środa, 30 grudnia 2015

Malarz - rozdział piąty

Wstałem ostrożnie z ławki, biłem się sam ze sobą. Chciałem podejść do chłopaka i zapytać co mu jest, ale z drugiej strony bałem się, że ten, widząc tak obrzydliwego człowieka jakim jestem, ucieknie. Najchętniej porwałbym go i nigdy nie wypuścił ze swego domu. Ale nie mam warunków, by go przetrzymywać. To delikatna istota, która wymaga największych wygód, na które niestety mnie nie stać.

Nie kontrolowałem swoich poczynań, więc nie zorientowałem się, że wgapiam się w Ciela dość nachalnie, a ten ku mojemu nieszczęściu zauważył to i ze strachem w oczach wstał prędko i uciekł. Pewnie pomyślał, że jestem jakimś zboczeńcem albo mordercą. Kurwa. Tak zwalić nasze pierwsze spotkanie. Musiał wystraszyć go sam mój wygląd.

Prędko chwyciłem swoje przybory i pobiegłem w stronę idącego szybkim krokiem młodego arystokraty, którym niewątpliwie był. Byłem coraz bliżej niego, więc zwolniłem i powoli go dogoniłem, on przerażony moim widokiem odskoczył i szybko ruszył przed siebie.

-Czekaj! Ja chciałem tylko zapytać o coś…- złapałem go delikatnie za ramię, ale na jego twarzy pojawił się grymas bólu, odsunąłem dłoń.- Nie chcę cię skrzywdzić. Jestem malarzem, jestem tu codziennie…- chciałem mówić dalej, ale serce mi przyspieszyło, mam mu powiedzieć, że codziennie go widuje? Że mu się przypatruje? Cholera. Nie pomyślałem o tym. Bardzo nie chciałem przestraszyć chłopaka.- Potrzebujesz pomocy?- szepnąłem niepewnie. Czułem jak na moje policzki wypływa rumieniec, chłopaczek bardzo mnie onieśmielał swoim pięknem, zwłaszcza, że byłem jego zupełnym przeciwieństwem. Odważyłem się spojrzeć mu poważnie w oczy i ostrożnie odsłoniłem jego siny policzek. Czułem całym sobą, że coś z nim jest nie tak. Może nie z nim, a raczej z domem, w którym mieszka.

Jego wzrok stał się bardziej pusty, nie wyrażał już przerażenia, a coś na wzór smutku. Nie chciałem, by jego oczy kiedykolwiek tak wyglądały. Były przeznaczone do miłości i radości. Któż tego nie rozumie?! Malinowe usta wygięły się w grymasie smutku, widocznie nie umiał zbyt okazywać emocji, przy niezaufanych osobach. Objął się ramionami i wbił wzrok w czubki eleganckich butów. Zauważył chyba już, że nie mam zamiaru go skrzywdzić, ale mimo to odsunął się odrobinę. Teraz mogłem przyjrzeć się jego szyi. Rzeczywiście, w niektórych miejscach znajdowały się brzydkie, zasinienia, które musiały być dokuczliwe i bolesne. Z tej odległości widział również ślady po zębach dorosłego człowieka. Serce mi się krajało, gdy pomyślałem co mogą oznaczać te ślady. Chłopak najprawdopodobniej nawet nie był świadom, że ktoś go molestuje. Albo był w zupełności świadom. Nie mogę pozwolić, by do końca życia bał się tak samo jak ja kiedyś.

-Nikt mi nic nie robi.- szepnął płaczliwym głosem. Brzmiał jakby to siebie o tym przekonywał. Uklęknąłem na jedno kolano i uśmiechnąłem się do niego ciepło, chwyciłem delikatnie jego dłoń, a on ścisnął moją bardzo mocno, po jego policzku spłynęła łza.- …Tanaka… - usłyszałem cichutko wypowiedziane imię. Mówił coś sam do siebie. Po kilku minutach uniósł na mnie wzrok.

-Chodźmy na herbatę do mnie. Musi być Ci zimno.- jak na zawołanie chłopiec zadrżał z zimna. Powoli przytaknął i spojrzał prosto w moje oczy. Przeszedł mnie dreszcz. Miał taki dojrzały wzrok. Mimo mojej obawy, że teraz ucieknie i więcej go nie zobaczę, ten uśmiechnął się uroczo i przytaknął. Rozradowany zacząłem iść z nim w stronę swojego rozwalającego się mieszkania. Jako, że powoli zbliżały się Święta ozdobiłem mój dom jak najlepiej umiałem. Co roku siedziałem nad ozdobami dnie i noce. Po Świętach oddawałem je dzieciom, które twierdziły, że są śliczne.

Gdy zaszliśmy pod moją kamienicę, chłopak wydawał się być urzeczony. Jak się domyślałem nigdy nie zapuszczał się w te rejony miasta lub nigdy nie widział ich z tak bliska. Dzieci biegały rozweselone i obrzucały się śniegiem. Starsze widząc bogato ubranego chłopca, przystawały przestraszone. Często bogato ubrani ludzie zabierały domy biednym ludziom, tylko dlatego, że wykupili kamienicę, by otworzyć nowy sklep. Gdy się tylko orientowały, że młodzieniec idzie razem ze mną, od razu uśmiechały się i machały do nas. Podbiegła do nas niziutka blondynka o długich, kręconych włosach.

-Panie Sebastianie! Panie Sebastianie! Niech się Pan z nami pobawi! Chcemy ulepić bałwana!- krzyknęła i wyszczerzyła się w szczerbatym uśmiechu. Była doprawdy urocza, miała na sobie cieplutki płaszcz o kolorze ciemnozielonym, podobnie jak jej oczy. Pochodziła z rodziny średnio zamożnej, ale jej rodzice nie bali się wypuszczać jej by bawiła się z innymi. Była typem dziecka, które kocha ludzi. Sam często zajmowałem się dzieciakami z okolicy. Uśmiechnąłem się do dziewczynki i spojrzałem na mojego towarzysza.

-Jak myślisz? Też chcesz ulepić z nami bałwana?- zapytałem go i poczochrałem po włosach, uważając, by nie odsłonić jego siniaka, mógłby niepotrzebnie wzbudzić zamieszanie. Moja Muza zerknęła na mnie z pytaniem w oczach, widziałem w nich ukrywaną radość. Może nigdy nie lepił bałwana?

-Jeśli mogę…- zarumienił się, a dziewczynka pisnęła i przytuliła nas.

-Musicie chwilę poczekać, mój gość nieco marźnie. Zaraz wrócimy.- uśmiechnąłem się. Byłem w szoku, że chłopak tak chętnie się zgodził. Widocznie się wstydził swoich emocji. Zaprowadziłem go do swego mieszkania i chwyciłem wełnianą czapkę oraz rękawiczki i szalik. Ubrałem młodego arystokratę i uśmiechnąłem się do niego. – Nie musisz się wstydzić. Nigdy nie lepiłeś bałwana?

