły. Byłem nagi.


-Masz gorączkę, Ciel?- usłyszałem przy swoim uchu, ten przyjemny głos, a moje ciało przeszły ciarki. Jak nie przestanie to naprawdę będę miał gorączkę jak nic.


-N-nie… wszystko w porządku…- mój głos wydawał mi się być bardzo zachrypnięty, więc odchrząknąłem. Czułem na sobie jego wzrok, ale nie chciałem się odzywać.


-Ja chyba ciebie też…-wyszeptał a moje oczy rozszerzyły się w szoku. Czy on mówi…- Bardzo dobrze wiesz o co mi chodzi. Obserwowałem cię bardzo długo Ciel. Jakoś od początku grudnia. Malowałem cię niezliczoną ilość razy. Myślę o tobie średnio co dwie sekundy. To musi być to, prawda?


Obserwowałem go uważnie, jakby czekając aż zacznie się ze mnie śmiać i powie, że żartował. Ale nie zrobił tego. Minęło kilka minut, w ciągu których czekałem aż to zrobi. On jednak uśmiechał się do mnie delikatnie i powoli przeczesywał długimi palcami moje włosy.


-Ty… nie żartujesz, prawda?- zapytałem, wciąż nie dowierzając w to, że mówi zupełnie poważnie.


-Czemu miałbym żartować? Z miłością nie ma żartów, Ciel. Nie wolno jej wyśmiewać.- zmarszczył nieco brwi, ale po chwili uśmiechnął się i złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Zupełnie inny niż ten w nocy, który przepełniony był strachem i jakimś dziwnym rodzajem tęsknoty. Gdy się ode mnie oderwał, mógł podziwiać moje czerwone policzki.


Uśmiechnąłem się szeroko w jego stronę. Mojego szczęścia nie dało się opisać słowami.


-A teraz chodźmy na dół. Zrobimy śniadanie, Ann pewnie już jest w szpitalu.- pocałował mnie w policzek i podniósł się. Otworzyłem usta z wrażenia i obserwowałem jego umięśnione plecy. Gdy się odwrócił w moją stronę szybko zamknąłem usta.


-Możesz… podać mi coś do ubrania?…-powiedziałem cicho. Po jakimś czasie zeszliśmy na dół. Oboje byliśmy już w pełni ubrani i gotowi przywitać nowy dzień. Zjedliśmy przepyszne śniadanie, które przygotował czarnowłosy i wróciliśmy do naszej małej pracowni.


-Malujesz coś?- zapytałem, siadając na łóżku. Uśmiechnąłem się gdy przytaknął i chwycił sztalugę.-A co takiego?


-...hmmm… Coś pięknego… - uśmiechnął się ciepło w moim kierunku i położył na sztalugę nowe płótno.


-Chciałbym ci kiedyś pozować, wiesz? To by było ciekawe doświadczenie.- zaśmiałem się i wstałem podbiegłem do niego i chwyciłem mój szkicownik, który mi podarował, bym mógł ćwiczyć.- Nigdy nie próbowałem rysować, ale ty mnie nakłoniłeś i patrz, jednak umiem coś robić dość dobrze.


Przytuliłem się do niego i zajrzałem do jego szkicownika, który właśnie otworzył. Zerknąłem na niego w górę.


-To ja? Kiedy to naszkicowałeś? Jest idealny!- krzyknąłem rozemocjonowany. Naprawdę szkic był przepiękny. Można było z niego odczytać panujący wtedy spokój w sypialni.


Sebastian najwyraźniej nieco się zmieszał, podrapał się po karku, unikając moich oczu. Mogłem przysiąc, że jego policzki się lekko zaróżowiły. To było słodkie, moja kuzynka na pewno wpadłaby w, typowy dla niej, szał spowodowany zbyt dużą ilością słodyczy w okolicy.


Obserwowałem jeszcze chwilę z uśmiechem szkic. Oddałem czarnowłosemu szkicownik i chwilę stałem obserwując widoki za oknem. W nocy śnieg lekko przyprószył calutki Londyn, który teraz wyglądał niczym z bajki. Wziąłem głęboki wdech.


-Sebastian? Naszkicowałbyś…- odezwałem się wciąż wlepiając wzrok w okno.- Naszkicujesz akt…?
*********************************************************************************
No dobra jest trzynasty, bardzo dziękuję za to, że ktoś jednak dał znak ^^  Zbliżamy się do końca coraz bardziej, przed nami jeszcze dwa, może trzy rozdziały i epilog. Chyba, że postanowię rozciągnąć trochę akcję ^^ Nadal proszę o komentarze i ewentualnie jeśli ktoś czyta na komputerze, a nie lubi komentować, niech zostawi chociaż znak w postaci oceny, jaką byście dali rozdziałowi. Wczoraj dodałam tę opcję :* Trzymajcie się i możliwe, że do jutra ^^ A w następnym...będzie się działo B)

piątek, 19 sierpnia 2016

Malarz - rozdział dwunasty (obie perspektywy)

Leżałem nieruchomo zakryty po uszy kołdrą. Nie wiedziałem, która jest godzina, ale musiało być już dość późno. Pod kołdrą miałem na sobie pełne ubranie. Przez cały wieczór, wiązałem ze sobą prześcieradła i sprawdzałem co jest dobre, by je przymocować. Postawiłem na to, by przywiązać końcówkę „sznura” do ramy ciężkiego łóżka, którego za żadne skarby bym nie przesunął. Po cichu wstałem i na palcach podszedłem do drzwi, ostrożnie przyłożyłem do nich ucho. Usłyszałem cichutkie chrapanie. Pilnujący zasnął. Idealnie!


Jeszcze raz sprawdziłem każde wiązanie i chwyciłem coś co wyglądało jak nożyce. Schowałem je do kieszeni i otworzyłem okno, szybko rozejrzałem się na boki, upewniając się że jest pusto i wyrzuciłem prześcieradła przez okno. Wziąłem głęboki wdech. Nigdy nie byłem jakoś odważny, rzekłbym, że jestem niemałym tchórzem, ale w tej sytuacji muszę pokonać każdy strach. Tu chodzi o osoby, które mi bardzo pomogły, musiałem chociaż się z nimi pożegnać… i porozmawiać z Sebastianem.


Dużo myślałem przez ten czas, który spędziłem leżąc i czekając na odpowiedni moment. Doszedłem do wniosku, że dzieje się ze mną coś, czego nie do końca rozumiem. Do tego, o dziwo, w ogóle się nie boję. Przez ten tydzień spędzony z Sebastianem, bardzo się do niego przywiązałem, zacząłem darzyć uczuciami, takimi jak jeszcze nigdy nikogo nie obdarzyłem. Gdy tylko rano się budziłem obok niego, moje serce przyspieszało, a wargi robiły się suche tak bardzo, że musiałem je ukradkiem zwilżać językiem. Biło od niego takie ciepło i zawsze się do mnie uśmiechał, chociaż ja często miewałem chwile, w których byłem oschły dla całego otoczenia. Chronił mnie, wiedziałem, że robił to przez cały czas. W nocy, gdy budziły mnie koszmary, budził się także on. Tulił mnie i uspokajał. Był cudowny.


Zarumieniłem się, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo się rozmarzyłem.


Spojrzałem w dół. Ponownie odetchnąłem i wszedłem na parapet, cały czas mocno ściskając prześcieradło w ręku. Po raz ostatni omiotłem wzrokiem pokój i odbiłem się od ściany. Czułem jak moje ręce się pocą ze strachu. Przełknąłem ślinę, a mój oddech przyspieszył.


Ciel… to tylko kilka metrów. Dasz radę. Nie zapominaj czemu to robisz. Jaki jest twój cel. Musisz zobaczyć Sebastiana, choćby to był ostatni raz!


Z tą myślą, odbijałem się od ściany nogami i zsuwałem coraz niżej. W końcu moje nogi dotknęły podłoża. Uśmiechnąłem się i omal nie upadłem na kolana i nie zacząłem całować ziemi. Spojrzałem w górę i zakręciło mi się w głowie. Jednak okno było BARDZO wysoko. Westchnąłem cicho i zwróciłem się w lewą stronę, pobiegłem w stronę sporego ogrodu. Wszystko było jak zawsze w nienagannym stanie. Aż przeszły mnie ciarki od tej perfekcji… a może to jednak było mroźne powietrze. Teraz to nie ma znaczenia. Podbiegłem do ogrodzenia. Szedłem ostrożnie przy nim. Co jakiś czas rozglądałem się na boki, czy nikogo, kto mógłby mnie przyłapać, nie ma.