 Rumieniec, który ponownie wypłynął na jego twarz wyraził wszystko. Nigdy nie lepił bałwana.

-W takim razie teraz się to zmieni. A potem poczęstuję cię makowcem i wypijemy herbatę, co ty na to?- uśmiechnąłem się i uświadomiłem sobie, jak bardzo zakręconym człowiekiem jestem. Nie znam przecież jego imienia. - …Uhm… wybacz, pytam dopiero teraz… Jak masz na imię?

- Ja… mam na imię Ciel. Ciel Phantomhive.- wykręcał ręce zawstydzony. Ciel. Tak jak myślałem. Był taki uroczy i dobry. Jak baśniowy książę. Albo księżniczka? Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Nadal się dziwiłem, że mi zaufał tak łatwo. To musiało znaczyć, że był krzywdzony przez kogoś bliskiego sobie i szukał oparcia. A tak łatwo można było go skrzywdzić. Poczułem ulgę, ze to ja go zaczepiłem w parku, a nie na przykład jakiś morderca, albo, o zgrozo, Kuba Rozpruwacz. Chociaż ten drugi raczej gustował w kobietach o lekkich obyczajach.

Wyszliśmy z kamienicy. Bawiliśmy się świetnie. Ciel cały czas się uśmiechał, czasami rozpętywała się wojna na śnieżki. Po udanej zabawie pożegnaliśmy grupkę dzieci, odprowadziliśmy do domów i wróciliśmy do mojego mieszkania. Tam usiedliśmy przy kominku z herbatą i wspaniałym makowcem. Rozmawialiśmy na błahe tematy. Widocznie tego potrzebował, jak się dowiedziałem podczas rozmowy, piętnastolatek. W pewnym momencie zapadła cisza. Nie była ona niekomfortowa. Wręcz przeciwnie. Była niezwykle przyjemna.

-Ciel.. zgodzisz się bym kiedyś cię namalował? Z bliska.- uśmiechnąłem się delikatnie i pogłaskałem jego miękkie włosy.

-Oh… No dobrze…- uśmiechnął się, ale po chwili posmutniał.- Muszę wracać do domu…

-Odprowadzę cię. Nawet nie wiesz jak cieszę się, że się zgodziłeś.- pomogłem mu się ubrać, sam również to zrobiłem i ruszyliśmy. Pod jego dom dotarliśmy w ciszy, mijaliśmy sklepowe witryny udekorowane już na Boże Narodzenie, ludzi, którzy się śmiali i zarażali dobrym humorem. To było niecodzienne. Może to ja mam tak dobry humor, że nie zauważam pijaków i prostytutek?

-Dziękuję za dzisiaj Sebastianie… Miło było cię poznać i …chciałbym kiedyś cię jeszcze spotkać.- uśmiechnął się.

-Na pewno się spotkamy. Dobranoc książę… -uśmiechnąłem się, a on powoli poszedł w stronę okazałej rezydencji, stałem przez bramą z rękoma w kieszeniach płaszcza i uśmiechem na ustach, póki nie zniknął w środku rezydencji. Potem w świetnym humorze wróciłem do domu. Spojrzał na mnie ufnymi oczami.

Mój Ciel. Mój książę…
***********************************************************************************
No dobrze. Spięłam poślady i zasiadłam do napisania, skończyłam jakieś pięć minut temu, więc nawet nie sprawdziłam x,D Dziękuję za aż trzy komentarze wciągu dwunastu godzin? Kocham was <3 No i witam nową czytelniczkę, która się ujawniła ^^ No nic. Został jeszcze Human, ale myślę, że wrócimy do niego po Freadbearsach :D Mam już lepszy humor niż ostatnimi czasy ^^ Mimo że wczorajszego dnia myślałam zupełnie inaczej, dziś cieszę się, że powróciłam. Ale dziękuję Roszpunci za życzenia na Nowy Rok, więcej komentatorów bardzo się przyda. Komentarze są dla pisarza (zwłaszcza takiego niedoświadczonego jak ja) jak paliwo dla samochodu . No to ja wam to zostawiam i pozdrawiam :D




wtorek, 29 grudnia 2015

Pięć nocy w Freadbear's Fright - Noc trzecia

Znalazłam dosłownie chwilę, by wstawić. Nawet nie wiecie jak bardzo wszystko sprzeciwiało się temu rozdziałowi, mam tylko nadzieję, że sprawię wam moim małym powrotem przyjemność. Już niedługo pojawi się Malarz i Human. Nie wiem kiedy- kiedyś x,D Chyba założę drugiego bloga, gdyż mam w chuj pomysłów, ale nie chcę zbyt odbiegać od SebaCiela ^^ Baaaardzo dziękuję teraz już trzem czytelniczkom, które tak komentują <3 Normalnie kocham. No nic. Lecę nadrabiać w pisaniu, muszę jak na razie pisać z telefonu. Błędy są, wiem, nie sprawdziłam, ale mówię, chwila na wstawienie.
**********************************************************************************

Wszedł do biura powoli. Tego dnia była Wigilia, a on zamiast spędzać czas z rodziną lub przyjaciółmi… znów był TU. Zresztą on i tak nie miał rodziny. Wszyscy się od niego odwrócili, inni umarli lata temu, a niektórych nigdy nie było.



Ale to nie czas na użalanie się nad sobą. Ma misję. Ma cel. Musi się dowiedzieć co się tu dzieje. Musi rozwikłać zagadkę. MUSI powstrzymać Springtrapa.




Powoli niszczył swój umysł. Umierał z każdym dniem, czuł się niczym maszyna.




Zaśmiał się gorzko do swoich myśli i podciągnął rękawy brzydkiej, starej koszuli, służącej mu jako mundur, zapalił papierosa i zaciągnął się dymem. Od czasów liceum nie potrzebował tego uzależniającego dymu, a to, że teraz go łaknął tylko potwierdziło jego załamanie. Westchnął cicho i wypuścił dym z ust, uśmiechnął się krzywo do masek leżących w kartoniku, podszedł do okropnej „lampy”, która wyglądała jak Freddy i zgasił na niej papierosa, śmiał się szaleńczo i szczerzył śnieżnobiałe zęby. Dla kogoś kto nie wie o tym co przeżył przez dwa ostatnie dni, wyglądałby w tym momencie jak psychopata.