Po kilku minutach dostrzegłem swój cel. W ogrodzeniu była wycięta, idealnej dla mnie wielkości, dziura. Przecisnąłem się przez nią i pobiegłem w odwrotną stronę niż do domu cioci Ann. Porzuciłem tam narzędzie ogrodnicze. Na moje szczęście, trafiłem na bardziej błotnisty teren, więc zostawiłem tam sporo mylących tropów. Jakiś czas później, ile sił w nogach, biegłem do Sebastiana. Byłem szczęśliwy jak nie wiem. Już wyobrażałem sobie jak rzucam się w jego ramiona.


Biegłem szybko, nie zważając na rany, które momentami wciąż były dokuczliwe. W oczach miałem łzy, a moje płuca paliły żywym ogniem, ale ja wciąż biegłem. Ignorowałem ludzi, którzy próbowali mnie zaczepić. Po prostu biegłem. Do Sebastiana.


W końcu na horyzoncie zamajaczył mi bardzo dobrze znany budynek. Widziałem w oknach mdłe światło, zapewne pochodzące od świec. Nie mogłem się doczekać. Czułem jak niewiele mi zostało, by go zobaczyć. Był tak cholernie blisko mnie.


Zacząłem walić w drzwi, ciężko oddychając i płacząc ze szczęścia. Dotarłem, to nie był sen, byłem pod drzwiami i czekałem aż mi otworzą.


~Sebastian~


Usłyszeliśmy z Ann szaleńcze pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie zszokowani, była godzina trzecia w nocy. Jedyną osobą, która mogła pukać o tej porze, był sam Szatan.


-Ann. Ja otworzę.- rzuciłem twardo, widząc, że kobieta wstaje. Zerwałem się i szybkim krokiem ruszyłem do drzwi frontowych. Gwałtownie je otworzyłem, gotowy atakować i… no właśnie nic. Zamarłem. Ale zaraz się zreflektowałem i porwałem chłopaka w swoje ramiona. Wszystkie zmartwienia, nagle odeszły jakby nigdy ich nie było.


Wystarczyło mi jedynie to, że trzymam te ciepłe ciało w swoich ramionach. Oddychając tym samym powietrzem co on.


-Ciel jesteś cały przemar….


Chciałem dokończyć, ale zostałem pozbawiony tej możliwości, gdy tylko poczułem jego delikatne wargi na tych, które należały do mnie. Uśmiechnąłem się. To było tak subtelne i nieumiejętne. Tak bardzo urocze i przepełnione tęsknotą.


-Bałem się Sebastian, bałem się, że nie zdążę się chociaż pożegnać.- szeptał gorączkowo w moje usta, uchylił lekko powieki, dzięki czemu widziałem łzy w jego pięknych oczach.


-Nigdy tak nie mów… zawsze cię ratuję, rozumiesz? Zawsze…- wplotłem palce w jego włosy i delikatnie je przeczesywałem. Były wilgotne od potu i bardzo zimne.- Zaraz się przeziębisz…- podniosłem go i zamknąłem drzwi. Gdy chciałem z nim ruszyć do salonu, dostrzegłem Ann stojąca z dumnym uśmiechem w drzwiach.


-Ciel, słoneczko… martwiłam się, że cię więcej nie ujrzę…- podeszła do niego i przytuliła mocno, całując oba jego policzki.


-Jak się tu dostałeś?- zapytałem spokojnie i poprowadziłem go na sofę, gdzie szybko go otuliliśmy kocem, wcześniej ściągając jego ubrania.


-Uciekłem z domu. Przez okno…- wymamrotał. Widziałem, że jest już zmęczony i wcale mu się nie dziwiłem.


-Ann wezmę go na górę… zobacz jaki jest zmęczony. Ty też idź już spać…-westchnąłem i wziąłem chłopaka na ręce.


-Dobrze, masz rację, jest środek nocy. Dobranoc kochani.- ruszyła do swojej sypialni, a ja poczułem jak Ciel wtula się w moje ramię. Po chwili zasypiał, a ja wchodziłem po schodach.


-Sebastian?- wyszeptał cicho, jednak zwrócił moją uwagę.


-Hm?-mruknąłem i pogłaskałem jego włosy, ruszyłem korytarzem do naszego pokoju.


-...Chciałem ci tylko coś wyznać…-słyszałem, jak się waha, a jego głos przy ostatnim słowie zadrżał. Otworzyłem drzwi łokciem, ponieważ obie ręce były zajęte, a zamknąłem je za nami nogą. Wciąż czekałem na kontynuację, ułożyłem Ciela na łóżku i okryłem go szczelnie kołdrą, nawet nie ubierając na niego koszuli nocnej. Usiadłem przy nim i uśmiechnąłem się. Złapał niepewnie moją dłoń.


-Bo ja… chyba cię pokochałem, wiesz?


Kocha mnie.
*********************************************************************************
No i dwunasty. A zaraz idę pisać kolejny (który zaczęłam dziś w nocy). Czeka nas pechowa trzynastka moi drodzy. Nie wiem ile nam zostało do końca, ale mam zaplanowany ostatni rozdział i epilog. Jest tylko jedna osoba, która zna cały mój plan i... a z resztą jeszcze się domyślicie xD Nie wykluczam tego, że uwinę się z Malarzem do poniedziałku. Obecnie na dworze jest piękna pogoda, a ja siedzę i piszę ;_; W sumie nie żałuję. No dobrze, proszę tylko o to, by czytelnicy dawali znać, że są. Komentarze napędzają do roboty, serio, wczoraj, gdy Roszpuncia skomentowała posty, uwinęłam się z tym rozdziałem o wiele szybciej, niż z jedenastym. Także, proszę, komentujecie. Będę wdzięczna i będę wiedzieć ile osób tak na naprawdę czyta. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

Malarz - rozdział jedenasty (obie perspektywy)

Nic do mnie nie docierało nawet jak powoli ruszyłem do sypialni, kompletnie ignorując pokojówki, które radośnie mnie witały. Usiadłem na łóżku w swoim pokoju i schowałem twarz w dłonie. Było tu zimno i pusto. I choć ogień wesoło trzaskał w kominku, moje serce otulała gruba warstwa lodu, którą potrafił stopić tylko Tanaka… i Sebastian. Oddychałem głęboko przez usta. Co jakiś czas odganiałem łzy, które uparcie cisnęły mi się do oczu. Nie wierzyłem w to jak szybko moje szczęście odeszło, ale to było wiadome od początku. Przecież pokutuję za JEJ śmierć. Zabiłem ją. Jestem mordercą.


Powoli zszedłem z łóżka i uklęknąłem przy nim. Wyciągnąłem spod niego drewniane, ręcznie malowane, pudełko. Było białe, ale całość ozdabiały delikatne, czerwone róże. Ostrożnie otworzyłem kuferek, a pierwszym co rzuciło mi się w oczy był srebrny medalion. Założyłem go na szyję i chwyciłem w dłoń, delikatnie ściskając bok zawieszki. Usłyszałem cichutkie klik a potem ujrzałem twarz osoby, do której byłem tak bardzo podobny. Mama…


-Mamo…- wyszeptałem i ścisnąłem medalion.- Ja już nie chcę tak cierpieć… Wiem, że to tylko i wyłącznie moja wina, ale błagam cię… ja już nie daję rady… pozwól mi umrzeć…- zapłakałem.-Ja nie chcę by ojciec mnie dotykał. To obrzydliwe. Kocham cię mamo…- szeptałem, bojąc się, że ktoś może wejść do pokoju. Szybko schowałem medalion pod koszulę i zamknąłem skrzynię, a następnie wsunąłem ją pod łóżko. Wziąłem głęboki oddech i zamknąłem na chwilę oczy. Nie wiedziałem do końca jak można szybko zakończyć swoje życie, ale nie chciałem odchodzić bez podziękowania Sebastianowi i cioci Ann. To by było okropnie egoistyczne.


Położyłem się na łóżku. Musiałem obmyślić plan ucieczki. Raz mi się udało, ale teraz na pewno w nocy ktoś będzie pilnował wejścia do mojej sypialni. W dzień nie mam co próbować, bo zbyt wiele służby kręci się po korytarzach. Ale w nocy już nie. Wszyscy śpią. Tylko, że wciąż pozostaje sprawa osób pilnujących w nocy mojej sypialni. Zerwałem się prędko z łóżka i podbiegłem do okna, otworzyłem je i wychyliłem się lekko, oceniając na oko wysokość. Nie było źle, potrzeba mi było tylko czegoś, na czym zejdę.