Powolnym krokiem poszedł do miejsca, gdzie powinien być zamknięty animatronik, otworzył powoli drzwi, był niepewny, lecz wystarczyła mu sekunda… pchnął stalowe drzwi i splótł palce na piersi, podszedł do zielonkawego kostiumu, chichotał pod nosem. Mógłby teraz wszystko skończyć, lecz nie wiedział jak pozbyć się mechanicznego prześladowcy. Uklęknął przy kupie złomu. Zajrzał przez lekko rozwarte szczęki i zasłonił sobie usta. Czuł jak jego ostatni posiłek domaga się uwolnienia. Podparł się ręką i kaszlał. W środku było ciało. Ciało mężczyzny. Widać było, że przed śmiercią musiał być przystojny i młody. Strażnik otarł pot z czoła i delikatnie dotknął „policzka” animatronika. Uświadomił sobie pewien jeszcze bardziej przerażający fakt. To był ON. POTWÓR.




Teraz wyglądał inaczej, to było niewytłumaczalne. On w nocy wygląda zupełnie inaczej. Cało jest poranione, usiane bliznami… ale całe.




-Co jest kurwa?!- wrzasnął i kopnął nogę mechanicznego królika. Usiadł zdegustowany na stole i oparł się o brudną ścianę.- Nie dam ci się zabić dupku. Jestem lepszy niż ty… Zrozum. NIE ŻYJESZ!- śmiał się głośno i rzucił w animatronika jakimiś papierami.  Jeden z nich przykuł jego uwagę. Podszedł powoli, podniósł pożółkłą kartkę z ziemi i przyjrzał się dokumentowi, a raczej instrukcji, która zawierała wskazówki używania Spring Bonniego. Było opisane dokładne działanie nietypowego kostiumu. Młodzieniec poczuł jak żółć podchodzi mu do gardła. Jeśli właśnie tak zginął ten mężczyzna… Te sprężyny z ogromną prędkością wwierciły się w ciało, zgniotły je.




Przymknął powieki i otarł pot z czoła, był blady i zgarbiony. Odrzucił kartkę i chwycił zniszczoną łapę mechanicznego zwierzaka, pogłaskał ją delikatnie i zadrżał. Zaczynał współczuć mężczyźnie, który był zatrzaśnięty w środku. Miał wrażenie, że to martwe ciało nadal czuje ból sprzed trzydziestu lat.




Wstał powoli i odszedł co jakiś czas zerkając w tył. Tej nocy również nie pozwoli się zabić. Przechytrzy tego… mężczyznę? Wszedł do znienawidzonego biura i westchnął cicho, ostatnio często wzdychał. Ale to było pewnie skutkiem ostatnich wydarzeń i tego dziwacznego wrażenia, że brakuje mu tlenu. To miejsce działało na niego okropnie. Chciał w życiu w końcu wyjść na prostą po tym jak rodzice wywalili go z domu informując jedynie, że wynajęli mu „przytulne mieszkanko” w mieście oraz o tym, że musi znaleźć pracę do końca miesiąca. Przyczyną całego incydentu była jego orientacja. Przez wiele lat ukrywał to, a gdy w końcu zebrał się na odwagę, by wyznać to najbliższym… wszyscy go zostawili samego sobie. Gdy poznał historię, krążącego po korytarzach dawnej pizzerii, mężczyzny zrozumiał, że są podobni. Oboje przecież cierpią. Nie mają nikogo. Nikt ich nie przytuli i nikt nie powie, że wszystko jest w porządku.




Ukrył twarz w dłoniach i nawet nie dostrzegł, że zegar dawno wybił północ. Siedział i bił się ze swoimi myślami, wydawać się mogło, że nie obchodziła go już niebezpieczna gra, którą zaczął Springtrap. Szczupłe ciało drżało, a z jego ust wydobywał się cichy szloch. Tak łatwo pozwolił się złamać. Nie. On był złamany już dawno, stało się to zapewne w tedy, gdy rodzice dość delikatnie wywalili go ze swojego życia.




-Chodź po mnie Springi…- powiedział spokojnie, nazywając POTWORA w sposób niezwykle pieszczotliwy. Przestał go widzieć jako swojego wroga, a nawet zaczął w nim dostrzegać materiał na przyjaciela… no oczywiście gdyby to nie było… ciało.




12.00…


Straciłeś czujność…




Oderwał dłonie od twarzy, zaczesał przydługie końcówki do tyłu i uniósł wzrok.


Jego serce przyspieszyło, tak samo jak oddech. Znajdował się twarzą w twarz ze Springtrapem. Co prawda, byli oddzieleni szybą, ale jednak. Blady, szczupły, wysoki, dość umięśniony. Byłby męskim ideałem naszego bohatera, gdyby nie pewien istotny fakt. Był martwy. A teraz jego martwe, złote oczy wgapiały się w niego z czymś na wzór współczucia. O BOŻE. Czy TO w ogóle może patrzeć na kogoś ze współczuciem? To chyba niewykonalne. Spierzchnięte, sine usta wygięły się z delikatnym uśmiechu, a z ran, które szpeciły najprawdopodobniej całe jego ciało wypłynęło odrobinę krwi, która miała dziwaczny, rudy kolor. Gdyby nie te wszystkie przerażające szczegóły… NIE. Obiecał sobie, że nie zginie, a to coś najwyraźniej chciało odwrócić jego uwagę i dopaść po cichu. NIE DZIŚ.



1.00…


Nie rób ze mnie potwora…




Jedynym co przyszło mu do głowy, by przeżyć był trik z zagonieniem go do innego miejsca.  Szybko przeniósł wzrok na kamery i włączył nagranie audio na kamerze dziewiątej. To było zbyt oczywiste, co? Kamera ta znajdowała się najdalej biura, w którym się znajdował. Uniósł wzrok i uśmiechnął się wrednie. Springtrap stał jeszcze chwilę i obserwował go uważnie, miał teraz poważną minę. Wydawało się jakby próbował przekazać chłopakowi, że wie co się dzieje, ale odszedł powolnym krokiem do w stronę wyjścia.




2.00…


Dałem Ci jeszcze jedną szansę…




Było dziwacznie cicho. Na żadnej kamerze nie ujrzał Springtrapa, niepokoiło go to.




3.00…


Działam delikatnie…




Pojawił się. Na dziewiątce, wpatrywał się świecącymi oczami wprost w kamerę. Stróż nocny szybko zablokował wentylacje, ale w tym momencie kamery przestały działać i pojawiła się na nich obraz zniszczonej kukły, przedstawiającej okrąglutkiego chłopca. Po chwili przed twarzą chłopaka pojawił się ów chłopie rozwierając ciężkie, metalowe szczęki i wrzeszcząc  dziwacznym metalicznym głosem. Zniknął zaraz po wrzasku, Jeremy widział przed oczami ciemność, ale musiał zareagować bardzo szybko, gdyż włączył się alarm, musiał szybko naprawić wentylację i kamery. Odwrócił się i zresetował cały system.