-Myśl...szybko myśl…-drabina odpadała jak nic. To mogłoby być coś materiałowego, ale na tyle mocnego, by się nie zerwać pod moim ciężarem. Moja ucieczka musiała być dobrze zaplanowana… Musiałem się spotkać z Sebastianem.


~Sebastian~


Po tym, jak hrabia wyciągnął Ciela z domu, nagle zapanowała w nim, okropna, mroczna atmosfera. Byłem zszokowany i jeszcze dwie godziny stałem w drzwiach, wpuszczając do środka lodowate, zimowe powietrze. Jeszcze kilka godzin temu szczęśliwy tuliłem go do siebie i przekomarzałem z nim w naszej małej pracowni. Krew się we mnie zagotowała. Mój mały przyjaciel może znów zostać skrzywdzony, a ja mu obiecałem ochronę! Jestem beznadziejny!


Kopnąłem pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się jakaś donica. Pobiegłem na górę wściekły, kopiąc i bijąc każdą ścianę po drodze. Wbiegłem do sypialni. Wciąż pachniało jego ulubionymi truskawkami oraz farbami.


-Nie wybaczę mu tego. Zabiję go do cholery! Boże… Ciel… obiecałem ci, że cię ochronię. Obiecałem!


W moich oczach były łzy. Bałem się o niego. Jego ojciec był nieobliczalny. Jestem pewien, że nie zawahałby się go zabić. Po moich plecach przeszły ciarki, gdy tylko wyobraziłem sobie nieruchome ciało chłopaka. Nie mogłem pozwolić na to, by stała mu się krzywda. Nie mogłem.


Szarpnąłem za swoje włosy i zaczesałem je do tyłu, zacisnąłem zęby i pozwoliłem łzom płynąć. Był to pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy płakałem. Myślałem, że dobrze go ukryliśmy. A mogłem z nim wyjechać. Miałem w planach popłynąć do Ameryki. Planowałem to z Ann, która już szukała pracy w Nowym Jorku, miała nawet jedną na oku. Oboje chcieliśmy dla Ciela jak najlepiej.


Nie mogę pozwolić na to, by wszystko przepadło. Moja Muza nie może przepaść.


Kilka godzin później usłyszałem wołanie Ann.


-Ciel! Sebastian!- moje serce boleśnie się zacisnęło na dźwięk imienia chłopaka. - Chłopcy?! Co tu się stało?!


Wyszedłem powoli z pokoju i westchnąłem cicho. Szedłem w stronę schodów i zatrzymałem się na ich szczycie, patrząc na kobietę.


-Zabrał go.- zgarbiłem się i spojrzałem na nią. W jej oczach najpierw pojawiło się niedowierzanie, ale zaraz schowała twarz w dłoniach.


-Jak to?! Zabrał?! Zrobi mu krzywdę!


-Wiem. Ale nie mogłem mu przeszkodzić. Pokonałby nas obu, a Ciel miałby jeszcze gorzej. Nie mogłem na to pozwolić… Oh Boże… Musiałem go oddać temu potworowi…- usiadłem załamany na podłodze i spojrzałem na blizny, na rękach. Znów miałem ochotę zrobić sobie krzywdę, ale nie mogłem. Musieliśmy myśleć o tym jak uratować chłopaka, który zmienił moje dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni.


~Ciel~


Usłyszałem pukanie do drzwi, ale osoba za nimi nie czekała na odpowiedź, tylko prędko wślizgnęła się do pomieszczenia. Szybko rozpoznałem kim był „ten ktoś”.


-Paniczu… moje biedactwo, martwiłam się o ciebie, wiesz?- była zatroskana. Szybko zamknęła drzwi na klucz uśmiechając się do mnie. Jej rude włosy związane w kucyki podskoczyły, gdy się wyprostowała.- Mam coś dla ciebie. Zgodnie z przepisem.


Podeszła do mnie i odsłoniła tackę.


-Galaretka z owocami Tanaki…?- uniosłem na nią wzrok, jej ciepły uśmiech rozgrzał moje, zmarznięte od kilku godzin, serce.


-Owszem. Jesteś taki bladziutki…- westchnęła smutno i usiadła obok mnie.- Słyszałam o wszystkim… Ten mężczyzna cię porwał?- zmarszczyła brwi.


Zachłysnąłem się galaretką.


-Sebastian? W życiu by mnie nie skrzywdził! Chciałbym, żeby mnie porwał…-zarumieniłem się. Od kilku dni, w obecności Sebastiana czułem się nieco inaczej, a na moją twarz niezwykle często wstępowały rumieńce.


-Paniczu! Rumienisz się, ojejku! Mój maleńki panicz się zakochał!- wykrzyknęła rozemocjonowana klaszcząc w ręce. Chichotała.


-W cale nie jestem mały! A ty jesteś starsza tylko pięć lat! I do tego starsza od niego!- zajadałem się smakołykiem. Był wprost cudowny, dokładnie taki, jak pamiętam.


-Hahah… i tak to urocze… Ale paniczu… ON...kazał cię pilnować… co masz zamiar zrobić?


-Uciec.-wzruszyłem ramionami.- Chciałbym, żebyś również ze mną uciekła… Ciocia Ann i Sebastian zrozumieją…


Westchnęła ciężko i szybko otworzyła drzwi, wyjrzała na korytarz i zamknęła je z powrotem, przedtem coś podnosząc.


-Prześcieradła. Nie masz ich ode mnie. Wykradłeś je z suszarni, jasne?- pokiwałem głową, jej wesołość została zastąpiona powagą.- Słuchaj uważnie. Na lewo od twojego okna jest ogród, w ogrodzeniu jest dziura, idealnie na ciebie. Podała mi jakieś narzędzie ogrodnicze.-Porzucisz to kilka metrów od ogrodzenia. Ciel… Musisz robić wszystko, żeby twój ojciec nie dowiedział się o tym. Nie tylko ja na tym ucierpię, pomógł mi kucharz i ogrodnik.- westchnęła ciężko i przetarła czoło dłonią, w nieco teatralnym geście, a jej wesołość w mgnieniu oka powróciła. Uściskałem ją szczęśliwy- Nie możesz być w tamtym domu, gdzie znalazł cię hrabia… Zrobi to znów, a kolejnej szansy może nie być. To jest dobrze przemyślany plan. Musisz sobie poradzić… Ale ty jesteś zdolnym chłopcem.- zaśmiała się.


Ta noc mogła być moim ratunkiem lub ostateczną zgubą.
**********************************************************************************
Wszystko co chciałam, już powiedziałam, biorę się za kolejny rozdział  :,>

Post informacyjny

Jak pewnie zauważyliście niby jestem, a jednak mnie nie ma i rozdziałów również. Nie, to nie jest kolejny blog, na którym autorka pisze "Zawieszam, bo, bo tak, bo nie przemyślałam fabuły". Bloga nie zawieszę choćby nie wiem co. Po prostu się wypaliłam i potrzebuje inspiracji. Przez to rozdziały są okropne, za co bardzo przepraszam.

Jaki cel jest więc tego posta?

Już tłumaczę.

Postanowiłam, że będę kończyć serie po kolei, więc ten post to taki mini plan działania:
  • Teraz kończę Malarza, czuję że jesteśmy blisko końca, ale nie obiecuję happy endu :,)
  • Potem zajmiemy się kochaniutkim Yutą i jego przemilutkim psychologiem  :*
  • W tym punkcie pojawi się Human albo mój nowy projekt nad którym pracuję, jeśli chcecie mogę podać wam małą podpowiedź o czym będzie, ale będziecie musieli sami ją znaleźć. Taka mała zabawa :')
Te punkty mogą być przeplatane one shotami z zamówień, ale to już tak szczerze może być kaprys mojego humoru  :')

Bardzo Was przepraszam za brak rozdziałów, chociaż pewnie została tu tylko Roszpuncia, której bardzo dziękuję za wsparcie <3

A teraz oficjalnie plan działania Ozzy wchodzi w życie, kocham Was jak nie wiem, dajcie znać, że jesteście i mnie jeszcze nie opuściliście, a ja biorę się za rozdział, standardowe 1000 słów :*

P.S. : Co jeśli mam zamiar pisać drugiego bloga...niekoniecznie z BL? :')

wtorek, 26 lipca 2016

Malarz - rozdział dziesiąty (perspektywa Ciela)

Już tydzień mieszkaliśmy u Anny, którą nazywałem ciocią. Byłą cudowna. Kiedy miała wolne spędzaliśmy we trójkę czas w kuchni piekąc ciasteczka . Moje rany już prawie zniknęły z ciała, tak samo jak rodzice. Nie myślałem o nich prawie w ogóle, tylko czasem mi się przyśnili, ale Sebastian był obok i mnie pocieszał. Jeszcze nigdy nie byłem taki szczęśliwy jak przez ten tydzień.


Właśnie siedziałem z Sebastianem w pokoju. Uczył mnie malować farbami na płótnie, pobrudziłem jego nos zieloną farbą i śmiałem się z jego zdezorientowanej miny. W końcu zaczął mnie łaskotać i zanurzył palce w czerwonej farbie, która po chwili znalazła się na moich policzkach. Skoczyłem na niego, nie przewidział tego ruchu z mojej strony, więc wylądowaliśmy roześmiani na podłodze. Byłem czerwony od śmiechu, podobnie zresztą jak Sebastian.


-No dobra Ciel, czas coś zjeść. Ugotujemy...gulasz!- uśmiechnął się do mnie i cmoknął w nos. Pokiwałem żywo głową. I podniosłem się z dużego łóżka z baldachimem. Pokój miał czerwoną tapetę na ścianach. Meble i podłoga były z ciemnego drewna. Podobało mi się tu. Było cieplutko. Nie bałem się, że ktoś wejdzie i coś mi zrobi. Sebastian zamykał nas na noc. Był to nasz wspólny pokój. Uparłem się że nie chcę być sam.


Zeszliśmy powoli po marmurowych schodach… no właściwie Sebastian zszedł. Ja władowałem się mu na barana. Obejmowałem jego szyję rękoma, które trzymał, by być pewien, że go nie puszczę.


Gdy byliśmy już prawie na dole, ktoś zaczął walić do drzwi. Przestraszyłem się. To nie było zwykłe pukanie. Te było nachalne i bardzo głośne, zdradzało zdenerwowanie osoby po drugiej stronie. Czarnowłosy postawił mnie na ziemi i uśmiechnął do mnie czule. Poczochrał moje włosy podchodząc do drzwi.
-Nie bój się, Ciel… To pewnie listonosz…- złapał za klamkę i otworzył, widziałem jak sztywnieje i przymyka drzwi.


-Gdzie ten gówniarz?! -warknął mój ojciec. Moje serce przyspieszyło, w oczach zalśniły łzy. Nie… czemu on tu jest? Niech sobie pójdzie! Ja jestem szczęśliwy! Zniknij! Nienawidzę cię! Boję się!


Mój malutki świat, który wybudowałem z ciocią Anną i Sebastianem, runął. Od tak po prostu jakby nigdy go nie było. Znów przed oczami miałem swoją starą sypialnię i ojca, który mnie dotyka, powtarzając jak bardzo jestem podobny do matki. Zrobiło mi się niedobrze. Nie dostanie mnie tak łatwo. Nie pozwolę na to. A… co jeśli skrzywdzi Sebastiana?


Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi. Nikt nie skrzywdzi osób, które kocham. Nie jestem egoistą, przestałem nim być, odkąd zajął się mną Tanaka. Gdy zacząłem iść wszystko działo się szybko. Zostałem wyciągnięty z budynku na mróz. Moje bose stopy dotykały zmrożonego podłoża. Koszula Sebastiana, którą mi dał specjalnie na czas pracy, oraz spodenki, nie dawały zbyt wiele ciepła. Nie patrzyłem w górę na ojca. Zebrałem w sobie wszystkie siły, by z mojej twarzy zniknął nawet najmniejszy ślad po strachu jaki mnie opanował. Gdy czułem, że to ten moment spojrzałem na niego. Nie mogłem zrozumieć czemu był taki okrutny. Miał urodę, pieniądze, wpływy. Ale chyba to przez to, że nie czuje w stosunku do mnie miłości, dlatego że zabiłem matkę. Gdyby mnie nie było, ona cały czas trwałaby u jego boku. Byliby szczęśliwi.


Poczułem to okropne uczucie w sercu, które pojawiało się zawsze gdy uświadamiałem sobie, że śmierć mamy to tylko i wyłącznie moja wina. On miał racje, jestem nikim. Kompletnym zerem. Nawet nie mam ani grama siły. Słaby. Bezbronny. Głupi. To idealnie mnie opisuje.


-Gdzie się szlajasz z ta hołotą?! I jak ty wyglądasz?! Jesteś beznadziejny!


Wyłączyłem się i spojrzałem na Sebastiana. W jego oczach malowała się wściekłość. Był zły na mnie? Znów jest to moja wina, prawda? Próbowałem wstrzymać łzy. Przez nadmiar emocji, czułem jakby moja głowa miała zaraz eksplodować.


Poczułem szarpnięcie. Ojciec zaczął mnie ciągnąć w stronę powozu. Teraz nie było dla mnie ratunku. Sebastian z jakiegoś powodu mnie znienawidził, a ojciec zapewne mnie zabije za nieposłuszeństwo. Ale jestem tylko kolejnym, nędznym człowiekiem. Nic nie znaczę. Po mojej śmierci zostanie tylko nagrobek, chociaż mam podejrzenia, że wielki hrabia Vincent Phantomhive, zabije swojego jedynego syna po cichu. Tak, by nikt na niego krzywo nie patrzył.


Ostatni raz spojrzałem na budynek, który z każdym uderzeniem kopyt o kostkę brukową, znikał z pola widzenia. Ukryłem twarz w dłoniach. Koszula pachniała Sebastianem. Moim kochanym, ciepłym Sebastianem. Na dłoniach wciąż miałem plamy farb, których używa. Teraz mogę jedynie modlić się o jak najmniej bolesną śmierć z rąk rodzica. Było mi coraz ciężej to wszystko przeżyć.


-Jesteś z siebie dumny, gówniarzu? Przez ciebie musiałem zacząć cię szukać. Yard się zainteresował twoim zniknięciem, bo nie chodziłeś do tego durnego parku. -mówił i odpalił cygaro. Na jego czole widoczna była brzydka zmarszczka, a jego spokojny głos sprawiał, że marzłem od zewnątrz. Wolałem chyba żeby wrzeszczał na mnie i zrobił swoje. - Po co tam chodziłeś co? Żeby spotkać się z tym czymś?- zmarszczyłem brwi.-Chodzi mi o tego obdartusa, który otworzył drzwi.


-Sebastian nie jest obdartusem.- powiedziałem ostro, na co ten się zaśmiał głośno.


-Owszem, jest. Nie przerywaj mi.- powiedział nieco ostrzej.- Myślisz, że twoje zniknięcie łatwo było utrzymywać w tajemnicy? Udawałem, że jesteś chory, ale zauważyli w końcu, że żaden lekarz cię nie odwiedza. Królowa zaprosiła nas na świąteczny bal. Musisz się tam pojawić, dlatego zacząłem cię szukać. Śledziłem tą durną babę. Anne? Nie ważne.


-Ciocia Ann jest najmądrzejsza! Nie obrażaj jej!


-MILCZ! Nie zrozumiałeś za pierwszym razem? Więc zrozum teraz. Nigdy więcej nie wyjdziesz z domu sam. Sprawiasz same kłopoty. Chociaż przyznam, że gdy cię nie ma w domu jest cudownie. Ale nie martw się. Ożenisz się. Co prawda małżonka będzie trochę starsza i niezbyt urodziwa. Ale będzie spokój. A wy zamieszkacie z dala ode mnie.- zamilkł nagle a powóz zatrzymał się. To wszystko jakby do mnie nie dotarło. Ożenię? Wyjadę? Przecież… on żartuje prawda? Ja naprawdę nie chcę.