4.00…


Nie używaj zbyt często JEGO głosu…




Spojrzał na zegarek. Była prawie piąta, a on wciąż  nie mógł się uspokoić po tym dziwnym… spotkaniu? Gdy już myślał, że zakończy swe krótkie życie w paszczy tego zwęglonego robota, ten zniknął i zostawił go w spokoju. To musiały być już omamy. Dziwne, że nie pomyślał tak samo, gdy za szybą, która znajdowała się centralnie naprzeciw niego stał ten martwy mężczyzna. Odganiał Springtrapa co jakiś czas, to zapewne była kolejna sztuczka mająca uśpić jego czujność. Zaśmiał się. Już nie pozwoli się podejść.


5.00…


Usunę się w cień, nie ujrzysz mnie…




Drrrrryń! Drrrrryń!




Budzik. Zbawienie. Dom.




Już chciał wstać i wyjść, ale nogi odmówiły posłuszeństwa i zaprowadziły go prosto do pomieszczenia, w którym znajdował się animatronik i tam… stał ON. Jeremy chciał krzyczeć, ale widział, że ten się nie ruszał jakby sam się bał. Chłopak podszedł powoli, bał się tego co miał zamiar zrobić, ale nie potrafił się powstrzymać. Ta noc był zdecydowanie najcięższa dla jego psychiki.




Padł w zimne ramiona mężczyzny i rozpłakał się niczym dziecko. Dawno nie płakał, musiał coś z siebie wyrzucić i jedyną osobą, której mógł się wypłakać był jego przyszły morderca. Bo Jeremy wiedział, że zginie, był zbyt słaby, by przetrwać. Ale jego śmierć nikogo nie obejdzie.




-Nie idź…- szepnął słabo, zganił się za swoje zachowanie. On jest mężczyzną. Nie może płakać do cholery!




-Zabiję cię…- powiedział mężczyzna i objął go, poprowadził do drzwi, gdzie zostawił go, a chłopak ruszył do domu, gdzie padł zmęczony na łóżko i zasnął.




…LECZ DOPIERO W PIĄTĄ NOC!




czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt! ^^

Życzę Wam wszystkim zdrowych, radosnych Świąt! Bogatego Gwiazdora, smacznej kolacji oraz tego, by żadna ość nie utkwiła Wam w gardle! ^^

Bardzo dziękuję, że tyle miesięcy już ze mną jesteście ! :3 Powiem Wam w sekrecie, że piszę już trzecią noc - Wigilijną noc ^^

Również w Malarzu będą Święta :D (Tak by nam było miło :3 )

Do zobaczenia w najbliższym czasie (może jutro... ^^) :*

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Ozzy choruje :,c

Uwaga moi drodzy! ^^ Rozdział pojawi się jutro lub w środę. Mam obecnie TYLE na głowie i jutrzejsze jasełka mnie wykończą ;-; Szykuję się do rozdziału Malarza i napisania Trzeciej Nocy. Mam zamiar także napisać coś świątecznego, by było milutko :3 Na razie idę wdychać Inhalol ("-LOL" XDDD) i zjeść coś ciepłego :3 Wiecie, że was kocham i w końcu coś wrzucę, prawda? ^^ A tym czasem nadal czekam, by czytające osoby się jakoś ujawniały :D

Ściskam was internetowo :D I lecę do mamy, która tańczy przy patelni (Rodzina :,> )

wtorek, 8 grudnia 2015

Pięć nocy w Freadbear's Fright - Noc druga

Na początku ^^ Roszpunciu- zajmę się Humanem, ale na razie nie mam na niego weny. Wzięło mnie za to na horrory :3 Bo jednak pamiętam, że to właśnie nimi zaczynałam przygodę z pisaniem ^^' (Te chore opowiadania o obozie harcerskim ;-;) I okropnie się cieszę, że przeczytałaś ^^ Polecam ci żebyś zagłębiła się w fabułę, dla mnie jest epicka, co więcej jeszcze do końca nie wyjaśniona winc to maleńki smaczek dla pisarzy :D (Sama gra również, ale jak gram w trzecią część, to mi pikawa szaleje)
Byłoby miło gdyby również inni pozostawili po sobie ślad ^^ Chciałabym wiedzieć co o tym myślicie :D
Rozdzialik nie jest poprawiony, tak samo jak pierwszy, ale moja ukochana beta już się Freadbearsami zajęła ^^
*********************************************************************************

Brązowowłosy siedział na kanapie wgapiając się pustymi oczyma w okno, na zewnątrz całe miasto budziło się powoli do życia. Był jak sparaliżowany i cały czas myślał o tym co zaszło w dawnej pizzerii. Żył. Ta myśl sprawiała, że przestawał na chwilę drżeć. Ale tylko na chwilę, bo po kilku sekundach przypomniał sobie, że przecież zamknął Freadbear’s Fright razem z TYM CZYMŚ w środku. A musi tam wrócić wieczorem. Był pewny, że zostało mu kilka godzin życia. Uniósł oczy ku sufitowi i szybko chwycił laptopa, włączył go. Z oporem wpisał „Freadbear’s Family Diner”, przeglądał strony mówiące o wypadku sprzed trzydziestu lat, tylko jedna z nich przykuła jego uwagę. Był to blog jakiegoś mężczyzny, podpisywał się jako „Fox” i opisywał różne dziwaczne, przerażające sytuacje jakie miały w tamtym miejscu. Opowiadał, że jego adopcyjny ojciec tam pracował jako stróż nocny i pewnego ranka nie wrócił. Okazało się, że znaleziono go w animatroniku, który się na nim zatrzasnął i pozostawiał go dość długo przy życiu, w jego ciało wbite były zatrzaski i sprężyny. Nie dało się go stamtąd wyciągnąć, więc zostawiono w pizzerii na noc i właśnie w tedy wybuchł pamiętny pożar. Mężczyzna pisał również, że przez animatronika stracił nie tylko opiekuna, ale kilka lat wcześniej również brata.

Młodzieniec zaczął szybko analizować znaleziony tekst, postanowił wysłać autorowi e-mail.

„Witam!
Może to głupi zabrzmi, ale w mojej pracy dzieją się dziwaczne rzeczy. Wczoraj zacząłem pracować jako nocny stróż w Freadbear’s Fright i ktoś się tam kręcił. Wyglądał jak wielki królik. Zdaje się pan jedyną osobą, która jest w stanie mi pomóc.
Pozdrawiam,
Jeremy”

Długo się wahał przed wysłaniem wiadomości, ale nie widział innego wyboru. Miał nadzieje, że facet go wyśmieje i powie, iż jego historie są wyssane z palca. W końcu jednak, mimo wewnętrznej walki, nacisnąłem ENTER. Na odpowiedź nie czekał długo, bo już po kilkunastu minutach w jego skrzynce znalazł się e-mail o temacie „IT’S NOT PHANTOM”, a jego treścią było jedno, krótkie zdanie.

„IT’ S TIME TO DIE.”