-Nie chcę…-chciałem powiedzieć coś więcej, ale wiedziałem, że w tej sytuacji nikt mi nie pomoże. To rodzina decydowała o małżeństwie dziecka. Ot, taka rekompensata, że sami nie mogli wybrać. Siedziałem tak, nawet gdy ojciec mnie opuścił i poszedł do rezydencji. Wzrok wbiłem w drewnianą podłogę. To się nie dzieje naprawdę… Piekło trwa. Nie... Moje piekło dopiero się zaczyna. 
 **********************************************************************************
Nie wiem co ze mną nie tak. Nie mam siły na pisanie, ale z całych sił się staram ją znaleźć. Rozdział jest dzięki jednej osobie (której go osobiście dedykuję i mam nadzieję, że ta osoba wie o kogo chodzi) Pozdrawiam was i liczę na komentarze, gdyż karmią one moją głodną, artystyczną duszę 
Pozdrawiam,
Ozzy ^^ 

poniedziałek, 25 lipca 2016

Rocznica

Nigdy bym nie pomyślała że moje życie zmieni się przez bloga. Ale zmieniło. I dziś mamy pierwszą rocznicę. Minął dokładnie rok odkąd wstawiłam oneshota "Walc wiedeński" ^^ Już jutro będzie nowy rozdział ! Kocham was i dzięki za ten rok! ^^

czwartek, 14 lipca 2016

Info

One martwcie się, coś się tworzy. Mam ostatnio objawy choroby zwanej brakwenozy, pozdrawiam
R.I.P. -Wena

EDIT: Obecnie mam 300 słów nowego rozdziału Malarza, jadę na obóz, ale może tam też będę pisać ^^

niedziela, 12 czerwca 2016

Krótka informacja

Witajcie!
Przepraszam, że znów nic nie napisałam, ale dzisiaj pracowałam, a wczoraj miałam rodzinne spotkanie...także ten... w piątek wystawiamy grupą kabaret, ale w sobotę lub jakoś w tygodniu postaram się jak najbardziej. Przepraszam, że w ostatnich miesiącach tak mało piszę, ale mam naprawdę urwanie głowy, co chwilę coś się dzieje. Nom. To mam nadzieję, że nie jesteście źli ... ale ruszyły zamówienia! Zapraszam! :D

sobota, 21 maja 2016

FNaF: Foxy x Bonnie "Nigdy więcej nie myśl..."

Minęło tyle długich, spędzonych w ciemnościach lat. Nie miałem już sam pewności czy kiedykolwiek byłem człowiekiem. Mimo tego pamiętałem dokładnie dzień, w którym została mi odebrana dziecięca niewinność, straciłem moją człowieczą powłokę. To było jedyne wspomnienie jakie posiadałem. Dzień w którym cię poznałem.

-Justin! Mam dla ciebie niespodziankę, kochanie!- zawołał ciepły i przyjemny głos blondynki, która weszła do dziecięcego pokoiku. Byłem podekscytowany, ponieważ tego dnia kończyłem dziesięć lat. To było wspaniałe, ciepłe uczucie, które zalewa całe ciało, a ty już nigdy nie chcesz żeby cię opuściło. Nie pamiętałem już dokładnie kim ta kobieta była, ale czułem, że to moja matka. Tak mi podpowiadał szósty zmysł.

Kobieta w zwiewnej, błękitnej sukience o ślicznym chabrowym odcieniu, uśmiechała się szeroko. Niestety, nie pamiętałem o niej nic więcej, ale wiedziałem, że mocno ją kocham, a ona darzy mnie tym samym uczuciem.

Po chwili szczęśliwy skakałem po całym pokoju, a moje niemalże czerwone włosy podskakiwały jak małe sprężynki. Mieliśmy się udać do najsławniejszej w mieście pizzerii, tam mieli być wszyscy moi przyjaciele. Freddy Fazbear' s Pizza miała opinię miejsca przyjaznego dzieciom oraz dorosłym. W tedy nie wiedziałem, że to wszystko kłamstwa. Że tego dnia już nie wrócę do domu i nie zostanę przytulony przez matkę na dobranoc, a ojciec nie przeczyta mi nowej książki.

Impreza trwała już jakiś czas i wszyscy byli sobą zajęci, a ja poczułem, że muszę iść do toalety. Nie powiadomiłem nikogo, gdzie się wybieram, a pewnie to zaważyłoby o moim losie. By dostać się do toalety, musiałem wyjść z głównej sali i przejść długim, niezbyt jasnym korytarzem, na którym jedyna działająca lampa mrugała co sekundę, napawając mnie strachem. Moja dziecięca duma zmusiła mnie do tego, bym poszedł w głąb. Ostrożnie ruszyłem. Nagle usłyszałem łoskot i podskoczyłem przerażony, dociskając plecy do zimnej ściany, wyłożonej czarno-białymi kafelkami. Czekałem aż coś się stanie, choć do końca nie wiedziałem, co takiego ma się stać. Sfrustrowany swoim tchórzostwem, pobiegłem do końca korytarza i wpadłem z impetem do toalety.

Oddychałem bardzo szybko, moje ciało opanowała adrenalina. Po chwili zacząłem się śmiać cicho. Niewinnie, jak dziecko. Otworzyłem oczy i zwróciłem się do lustra. Jedyne co spostrzegłem, to odziana w fioletową rękawicę dłoń, wyłaniającą się z ciemności korytarza. Spoczęła na moich ustach, nie pozwalając nawet pisnąć. Próbowałem się wyrwać. Moje ruchy były rozpaczliwie, drapałem powietrze i zaciskałem powieki, spod których nie wiadomo kiedy, zaczęły spływać łzy. Mój dziecięcy umysł, był zbyta zajęty uwolnieniem mnie z żelaznego uścisku, że nawet nie zarejestrował zmiany położenia. Moje ręce jak i nogi zostały związane. W usta wepchnięto mi szmatę, miała ona dziwaczny, metaliczny smak. Wtedy nie wiedziałem. I stwierdzam, że tamten ja powinien być z tego powodu szczęśliwy.

Stare drzwi trzasnęły, przez co podskoczyłem. Do moich nozdrzy dotarł obrzydliwy zapach. Zmarszczyłem nos i zacząłem się powoli czołgać, im bliżej byłem źródła tego okropnego fetoru, widziałem więcej pełzających, jak i latających owadów. Nagle zamarłem przerażony. To „źródło” nie było czymś, a raczej kimś. Wielkością przypominało dziecko, takie jak ja. Było zbyt ciemno, by dostrzec coś więcej. Zacząłem się rozglądać za jakimś włącznikiem światła, w końcu postanowiłem podsunąć się pod ścianę i za jej pomocą wstać, a następnie wymacać po ciemnu włącznik. Nie zajęło mi to wiele czasu, choć tak naprawdę nie mogłem być do końca pewien. Zapaliłem światło, było ono słabe, ale mogłem dokładnie dostrzec co przyciągało do siebie tyle much i tak okropnie śmierdziało. Na środku pomieszczenia leżało blade, jeszcze nie rozłożone ciało. Niewątpliwie był to chłopiec około w moim wieku. Miał szeroko otwarte usta, przez które wpadały chmary much, oraz wywrócone, białkami na wierzch, oczy. Odsłonięte części ciała odznaczały się niemal czarnymi liniami, które były jego żyłami.

To byłeś TY. Żałuję, że nie widziałem cię żywego, ale nawet martwy byłeś cudowny.

Wtedy, jako, że byłem dzieckiem, przeraziłem się. Miałem ochotę zwymiotować.

Po jakimś czasie ktoś wszedł do pomieszczenia.

-Widzę, ze poznałeś nowego kolegę. Będzie idealnie pasował do Bonniego, nieprawdaż? A ty… z twoimi włosami do Foxy'ego.- usłyszałem szaleńczy śmiech. W pomieszczeniu stał mężczyzna odziany w fioletowy strój. Miał zasłoniętą twarz, a jego ubranie przypominało strój strażnika w nietypowym kolorze. W dłoni odzianej we fioletową rękawiczkę trzymał błyszczący nóż kuchenny. Strach mnie paraliżował. Mężczyzna z szaleńczym uśmiechem podchodził do mnie. Pochylił się nade mną. Już wtedy byłem świadom długich tortur, które dla mnie zaplanował.

Czułem wszystko. Do samego końca.

Gdy znów zacząłem myśleć o TOBIE, poczułem się bardziej ludzki. Dlaczego mnie unikasz?

Ah, no tak. Jesteś przecież taki śliczny i dobry, inny niż ja. Ja jestem mordercą. Ty zawsze byłeś tylko straszakiem. A ja? Za każdym razem, w nocy. Zabijałem. W końcu teraz zamknęli pizzerię, przez te „wypadki” z animatronikami. A ty przestałeś ze mną rozmawiać. Przez to jestem bardziej agresywny. Myślą, że się zepsułem.

Opuściłem mechaniczne ciało animatronika. Nigdy nie pojąłem czemu nawet gdy wyglądam jak normalny człowiek, muszę mieć na sobie strój lisiego robota. Poszarpana koszula i spodnie, skórzane buty po kolana… Wyglądałem jak Kapitan Hak. No nie do końca. Nie miałem czarnych włosów. Ale czułem się jak on. Niekochany, samotny, a jego największy wróg ciągle go pokonywał.