Przełknął głośno ślinę i rzucił się na łóżko, miał na sobie koszulkę, w której często sypiał, zakrył twarz dłońmi. Długo nie mógł zasnąć, nie miał też co ze sobą zrobić, więc połknął tabletki nasenne i położył się, zapadając w niespokojny sen. Śniły mu się, wielki, błyszczące oczy i szeroki, szyderczy uśmiech. Wszędzie dookoła było ciemno, więc widział tylko to, nagle postać, do której należały oczy nienaturalnie szybko znalazła się przed jego twarzą i wrzasnęła, po chwili z wielką siła został popchnięty na twardą posadzkę.

Zerwał się z łóżka zlany potem, była godzina piętnasta, przeczesał swoje brązowe włosy i pobiegł do łazienki, gdzie bardzo długo jego ciałem targały torsje. Gdy nieprzyjemne ściskanie żołądka skończyło się, wstał chwiejnie i opłukał usta. Pobiegł do sypialni i ubrał się w strój roboczy. Tej nocy musi mieć taktykę. Musi rozpracować potwora. Bo był pewny, że to on. Wiedział, że to potwór.

Bardzo szybko znalazł się w biurze. Zmrużył oczy. Za dnia było tu równie przerażająco co w nocy, ale teraz miał przewagę na tym całym gównem. Uśmiechnął się pod nosem i szybko pobiegł na miejsce kamery szóstej, wszedł do wentylacji i wydał z siebie zduszony okrzyk, cała wentylacja ubrudzona była krwią, szybko z niej wyszedł i zamknął szczelnie wlot. Miał nadzieję, że dzięki temu zyska więcej czasu. Zrobił to samo z każdym innym wlotem i uruchomił w drzwiach system automatycznego zamykania, jeśli ktoś wejdzie do pomieszczenia. Pewnie to właśnie miało go uratować tej nocy.

Gdy skończył było już grubo po 23, dlatego powolnym krokiem ruszył do biura i śmiał się pod nosem, w pewnym momencie usłyszał przeciągły pisk, jakby jakieś dwa, stare, metalowe przedmioty zaczęły się o siebie ocierać. Zatrzymał się gwałtownie i wciągnął powietrze ze świstem, po jego policzku spłynęła łza, znów uciekł, pobiegł do pomieszczenia, w którym miał spędzić resztę nocy. Nim się spostrzegł jego osobisty koszmar znów się rozpoczął. Przez pierwszą godzinę wszystko było na miejscu.

Już północ…
Czas utrudnić grę.

Nie chciał wiedzieć, która jest godzina, ale gdy spostrzegł rękę na kamerze szóstej, już wiedział, że się zaczęło. Upewnił go w tym także nieludzki skowyt. A więc się spostrzegł, że jest zamknięty. To źle, może zacząć uważniej się poruszać. Chłopak z niepokojem otarł pierwsze krople potu, który spływał po jego czole. Wyciągną z kieszeni okulary i włożył je na nos. Nie poruszał się. To dobrze. Ekran zaczął śnieżyc i już po chwili dostał powiadomienie o potrzebie zresetowania kamer. Odłożył tablet służący do obserwowania kamer i szybk obrócił się restartując cały system, by uniknąć w najbliższym czasie popsucia wentylacji lub audio, który poprzedniego dnia był zbawieniem.

1.00…
Myślisz, że nie wiem co knujesz?

Słyszał dziwaczne dźwięki, a po chwili alarm zdradził tajemnicę o nieproszonym gościu w wentylacji, szybkim ruchem ręki zamknął tą na kamerze dwunastej i zagnał „królika” na kamerę dziewiątą, tą, która była najdalej od biura. Cofnął się na szóstkę, chcąc sprawdzić jak tam się sprawy mają i czy potwór nie zniszczył za bardzo zabezpieczeń. Co od razu rzuciło się w oczy to przerażająca czarno-biała postać na ekranie telewizora, który się tam znajdował. Stróż miał szeroko otwarte oczy, cofnął się na dziewiątkę po kilkunastominutowym, bezcelowym wgapianiu się w ekran. Co on wyprawia? Jak uruchomił telewizor będąc przy wyjściu z pizzerii? Springtrapa*- jak go nazwał słysząc historię powstania potwora. (A przynajmniej myślał, że to historia uszastego)

2.00…
Zasady się zmieniły…

Nie wiedział już co robić, Springtrap poruszał się szybciej niż poprzedniej nocy. Zagnał go na dziewiątkę dźwiękiem i właśnie w tym momencie zauważył błąd systemu audio. Obrócił cię, a wprost na jego twarz skoczył animatronik… a raczej jego cień. Kurczak. Wyglądał przerażająco, niegdyś żółte, krótkie futerko owijające metalowe ciało, pokryte było czarnymi smugami. Pod szyją miał jakiś biały, również osmalony materiał, który nieco przypominał serwetkę. Oczy były białe, osadzone w czarnych oczodołach. Robot rozwarł szeroko dziób ukazując ostre zębiska, Jeremy myślał, że to już koniec, nie mógł nawet zacisnąć powiek. Nagle przerażający wrzask ustał. Oddech stróża przyspieszył, jak najszybciej umiał zresetował system.

3.00…
Poznaj moich przyjaciół…

Na chwilę wszystko ustało. Ale była to cisza przed burzą. „Królik” miał przewagę, ale nie wykorzystał jej, zapewne sprawdzał reakcje młodego strażnika. Może planował go zabić dopiero w piątą noc? Lubił ten uroczy strach w oczach młodego? Sprawiało mu to przyjemność...? Tyle pytań bez odpowiedzi, ale najważniejsze było przeżyć. Nie zastanawiać się nad takimi drobnostkami. Chłopak usłyszał telefon, ale nie widział go nigdzie, po chwili odezwał się głos. Przyjemny, ciepły głos mówiący: „Pamiętaj o uśmiechu, w końcu jesteś twarzą Freddy’s Fazbears~!”. Spanikowany brązowowłosy zerwał się z fotela i zaczął kręcić wokół własnej osi. Co to było? Czemu on to słyszy? Kolejne pytania i ani jednej odpowiedzi. Przeanalizował jeszcze raz, wypowiedziany przez głos, tekst. UŚMIECH TEJ BESTII…

4.00…
Uśpiłem twą czujność!...

Łoskot. Jest w wentylacji, trzeba go zwabić. Nie może się tu dostać, została godzina do szóstej… A to koniec nocnej zmiany. Teraz chłopak wiedział co się dzieje. To przecież gra dla tego uszastego. Chce się pobawić? Okej… ale żeby potem nie miał pretensji. Oczywiście, było to myślenie człowieka, którego umysł przyćmiewał strach i potrzeba przetrwania. Teraz powinien zacząć atakować z zaskoczenia, a tym czasem Springtrap podążał grzecznie za dziecięcym śmiechem. Czym do kurwy nędzy jest … TO COŚ?! Nie wygląda jak animatronik, więc było wykluczone, że nim jest. A zresztą. Maszyny nie myślą. Ktoś je programuje. Więc skąd te kable?

5.00…
Przyjdź jutro po więcej, kochanie…~

Budzik. Budzik oznajmiający jego zwycięstwo. Odetchnął szczęśliwy i z szerokim uśmiechem podniósł się z siedzenia. Wciągnął nosem powietrze, wyszedł niemal w podskokach… ale znów go dopadło to, co gdy wrócił pierwszego dnia.

I TAK MUSI TAM WRÓCIĆ.


OBIECUJĘ CI POWOLNĄ ŚMIERĆ!



*Springtrap- pewnie niektórzy nie potrzebują, ale dla rozwiania niejasności- jest to dosłownie sprężynowa pułapka.

niedziela, 6 grudnia 2015

Pięć nocy w Freadbear's Fright - Noc pierwsza

Witajcie! Oto pierwszy rozdział fanficka "Five Nights at Freddy's 3" ^^
*********************************************************************************





Rok 2020. Stał przed dużym lustrem w swojej łazience. Ze zdenerwowaniem próbował ułożyć swoje przydługie, brązowe włosy, co chwilę warczał zdenerwowany. W końcu się poddał i opuścił ręce wzdłuż smukłego ciała. Odetchnął kilka razy i poprawił błękitną koszulę, którą otrzymał od nowego szefa. Zastanawiało go, czemu miał na niej wyszyte nie swoje imię. Prawdopodobnie, tak jak podejrzewał, miejscówka, którą jego szef zamknął, nie dawała zbyt dużych dochodów i szukał tylko idioty takiego jak on, który przypilnuje, by nikt nie ukradł żadnej atrakcji za marne grosze. I dlatego ten idiota ma teraz koszulę sprzed trzydziestu lat starannie włożoną w czarne, wyprasowane spodnie.

Wsunął tylko na nogi wypastowane, eleganckie buty i czarną marynarkę oraz błękitną czapkę nocnego stróża, na której widniały jakieś brunatne plamy. Jeszcze raz obejrzał się w lustrze i zerknął na zegarek, obliczając, ile czasu potrzebuje, by zdążyć na swoją nocną zmianę

22... idealnie. Chciał się jeszcze rozejrzeć po całym „Domu Strachów”. Gdy był mały, słyszał różne historie o tym budynku. Podobno spłonęło w latach 80'… albo 90'? W sumie i tak nic go to nie obchodziło. Musiał jak najszybciej zarobić. A to były łatwe pieniądze. Posiedzi pięć nocy i będzie żył dalej. Nic szczególnego. Przecież to tylko pilnowanie, by nikt niczego nie ukradł. Więc… czemu się tak boi? Czemu przypominają mu się najokropniejsze historie związane z tym miejscem? Potrząsnął głową i ruszył żwawym krokiem do dawnej pizzerii.

Gdy tam dotarł, przywitał się z szefem, który rozglądał się wyraźnie zdenerwowany. Poklepał go po ramieniu i rzucając krótkie, ciche „żegnaj”, niemal wybiegł z budynku. Chłopak westchnął i wzruszył ramionami. Rozejrzał się zaciekawiony. Jego buty stukały o brudną posadzkę, a złowieszcze echo zdawało się docierać do każdego zakątka domu strachów. Strzelił szyją oraz palcami, zatrzymał się na chwilę i popatrzył prosto w działającą kamerę. Poszedł dalej, docierając do biura ochrony. Było to miejsce przestronne, ale mrugające lampki nadawały mu przerażającej, zielonkawej poświaty. Kolejną rzeczą, która mu nie pasowała, był niedźwiedź wgapiający się w niego z korytarza. Miał wielkie opory, by obok niego przejść, ale w końcu przebiegł i ruszył dalej. Do jego uszu docierało jakieś dziwaczne stukanie, ale przecież był w domu strachów. To równie dobrze mogła być jedna z atrakcji. Pewnie do tego nieudana, tak jak cały ten interes.

 Popatrzył na zegarek. Niemalże biegiem wrócił do biura. Usiadł na wygodnym, czarnym fotelu i zerknął na kamery. Szef kazał sprawdzać je co piętnaście minut, do tego wspomniał coś o odłączaniu pokoi od wentylacji i używaniu nagrań audio w pomieszczeniach oddalonych od biura. Szatyn nie bardzo wiedział, co mężczyzna miał na myśli. Może próbował nastraszyć nowego, młodego, niedoświadczonego ochroniarza? Około godziny 00.01 użył dźwięku audio na kamerze siódmej i od razu zablokował wlot wentylacyjny na kamerze dwunastej. Siedział i spokojnie przeskakiwał z kamery na kamerę.

„…12:00…
 Oglądam cię…”

Szatyn co jakiś czas sprawdzał godzinę na zegarku, który otrzymał na osiemnaste urodziny. Postanowił zerknąć na kamerę dziewiątą i zamarł przerażony. Prosto w kamerę wgapiały się, ludzkie, świecące oczy. Ekran zaczął śnieżyć i po chwili nie był w stanie nic zobaczyć, usłyszał jedynie ciężkie kroki. Przełknął ślinę i obserwował pusty korytarz. Machinalnie przeszedł na widok z kamery siódmej, gdzie uruchomił audio. Wgapiał się w ekran, całe jego ciało drżało. Myślał, że to tylko omamy, że te wszystkie legendy namieszały mu w głowie… ale gdyby ktoś go zapytał czy działo się na jego zmianie coś nadzwyczajnego, bez wahania odpowiedziałby „TAK”.

Na ekranie pojawiło się ostrzeżenie o problemie z kamerami, obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i zresetował system. Gdy wszystko wróciło do normy, zerknął na siódmą kamerę. Ręka. Zauważył najprawdziwszą rękę. Poszarpaną, przerażającą rękę. Wcześniej jej tam nie było. Policzył do dziesięciu, mając nadzieję na uspokojenie oddechu i przeszedł do kamer w wentylacji. Nie było nic ciekawego, dlatego powrócił do obserwowania pomieszczeń, ręka wciąż tam była. Wgapiał się tępo w dziwaczną kończynę, gdy ekran znów zaczął śnieżył. Kiedy powrócił do poprzedniego stanu… nie było po ręce śladu.

„…1:00…
 Zaczynam grę…”

 Przerażony ocierał pot z czoła i przeskakiwał z kamery na kamerę w poszukiwaniu tego dziwacznego ludzkiego kształtu, po jego policzkach ciekły niekontrolowane łzy strachu. Błagał o to, by czas jakimś cudem przyspieszył, bezpiecznie wrócił do domu, poszedł spać i … no właśnie… Wrócił ponownie następnego dnia. Cała ta sytuacja byłaby dla niego absurdalna jeszcze kilka godzin wcześniej, ale to, co się działo, nie mogło być snem. Choć powinno.