Zawsze mnie dziwiło dlaczego po śmierci odczuwam wszystko jeszcze bardziej. I czemu wciąż rosłem? Teraz miałem ciało osiemnastolatka. A może ja jednak żyłem? Nie, to przecie niemożliwe, ale... nadzieja umiera ostatnia… ale moja chyba… już umarła. Po tym jak mnie opuściłeś… BonBon…

Zawsze wydawałeś mi się taki uroczy. Odkąd cię zobaczyłem martwego i obserwowałem jak rośniesz. Byłeś wspaniały. Pomagałeś każdemu. Kiedy Purple Guy (Bo tak nazywaliśmy naszego mordercę) sprowadzał kolejne dziecko, ty je ratowałeś. Tylko kilka razy ci się nie udało. Przez mnie. Nienawidziłeś mnie, prawda? Ty próbowałeś naprawiać, a ja wszystko niszczyłem.

BonBon. Chcę cię przeprosić.

Kotara osłaniająca moją samotność, czyli tak zwaną Zatokę Pirata, odsłoniła się. Spojrzałem w niebieskie oczy, blondwłosej dziewczynki w żółtej sukience.

-Foxy?- zapytała niepewnie, spojrzałem na nią i delikatnie się uśmiechnąłem.- Chcesz pizzę?

Pokręciłem głową, a ona tylko coś mruknęła i pożegnała się. Zostałem sam. Znów.

Pewnie sam to na siebie sprowadziłem.

-Bonnie, on odmówił. Wygląda na bardzo smutnego.- usłyszałem wysoki głosik dziewczynki. Bonnie kazał jej mnie odwiedzić? Gdyby moje serce potrafiło nadal bić, pewnie pobiegłoby w maratonie.

-Dziękuje Chica… leć do reszty…- jego głos by taki cudowny. Mógłbym go słuchać godzinami.

Ktoś zbliżył się do mojego małego, prywatnego skrawka tej pizzerii.

-Foxy… możemy porozmawiać? Wszyscy się o ciebie martwimy.

Wstałem powoli i na drżących nogach opuściłem Pirate Cove.

-Tak?- odwróciłem wzrok, bojąc się, że w jego oczach dostrzegę nienawiść.

-Spójrz na mnie…

Z ociąganiem spełniłem jego polecenie. Zamiast oczekiwanej przeze mnie nienawiści dostrzegłem zmartwienie i czułość.

-Co się z tobą dzieje? To moja wina, prawda? Foxy… ja przepraszam.- otworzyłem szerzej oczy. Jego słowa docierały do mnie bardzo, powoli. Gdy zrozumiałem ich sens oburzyłem się.

-To przecież ja zniszczyłem wam spokojne... życie.- zawahałem się przy ostatnim słowie, ale w końcu je wypowiedziałem.

BonBon wyciągnął do mnie powoli dłoń.

-Ale ja zniszczyłem ciebie… i nie zdążyłem uratować.

Splótł nasze dłonie i zadarł głowę lekko do góry.

-...Ty tam byłeś?- zapytałem powoli.

-Przecież wiesz, że tak Foxy… Dlatego jestem na siebie zły. Nie na ciebie. Myślałem, że jeśli przestanę z tobą rozmawiać… przestaniesz być agresywny, myślałem, że to moja wi…- schyliłem się szybko i pocałowałem go delikatnie. Jego policzki zaczerwieniły się.

-Nigdy już więcej nie myśl BonBon…- poczochrałem jego włosy.

Teraz czułem jakbym był człowiekiem, jakby moje serce biło, przez żyły toczyła się krew. Uratowałeś mnie Króliczku.

grafika bonnie x foxy**********************************************************************************
Malutka niespodzianka! Oneshot z Fnaf'a, bo... naszła mnie ochota. Przyjemnie mi się go pisało i w ogóle. Mogą być niedociągnięcia, bo wrzucam od razu po skończeniu. 

Mam nadzieję, że w końcu zacznę wrzucać rozdziały i ogólnie posty, regularnie. Jak skończymy Malarza, dokończymy naszą historyjkę o Yucie, a potem pewnie wrócimy to kochanego Humana :D Przy okazji, mam zamiar przez wakacje napisać kilka (a może dużo więcej)  oneshotów, a poza tym zacząć nowy projekt. Nic nie obiecuję kochani i nie wiem, czy np: tym razem na rowerze nie zjedzą mnie dziki ;-; Ja już chyba powinnam do śmierci siedzieć w swoim pokoju, bo co chwilę mi się krzywda dzieje ;-; Lece napisać wam coś jeszcze po krótkiej przerwie. 

Oczywiście weźcie udział w trwającej dwa tygodnie ankiecie w sprawie Oneshotów i witam nowych czytelników! ^^ A tych starszych mocno całuję :* Fajnie was mieć <3


czwartek, 19 maja 2016

Hejka!

 Przepraszam, że wszystko tak mi się przeciąga w czasie, ale ciągle gdzieś biegam i nawet oddechu nie mogę złapać.

Zaczęłam pisać One-Shota i jutro mam nadzieje go dokończyć. Przepraszam was straaaasznie, ale po prostu nawał roboty.

czwartek, 12 maja 2016

Kochani!

Ręka ma się coraz lepiej i już nie wygląda tak, jakbym miała na niej trzecie oko xD Ogólnie mam mało czasu, bo wiecie, ostatnia klasa, podciągam oceny itd. Ale mam nadzieję, że w ten weekend w końcu coś zrobię :D
Mam nadzieję, że czekacie cierpliwie <3

poniedziałek, 2 maja 2016

Przeczytajcie koniecznie!

Hej kochani...

wczoraj miałam mały wypadek przez co mam niesprawną do końca prawą dłoń. Postaram się coś napisać, ale sprawia mi to niemały ból. Z resztą ręka to jedna z wielu niedogodności, gdyż również ledwie chodzę.

Pozdrawiam was serdecznie :*

czwartek, 28 kwietnia 2016

Witajcie! Nie martwcie się, żyję i jestem :D w majówkę coś wstawię, cieszycie się? C: Przepraszam że jeszcze nic nie napisałam , ale żyje egzaminami ;-; Całuski :*Ozzy

piątek, 8 kwietnia 2016

Malarz - rozdział dziewiąty (obie perspektywy)

Po wspólnym, dość skromnym posiłku, pomogłem mojemu małemu przyjacielowi założyć czyste ubranie. Doprawdy zabawnie wyglądał w zbyt dużej koszuli i spodniach, jakby gdzieś tam się „utopił”. Ułożyłem jego nieco niesforne włosy i posadziłem.


-Masz ochotę coś poczytać, może porysować?- podrapałem się po karku, niezbyt wiedziałem co mu zaproponować.


-...M-możesz mnie nauczyć rysować?- spytał cicho i niepewnie jakby się czegoś bał… mnie? Spojrzałem na niego i moje wątpliwości zostały rozwiane, chłopak miał spuszczoną głowę i rumiane policzki. Najzwyczajniej w świecie się wstydził. Postanowiłem go nie trzymać dłużej w niepewności.


-Nie ma sprawy, to będzie zaszczyt.- uśmiechnąłem się ciepło i ukucnąłem przed niebieskookim. Uniósł lekko głowę, a kąciki jego ust pomknęły ku górze, nagle jakby się zawahał.- Coś nie tak?


-Sebastian… ja wiem… robisz dla mnie bardzo dużo, ale… zabierzesz mnie w pewne miejsce? Przepraszam! Masz pewnie mnóstwo na głowie, a ja władowałem ci się w życie z buciorami, ale…


-Ciii… nic nie mów. Oczywiście, że z tobą pójdę. Nie zostawię cię samego.- poklepałem przyjacielsko jego kolano, delikatnie, gdyż bałem się dotknąć jakiegoś siniaka, albo ranę.-Ale pójdziemy jak już przeniesiemy się do nowego domu.


-...domu…-powtórzył cichutko pod nosem.- To co , nauczysz mnie?- uniósł gwałtownie głowę i szeroko się uśmiechnął, często mnie zaskakiwał. Zaśmiałem się i wstałem, poszedłem po szkicownik i podałem go chłopcu, potem przyniosłem mu ołówek. Był rozpromieniony, więc albo bardzo dobrze ukrywał ból i smutek, albo naprawdę był taki radosny. Możliwe jest to, że te dwie opcje się ze sobą łączyły.