„Za mało mi płacą, bym umierał ze strachu!” - wrzeszczał w myślach. Znów znalazł się na kamerze siódmej. Ta była dla niego zbawieniem. Użył dźwięku audio, a po chwili ON się tam pojawił. Tym razem znalazł się po lewej stronie widzianego obrazu. Kształt przypominał ogromnego, zniszczonego „królika” o typowo męskich aparycjach. Na pewno wydawał się większy od strażnika. Ten, odkrywając to, przełknął ślinę i zacisnął powieki. Wentylacja na kamerze dwunastej zamknięta. Był uratowany. Gdy wrócił do widoku pomieszczeń, kształt zniknął. Stróż nocny otworzył szeroko oczy i zaczął gorączkowo go szukać, lecz jego zmęczone, błękitne oczy nie dojrzały „królika”. Wrócił do punktu wyjścia, czyli kamery obok zamkniętej wentylacji. Kamery szóstej. Znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, co siódma. Był tam. Te dziwaczne oczy znów wgapiały się wprost na niego. Szybko użył dziecięcego śmiechu na kamerze dziewiątej. Po kilku sekundach już tam stał, na końcu korytarza, a oczy pobłyskiwały jakby śmiał się z przerażonego chłopaka. Młodzieniec miał wrażenie, że postać świetnie się bawi.

„...2:00…
 Przemykam się…”

Włączył się alarm, który oznajmiał, że ktoś niepożądany dostał się do wentylacji, co było bardzo niebezpiecznie, przy tak starej budowli. Szybko zablokował ją na kamerze czternastej. To był dobry ruch, bo już po chwili oglądał przerażającą twarz. Te oczy… nieludzkie, a zarazem wyglądające na należące do człowieka. Rany. Niemal całą twarz pokrywały rany. Wyglądały na lekko zgnite, podobnie jak reszta ciała widoczna na kamerze. Po kilkunastu minutach wycofał się i znów mógł go ujrzeć na kamerze dziewiątej. Wiedział. Wiedział, że jeśli go nie zatrzyma, to on po niego przyjdzie. Wiedział, że ostatnie godziny jego zmiany mogą być ostatnimi godzinami jego życia.

„…3:00…
Wypatruj mnie!...”

 Ma kłopot. Dobrze o tym wie i gorączkowo stara się powstrzymać potwora, który z szyderczym uśmiechem przemyka się po całej pizzerii. Już wyczuł, gdzie jest ofiara. Już wie, po kogo ma iść, sprawdził go. Teraz liczy się tylko to, czy chłopak zrozumie jego małą gierkę i będzie chciał się z nim dłużej zabawić, czy podda się od razu i pozwoli sobie na wyzionięcie ducha. Jego poprzednicy szybko się poddawali, ale ten wydawał się być nieświadomy tego, z kim ma do czynienia. To było na swój sposób urocze. Chłopaczek zwabił „królika” na szóstkę i zablokował wentyl. Wiedział, że się powtarza, ale to ułożenie potwora było dla niego najbardziej korzystne. Alarm uruchomił się ponownie tej nocy, szybko się obrócił i naprawił system audio oraz wentylację, która jak na złość zaczęła się resetować.

„…4:00…
Przesrane masz!...”

 Chłopak powoli rozumiał mechanizm działania potwora. Wabił go ludzki głos. Co więcej - dziecięcy. To po to był system audio. Ale dlaczego przyspieszył, dlaczego poruszał się tak szybko?! Szyderczy uśmiech, błyszczące w ciemności oczy, poszarpane ciało, wystające kable.

Blokował wentylację, by nie mógł przejść. Uśmiechał się coraz szerzej do ekranu. Myślał, że wygrywa.  Poznał się przez te cztery godziny na „króliku”. Chichotał szaleńczo. Co jakiś czas szeptał „Wygram, wygram, wygram!”. Wciągnął się. Miał wrażenie, że to trochę zmodyfikowana gra w chowanego, choć stawką było jego życie.

Rozprostował nogi, „królik” zagnany został właśnie do pomieszczenia z maską jakiegoś lisa. Zblokował odpowiedni wentyl i zrestartował system kamer, który ogłosił „Error”. Już się nie bał, czuł się pewnie, bo to przecież tylko godzina.

„…5:00…
Zasady znasz!...”


Wszystko ustało. Potwór zniknął, a budzik oznajmił, że to koniec jego zmiany. Zaczesał brązowe kosmyki do tyłu i wyszedł z „Freadbear’s Fright”. Gdy wrócił do kawalerki, zamarł, a jego serce znów przyspieszyło, tak jak wtedy, gdy myślał, że to już koniec. To nie była gra na jedną noc.
„IT’S TIME TO DIE!”

sobota, 5 grudnia 2015

Malarz- rozdział czwarty (obie perspektywy)

I tak codziennie. Chodziłem do parku i czekałem, ale moja muza nie pojawiała się. Dopiero po tygodniu ujrzałem śliczne ciałko, kulące się na ławce. Patrzył w górę, a po porcelanowych policzkach spływały łzy.

Szybkimi ruchami szkicowałem go, tym razem zauważając o wiele więcej szczegółów niż ostatnio, tym razem moją uwagę przyciągnął siny, opuchnięty policzek. Zastanawiało mnie jak znalazł się na gładziutkiej skórze, ponieważ chłopiec wyglądał na dość bogatego, a tacy raczej nie wdawali się w bójki, ani nie byli bici. Chyba. Mimo wszystko uważałem, że nawet te fioletowe ślady dodają mu tylko uroku i sprawia wrażenie jeszcze delikatniejszego i bardziej bezbronnego. Kącik moich ust powędrował ku górze, gdy chłopak zacisną dłonie, tak mocno, że pobielały mu kłykcie. Po skończonej pracy wstałem i pobiegłem do domu. Nie mogłem się doczekać momentu przeniesienia szkicu na płótno.

~Ciel~

W końcu musiałem wrócić do domu. Nie byłem szczęśliwy z tego powodu, bałem się tego momentu, ale jak co dzień szare niebo pociemniało, a w parku nie było już prawie nikogo. Zrobiło się o wiele chłodniej niż rano, dlatego naciągnąłem na głowę kaptur i bardziej zasłoniłem twarz, żwawym krokiem ruszyłem przez park, a następnie mijałem budzącą się, ciemną stronę Londynu. Jednakże bardzo szybko znalazłem się w domu, od razu dopadła mnie ruda pokojówka i zaciągnęła do swojej sypialni gdzie zbeształa mnie za to, że wyszedłem z domu w taki ziąb. Gdy się wściekała jej ciepłe dłonie próbowały rozgrzać moje zmarznięte, zarumienione od chłodu, policzki. Uspokajałem ją parę dobrych minut, zdjęła ze mnie płaszcz i koszulę, zmieniła okład z delikatnym uśmiechem.