Przez kilkanaście minut tłumaczyłem mu na czym polega szkic. Oczywiście z tej bardziej emocjonalnej strony. Szybko podłapał co mam na myśli używając dziwnych porównań.
-To teraz narysuj… no nie wiem… drzewo… Ale nie byle jakie! Takie, które masz tu…- dotknąłem opuszkiem palca jego czoła, a następnie przeniosłem go w okolice jego serca.- I tutaj…


Skupiony zmrużył oczy i podrapał głowę końcówką ołówka. Po chwili się ode mnie odwrócił i zaczął namiętnie coś nanosić na czystą kartkę. Przyglądałem mu się uważnie, starając zapamiętać każdy szczegół mojej Muzy… Wyglądał tak cudownie z tym skupieniem na twarzy. Usiadłem obok niego, nie próbowałem nawet zaglądać mu przez ramię, nie bez powodu się odwrócił. Musiałem to uszanować. Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywały jedynie wesołe krzyki dzieciaków z zewnątrz i ciche westchnienia chłopaka. Po dość długim czasie przycisnął szkicownik do piersi i odwrócił w moją stronę. Niepewnie odsunął swoje dzieło i spojrzał na nie krytycznie. Zarumienił się i podał mi je. Zamarłem w szoku. Szkic był smutny, drzewo, nagie, chore, obumierające. Obrazy artysty są odzwierciedleniem jego duszy. Jego w takim razie była pogrążona w smutku i żałobie. Uśmiechnąłem się, gdy dostrzegłem pewien skrzętnie ukryty element. Młody listek na jednej z gałęzi. I słońce gdzieś w oddali.


Odłożyłem jego pierwsze dzieło i objąłem go ramieniem. Jest przepiękny.


-Piękny…- uśmiechnąłem się do niego, a on spojrzał na mnie w szoku.


-Jak to? Przecież… gałęzie są krzywe, nagie, chore… już dawno nie ma tam zwierząt… no i to drzewo jest samotne. Nie ma nic wokół…


-Ciel… Między jego gałęziami prześwituje słońce, trawa wokół jest zielona, błyszczy się… I wcale nie ma nagich gałęzi… jest jeden malutki listek i zwiastuje odżycie tej rośliny…- spojrzał mi w oczy zdziwiony.


-Zauważyłeś…?


-Zauważyłem.-uśmiechałem się i przeczesywałem jego miękkie włosy. Siedzieliśmy w zupełnej ciszy, aż usłyszałem charakterystyczny stukot, a po chwili rozległo się pukanie do drzwi. - To pewnie Anna.- niechętnie się odsunąłem i wstałem, otworzyłem drzwi lekarce.


-Gotowi moi mili?- uśmiechnęła się pogodnie do Ciela i wykonała ręką jakiś dziwny ruch w powietrzu.- Ptaszki rosną, kwiatki ćwierkają… idealny dzień na zmianę otoczenia…


-Ale Pani Anno… Jest zima…-powiedział nieśmiało niebieskooki, a ta klasnęła w dłonie.


-Otóż to! Żadnych alergii, widzisz? Idealny dzień!


Pokiwaliśmy posłusznie głowami, oboje byliśmy skonsternowani. Wstałem szybko i spakowałem najpotrzebniejsze dla nas rzeczy, Ubrałem chłopca w płaszcz i wziąłem na ręce. Chyba czas go trochę utuczyć, jest lekki… ale równie dobrze może być to spowodowane stresem. Długotrwałym stresem. Uśmiechnął się do mnie i chwycił moją koszulę. Okazało się, że na dole czekał powóz, więc zostawiłem Ciela razem z Anną i pobiegłem na górę, udało nam się wziąć wszystkie rzeczy i z ciężkim sercem opuściłem dom, w którym spędziłem większość życia. Ale Anna miała rację. Nie mogę dłużej żyć przeszłością. Muszę patrzeć w przyszłość, a do tego teraz mam moją Muzę… muszę dbać o Ciela. Żeby miał wszystko, czego mu potrzeba… by się rozwijał i nie bał każdego kolejnego poranka, by nie zrywał się w nocy z płaczem i mnie nie rozpoznawał. Teraz byłem za niego odpowiedzialny. Chroniłem go.


Jego szczęście było teraz najważniejsze.


~Ciel~


Patrzyłem przez okno zafascynowany, sypiącym z nieba śniegiem. Dziś rany już aż tak nie dokuczały. Było znośnie i dość zabawnie. Lekarka, która wczoraj mnie badała, opowiadała co jakiś czas śmieszne żarty, z których śmiał się nawet woźnica. Zagadałem go na chwilę, mówił mi gdzie dokładnie jesteśmy. Wtrącał zabawne anegdoty, przez co niemal płakaliśmy ze śmiechu. Tylko Sebastian wydawał się nieco apatyczny, nieobecny. Ściskał mocno znajomy mi szkicownik. Aż tak go to zaciekawiło? A może szukał drugiego dna? A przecież to zwyczajny rysunek, prawda? A może nie spełnił jego oczekiwań? W końcu to też jakaś możliwość.


-Sebastian? Wyjdziemy potem ulepić bałwana?- oderwał się od swoich myśli, niemal drgnął. Przeniósł wzrok na moją twarz i szeroko się uśmiechnął.


-Oczywiście, hrabio…- zaśmiał się, a ja spaliłem buraka.


-Żaden hrabia, Ciel. Powtórz! C-I-E-L. I koniec. Kropka.-naburmuszyłem się niczym dziecko, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Po chwili i ja parsknąłem, gdyż nie mogłem wytrzymać. Było swobodnie, przyjemnie. Zupełnie inaczej niż w moim rodzinnym domu. Tam wszystko było sztuczne i sztywne. Albo ojciec i jego nowa żona byli agresywni… jeśli nie w stosunku do mnie, to do reszty mieszkańców.


Postanowiłem sobie już nie zawracać tym wszystkim głowy, niestety, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wkrótce znów zetknę się razem z „rodzicami”. Nikomu nie miałem zamiaru tego mówić. Bałem się tylko, co się stanie jeśli dowiedzą się z kim przebywam. Boję się, że Pani Annie stanie się krzywda… albo Sebastianowi. A on jest moim jedynym przyjacielem. Najlepszym… bo jest prawda? To mój przyjaciel, prawda? Chyba tak właśnie jest. Sebastian to mój przyjaciel do grobowej deski. Tak się mówi, nie?
**********************************************************************************
Witajcie! Nie spodziewaliście się, nie? No cóż... ja też nie xd Jakoś mnie wzięło, by usiąść i napisać ten rozdział, posłuchać płyt ukochanego zespołu, po które ostatnio w ogóle nie sięgałam... poczuć się jak dawniej c: Cóż troszkę, także postanowiłam celebrować skończone w poniedziałek szesnaście lat. I powiem wam, że to genialne uczucie. Noc wszyscy śpią, muzyka zespołu, który towarzyszy ci odkąd skończyłaś trzy lata. Czuję się świetnie. Od razu muszę wam powiedzieć, że rozdziału nie będzie aż do końca moich egzaminów, które zaczynają się w poniedziałek i kończą w środę c: W czwartek i piątek raczej będę siedzieć w domu. Stres będzie musiał spłynąć. Wybaczcie, rozdział niesprawdzony, prosto z dokumentu tekstowego, którego nawet jeszcze nie zapisałam xD Literówki, błędy- to wszystko w tym rozdziale znajduje się na pewno. Dziękuje wszystkim czytelnikom <3 Widać momentami, ze jest was coraz więcej, chociaż fajnie, gdybyście napisali coś na czacie, zagłosowali w ankiecie, czy nawet dali króciutki komentarz ^^
Pozdrawiam was i ściskam <3 
Ach! Osóbki, które czekają na Humana niedługo odeślę na bloga, gdzie mam zamiar go publikować ^^ Papa~
Jeśli ktoś chce podnieść mnie na duchu ( :,>) ale nie chce dawać znać o sobie na blogu, przekierowuję na moje GG: 34138961 ^^ Śmiało piszcie kiedy tylko chcecie, chętnie pogadam :D

piątek, 25 marca 2016

Rozdział piąty. Trudne rozmowy.

W efekcie tego, że mój mózg, zamiast pomóc mi się odprężyć zalewał moją głowę najgorszymi wspomnieniami, nie pospałem sobie zbyt długo i czas przed rozmową z lekarzem spędziłem na rozmyślaniu. W końcu wstałem i podtrzymując się ściany zszedłem do gabinetu mężczyzny. Zapukałem cicho, a na odpowiedź nie czekałem długo. Nacisnąłem klamkę i wślizgnąłem się po cichu.

-Usiądź Yuta… -wykonałem polecenie i spuściłem głowę.- Czeka nas ciężka rozmowa. Chcesz herbaty?- zerknąłem na niego, uśmiechał się do mnie delikatnie.

-Nie. Szczerze mówiąc… chcę mieć za sobą tą rozmowę.- wlepiłem wzrok w biurko, które nagle stało się niezwykle interesującym przedmiotem.

-Więc dobrze. Powiedz mi jak się zaczął twój problem.- jego żądanie sprawiło, że zamarłem. To wszystko we mnie odżyło.- Oczywiście rozumiem… nie musisz mi ufać. Jedynie mnie naprowadź na powód twojej przypadłości. Na wszystko mamy czas.- poklepał mnie po ramieniu, co nie dodało mi otuchy. Poczułem się gorzej, zrobiło mi się gorąco.