-Za kilka dni powinno być lepiej, wiesz?- poklepała mnie delikatnie po ramieniu i odprowadziła do łazienki, gdzie czekała na mnie ciepła kąpiel i czysta koszula nocna, wyszła, a ja szybko wykonałem to co powinienem i położyłem się w swoim ciepłym łóżku, po jakimś czasie pieczenie emanujące od lewego boku nasilało się, więc położyłem się na brzuchu. Nie spostrzegłem się i zasnąłem.

Ze snu wyrwał mnie dźwięk tłuczonego szkła, obudziłem się i podniosłem, drzwi do mojej sypialni były otwarte, szukałem źródła hałasu. Przetarłem oczy. Zarejestrowałem szkło leżące na podłodze, na krześle siedział mój ojciec. Już z mojego położenia wyczuwałem alkohol, zrobiło mi się słabo od tej drażniącej woni. Chciałem udawać, że śpię, ale wzrok mężczyzny padł na mnie, a jego usta wygięły się w obrzydliwym uśmiechu. Trząsłem się jak galaretka, którą Pan Tanaka przygotowywał w każdą środę na podwieczorek.

-I co mały gówniarzu? Przez ciebie twoja matka nie chce się ze mną pieprzyć. – zacisnąłem palce na pierzynie i spuściłem głowę. Nigdy nie wchodził do mojej sypialni. NIGDY. Przerażało mnie to, że moja prywatność została tak łatwo zakłócona.- ODEZWIJ SIĘ!

-…Ruth… nie jest moją… mamą…- mimo iż starałem się brzmieć stanowczo, wyszedł z tego przerażony pisk. Usłyszałem, że poderwał się z fotela…. Usłyszałem jak ruszył w moją stronę, zataczając się przez wypity w nadmiarze alkohol. A potem poczułem jak jego pięść spotyka się ze sporą siłą z moim policzkiem, który był już mokry od łez. Zaskomlałem cicho i skuliłem się bardziej, wierząc, że to oddzieli mnie od dyszącego ojca.


I wtedy zrobił to po raz pierwszy. Położył mnie na materacu, a ja zacząłem dziko walczyć o to, by uwolnił moje ręce. Widząc jego obleśny uśmiech, zacisnąłem mocno powieki, jego usta zaczęły brutalnie zasysać skórę na mojej szyi. Tak bardzo się bałem. Było mi niedobrze. Zwłaszcza gdy jego dłonie znalazły się pod moją koszulą.

Następnego dnia obudziłem się nagi, mój umysł zalały wspomnienia z ostatniej nocy. Zwinąłem się w kłębek i zacząłem cicho płakać. Co prawda nie doszło do niczego… ale ojciec mnie dotykał… rozbierał, dotykał i powtarzał „Rachel”. Od zawsze wiedziałem, że bardzo wdałem się w matkę, ale nigdy nie podejrzewałem, że mój… ojciec…

Wstałem i odkryłem, że moje ciało pokryte jest czerwonymi, sporymi plamkami. Nie wiedziałem co to takiego, szybko zasłoniłem je prześcieradłem i pobiegłem do garderoby, z której wytaszczyłem ubranie. Założyłem je dość nieumiejętnie z nadzieją, że moja służba mi pomoże. Chciałem w tym momencie pobiec do pokoju Pana Tanaki i przytulić się na pocieszenie, ale przypomniałem sobie o czymś. Jego już nie ma. I nie pomoże mi. Muszę radzić sobie sam. Ale mam przyjaciółkę. Kogoś, kto się o mnie martwi. Ale nie byłem pewien czy to tylko ze względu na to, że za kilkanaście lat to ja będę jej pracodawcą, a nie Vincent Phantomhive. Przecież ludzie byli zdolni do takich okrutnych intryg.

Spuściłem głowę zasmucony swoimi domysłami. Kiedy stałem się taki nieufny w stosunku do ludzi? Po śmierci mojego jedynego oparcia? Pewnie właśnie tak jest. Gdy on był obok czułem się pewnie i wiedziałem, że gdyby działa mi się krzywda od razu zareagowałby. Pewnie gdyby żył wczorajsza sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Bo właśnie po jego odejściu wszystko się pogorszyło. Znaleźli moje najskrytsze tajemnice, które chowałem w jego pokoju, pozbawiono mnie prywatności. Nie wiedziałem co mogę zrobić, do kogo się zwrócić o pomoc. Byłem sam. I pewnie za szybko moja sytuacja się nie zmieni.

Zaśmiałem się gorzko i uderzyłem pięścią w ścianę.  Byłem wściekły na siebie i na to, jak bardzo jestem słaby. Chciałem stać się silny, nie pozwolić na to, by ktokolwiek mnie skrzywdził. Ale… jak miałem tego dokonać…?

Pobiegłem szybko przed siebie, w końcu usiadłem na ławce w parku. To miejsce pomagało mi się skupić i wyciszyć.

~Sebastian~

Jak zwykle siedziałem na ławce, szkicowałem, ale nie potrafiłem się skupić i drzewa wychodziły krzywe, a woda jakaś zbyt mętna. Tego dnia spadł śnieg, co bardzo mnie ucieszyło. Uwielbiałem Londyn, który co rok przykrywała mięciutka, biała kołderka, tego zimnego puchu. Wszystko było takie magiczne, a po ulicach roznosił się korzenny zapach świeżo upieczonych pierników.  Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem obliczać dni, które pozostały mi do Świąt. Nigdy jakoś szczególnie ich nie świętowałem, bo był to czas, który spędza się z rodziną… a ja owej nie posiadałem.


W pewnym momencie pojawił się ON.  W mojej głowie nazywałem go „Ciel”. Jego oczy miały kolor nieba, a całe jego ciało przypominało delikatną, puszystą chmurkę, którą bezwzględny wiatr próbował przepędzić. Ciel to francuskie słowo. Takie śliczne. Pasuje do niego. Nagle przestałem rozmyślać i przyjrzałem mu się uważnie. Coś było nie tak. Wczoraj te siniaki, a dziś? Cała szyja… w malinkach? Do tego pogniecione, niedbale założone ubrania. Co się dzieje w domu tego chłopaka? Czyżby ktoś śmiał krzywdzić moją cudowną muzę?! W moim sercu narastała coraz większa wściekłość.
*********************************************************************************
W końcu się zmusiłam i coś z siebie wydusiłam. Trzymajcie, rozdział dla Roszpunki oraz Shadowa <3 (Dzięki Daniel x,D) Tak, molestuję Ciela bo mogę. Kocham Vincenta, ale chcę go znienawidzić.
Do zobaczenia, wstawię w końcu Humana. Komentuje, czy co tam robicie *idzie sie pociąć mydłem*
Paa <3