Zawahałem się. Yuu… on chce ci pomóc. A ty nie możesz sprawiać Hanie i Mike'owi więcej kłopotów.

-W mojej rodzinie wydarzyło się coś… tragicznego. Zacząłem przez to jeść…- miałem opór, by mówić mu co było dalej. To zbyt ciężkie.

Gimnazjum. Koszmar każdej osoby, która ma jakiś „defekt”. Na tym etapie w młodzieńczym mózgu wyłącza się coś takiego jak empatia. Każdego, kto choć trochę odstaje i próbuje być sobą, traktuje się jak błąd fabryczny. Przejebane. A kiedy to nie twój styl bycia jest „inny”, a wygląd. Zaczyna się piekło.

Niechętnie wstałem z łóżka. Ubrałem się, zjadłem śniadanie, umyłem, wyszedłem. Zwyczajny dzień z życia nielubianego gimnazjalisty. W drodze do szkoły towarzyszyły mi moje ulubione piosenki. Wszedłem na teren mojego gimnazjum i rozpoczął się mój koszmar. Obok mnie przeszył szepczące coś do siebie dwie blondynki. Co jakiś czas na mnie zerkały i wybuchały śmiechem. A ja miałem je głęboko w nosie.

Jak zwykle potem nastąpiła rewizja zawartości mojej torby, wykonana przez wspaniałego „króla” szkoły. Akurat, gdy pozbierałem wszystkie wysypanie na kafelki przedmioty zadzwonił dzwonek. Do klasy wbiegłem spocony i zdyszany, na szczęście jeszcze przed nauczycielką. W moją stronę poleciał papierowy samolocik. Od kilku dni po internecie krążył filmik, w którym mój pijany ojciec obmacywał jakieś laski. Tylko… czemu to ja za to dostawałem od życia po tyłku? Czemu on nie poniósł konsekwencji?

Tego dnia zjadłem jeszcze więcej niż zwykle.

Zamilkłem. W moim gardle pojawiła się jakaś gula, przez którą nie byłe w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wspomnienia były takie żywe. Tak cholernie bolesne. Uniosłem wzrok na Asashi'ego. Obserwował mnie w milczeniu i kiwnął powoli głową.

-Okej. Słuchaj. Mam prośbę. Pójdziemy teraz na kolację. Zjesz chociaż troszeczkę, okej? Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale musisz przyzwyczaić organizm do regularnych posiłków. Do kolejny krok, do tego, byś wyzdrowiał.- uśmiechnął się, a ja poczułem, że byłbym w stanie mu zaufać. Zdusiłem to uczucie w zarodku, by przypadkiem nie mogło się rozwinąć. Wystarczyło mi już to, wciąż pamiętam jak mnie potraktował w tedy, gdy chciałem mu zaufać. Gdy pokazałem mu skrywane przez długie lata, uczucie.

-Jasne… Ale nie obiecuję, że skończy się to dobrze. Nie mogę jeść… Po prostu nie umiem. Wiem, że to głupio brzmi… ja po prostu nie potrafię jeść. Przynajmniej od jakiegoś czasu.

Mężczyzna zmarszczył brwi, ale wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony. Nawet teraz, gdy był w pełni skupiony, wyglądał olśniewająco oraz nieco zawstydzająco. Sam chciałbym móc się pochwalić tak genialnym wyglądem. Dobrze zbudowany, męskie rysy twarz, duże szare oczy i czarne, miękkie włosy, postawione na żel, co mogłem jedynie przypuszczać, ponieważ wyglądały naturalnie. No i do tego wyglądał w tym kitlu… oh boże. Powinienem przestać, jeszcze mi brakuje tego, bo się podniecić i dostać za to w ryj. Jedyne co się w nim od liceum zmieniło to oczy, które nie były takie surowe, teraz niemal czułem ciepło na sercu. Niemal, bo wciąż pamiętałem o tym, jaki ma do mnie stosunek. Pewnie gdyby był dla mnie obcy, inaczej bym do niego podszedł, bardziej ufnie.

-Od jakiegoś czasu?- podchwycił, tym samym wyrywając mnie z krainy marzeń. Skinąłem apatycznie głową.

-Wcześniej dużo jadłem… bardzo dużo. To naprawdę obrzydliwe. Byłem… jebanym tłuściochem…- przy ostatnim zdaniu, mój głos drżał. Nie wiem czemu zacytowałem jego własne słowa sprzed sześciu lat, z dnia, w którym postanowiłem schudnąć i zamknąłem się w swoim pokoju. Co mnie do tego podkusiło?

- Nie bądź dla siebie taki ostry. Słuchaj, ktoś kiedyś ci tak powiedział?

-Tak. Ktoś, kto był dla mnie niezwykle ważny. - czemu mu to wszystko mówiłem? Po co? Dla jego litości? Czy może dążyłem do tego, by lekarz przypomniał sobie jak przez podstawówkę, gimnazjum oraz liceum gnoił mnie i pogłębiał mój nałóg. Bo bez wątpienia, w tamtych czasach jedzenie było moim nałogiem, nie umiałem ujarzmić mojego głodu. Nie panowałem nad tym. Jadłem to co mi smakowało.

-Dziewczyna? Wiesz… Sam kiedyś nie byłem zbyt święty.

-Nie śmiem wątpić- mruknąłem cicho pod nosem i przeczesałem włosy.

-Coś mówiłeś?- zmarszczył brwi zdezorientowany.

-Nic takiego. Chodźmy już, co?- lekarz przytaknął i wstał. Zaprowadził mnie do dość dużego pomieszczenia, stały tam trzy stoliki czteroosobowe, nie wyglądało to jak zwyczajna stołówka. To miejsce miało w sobie coś… domowego. Nie wiem jak to określić. Po prawej stronie był kominek, podłogę wyłożono ciemnym drewnem, a białe ściany ozdabiały miłe dla oka obrazy. Kuchnia nie była zamknięta, a połączona z jadalnią i jedyne oddzielało oba pomieszczenia to czarno-biała wyspa kuchenna, przy której także stały krzesła. Dwa stoliki były czarne, a jeden, środkowy biały. Białe krzesła stały przy czarnych stolikach, a z kolei czarne- przy białych. W kuchni stała średniego wzrostu kobieta, która brązowe włosy spięła w wysoki kok. miała na sobie biały fartuch i czerwoną sukienkę. Na oko mogła mieć z czterdzieści lat i zapewne była kucharką. Przywitałem się z kobietą cicho, a ona odpowiedziała entuzjastycznie i podała nam dwa talerze. Na tym, który otrzymałem ja, były płatki musli wymieszane z jogurtem. Lekarz z kolei dostał talerz kanapek. Usiedli przy wyspie kuchennej, lekarz uciął pogawędkę z kobietą, która po kilku minutach zostawiła nas samych.- Nie jesz? Spróbuj zjeść tyle, ile możesz . Ale chociaż trochę. To jest potrzebne do nabrania sił. No i od czegoś tak lekkiego nie przytyjesz.

Uniosłem prędko głowę, nieco zdziwiony. Chwyciłem łyżkę i nabrałem odrobinę płatków. Zjadłem połowę porcji, którą otrzymałem i szczerze? Byłe z siebie dumny. Nie mogłem się doczekać, aż powiem Hanie i Mike'owi. Na pewno będą szczęśliwi.

**********************************************************************************
W bólach nareszcie skończyłam piąty rozdział, jestem z siebie taka dumna! :3 Od razu mówię, że mogłam gdzieś połknąć jakieś literki, a nawet zmienić narrację, za co przepraszam >.<
 Mam nadzieję, że teraz wszyscy, których lubią Humana się ucieszą, mam już jakąś jedną trzecią nowego rozdziału! Kto się cieszy?!  ^^ Trochę mi przykro, że ostatnio jedynie Roszpuncia skomentowała rozdział, ale mi to jestem szczęśliwa,że to właśnie ona skomentowała. Naprawdę sobie cienię twoje komentarze ^^ Malarz się pisze, Human się pisze. A ja pracuje nad nowiutkim projektem, który muszę jeszcze rozplanować. Co więcej! Niedługo mam zamiar wstawić pewien one-shot :3 Z resztą nie jeden, jeśli weźmie mnie wena :D Pozdrawiam Was i mam nadzieję, że jutro uda mi się wstawić Malarza! A jeśli nie, to zawczasu: WESOŁYCH ŚWIĄT ^^