poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział czwarty. Początki

Wszedłem nadal bojąc się tego co ma nastąpić. Nie chciałem znów patrzeć na jego twarz. Rany, które mi zadał, wciąż wydawały mi się świeże. A co jeśli on mnie pamięta? Shuji… błagam cię. Jeśli znów chcesz mnie wyśmiać, obiecuję, że się zabiję. Czułem się jakbym szedł na ścięcie. Znów powitała mnie młoda, uśmiechnięta miło kobieta i zaprosiła do gabinetu doktora. Ścisnąłem pasek od torby i ruszyłem niepewnie, jakby podłoga miała się pode mną zapaść. Serce waliło mi jak oszalałe. Jakbyście się czuli oddając swoją osobę pod opiekę swego długoletniego kata?

Szedłem powoli korytarzem, byłem skulony i przerażony, nie chciałem, by te wszystkie dzieci na mnie patrzyły. Właśnie wróciłem po śmierci matki do szkoły. W głowie wciąż miałem obraz jej wiszącego bezwładnie ciała. Usiadłem pod ścianą i schowałem twarz w dłoniach. Nigdy nie byłem chłopcem takim jak inni. Byłem spokojny i grzeczny, nieskory do bójek. Zdecydowanie lepiej gadało mi się z dziewczynkami, ponieważ i one z reguły były spokojne, ale miały swoje „babskie sprawy”, w które nie chciałem być przypadkiem wciągnięty, dlatego często bywałem sam. Ale teraz… wszyscy dziwacznie na mnie spoglądali, odwracali wzrok i mijali. Plotki. Mogą ugodzić człowieka prosto w serce, prawda? Gdy zadzwonił dzwonek, dźwignąłem się i wszedłem do klasy. Zająłem swoje stałe miejsce i zapatrzyłem się w to, co znajdowało się za oknem. Wszystko w moich oczach było smutne, przygnębiające i wprowadzało wisielczy nastrój. Usłyszałem stukot obcasów nauczycielki, więc pospiesznie wstałem i razem zresztą klasy powitaliśmy kobietę, ze zdziwieniem odkryłem, że obok niej stoi chłopiec, którego wcześniej nie widziałem.

-To Asashi Shuji. Od dziś będzie się z wami uczył. Asashi, przywitają się ładnie.

-Jestem Asashi Shuji i przeprowadziłem się właśnie z Ameryki razem z rodzicami. Lubię piłkę nożną i koszykówkę.- uśmiechnął się szeroko, od razu wydał mi się miły. Jakże się myliłem.

-Oh. Yuta. Miło nam, że się pojawiłeś. Mam nadzieję, że wszystko w porządku.-rzuciła nieumyślnie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z gafy jaką popełniła, odchrząknęła i odwróciła się udając, że nic się nie stało.

Na przerwie śniadaniowej siedziałem sam w kąciku i patrzyłem na śniadanie. Dość obfite zresztą, Ktoś rzucił na moja sylwetkę cień, więc odruchowo uniosłem głowę do góry. Asashi. Na jego ustach czaił się wredny uśmieszek.

-Co, zbijasz masę cioto?- kopnął moją śniadaniówkę, a ja wystraszony wbiłem się w ścianę. Nigdy nie słyszałem tego dziwnego określenia, ale czułem podświadomie, że to obelga.- Haha! Pedał!

To był jeden z tych dni. A miało być ich jeszcze więcej.
Wszedłem powoli do gabinetu, ale moje nogi z każdym kolejnym krokiem powoli odmawiały mi posłuszeństwa, trzęsłu się i zginały.

-Dzień Dobry…- rzuciłem cicho. Miałem dreszcze i zrobiło mi się zimno, chociaż na zewnątrz był zabójczy upał. Nie podniosłem wzroku.

-Witaj Yuu… O mój Bo…!- nic więcej nie usłyszałem, przed oczami zrobiło mi się ciemno, a w uszach rozległ się przeciągły, okropny pisk. Upadłem na podłogę, uderzając w posadzkę policzkiem.

Nie wiele potem pamiętałem. Poczułem chwilowe ciepło, wtuliłem się w obiekt, który tak mnie miło ogrzewał, a potem najzwyczajniej odpłynąłem, zostawiając troski za sobą.

Otworzyłem oczy i natychmiast je zamknąłem, gdyż podrażniło je ostre światło.

-Witam wśród żywych Yuta.- przyjemny, męski głos sprawił, że po moich plecach przebiegł dreszcz. Ponownie rozchyliłem powieki i ujrzałem nad sobą przystojną twarz Asashi'ego. Nie wyglądał na wesołego, choć w jego głosie słychać było wyraźną ulgę.- Przespałeś kilka dobrych godzin. Jak się czujesz?

-Mdli mnie…- westchnąłem i chwyciłem za brzuch, nieprzyjemne otępienie, opanowywało moje ciało. Nienawidziłem tych momentów, ale zdawałem sobie przecież sprawę z tego, że szybciej dzięki temu chudnę. To najszybsza droga. Zwłaszcza jak czasem zaszaleję i zjem kilka paczek ciastek. Najszybciej zapychają mój żołądek.

Lekarz pomógł mi wstać i zaprowadził do łazienki.

-Nie pozwolę ci wymiotować...- nie słuchałem dalej jego przemowy, rzuciłem się w kierunku muszli klozetowej i zwymiotowałem. Żółcią. Po kilku minutach było po wszystkim, umyłem twarz i opłukałem usta.- Słuchasz mnie w ogóle?

Wzruszyłem ramionami i oparłem o zlew, przez co moje włosy opadły na czoło i oczy.

-Niespecjalnie.- westchnąłem.- Mogę wiedzieć, gdzie mam spać?

-Tak… Jasne… Mów mi Shuji. Po prostu.

-Mam się do ciebie zwracać po imieniu? Śmiało i nietaktownie.*

-Jestem nietaktownym człowiekiem.- zaśmiał się uprzejmie.

-Zdaję sobie z tego sprawę.-mruknąłem pod nosem, z nadzieją, że nie usłyszy.

-Coś mówiłeś?- spytał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.

-Nic takiego, doktorku.

Wyszliśmy z toalety i udaliśmy na piętro. Przez cały czas mnie podtrzymywał, bo moje nogi odmawiały posłuszeństwa. W końcu wprowadził mnie do sporego pokoju i posadził na niezwykle, ku mojemu zdziwieniu, wygodnym łóżku. Cały pokój utrzymany był w jasnych kolorach. Meble były białe i widać było, że praktyczne. Łóżko również było białe, ale pościel na nim była czarna. Na ścianach wisiały jakieś miłe dla oka obrazki.

-Nieskromnie stwierdzę, że to nasz najlepszy pokój. Tutaj jest twój azyl, Yuta. Kiedy nie będziesz mógł wytrzymać na badaniach i zajęciach, będziesz mógł tu wejść i odpocząć. Dbaj o niego.

-Nie mam zamiaru urządzać dzikiej imprezy, doktorku.- mruknąłem i westchnąłem.- Ładnie tu i… wygodnie.

-Cieszy mnie to. No dobrze, zaraz wniosę twoją torbę, a za jakąś godzinę zawołam cię do mojego gabinetu. Czas na pierwszą wspólną rozmowę, mój drogi pacjencie.- uśmiechnął się serdecznie. Moje serce przyspieszyło. Ten uśmiech… taki kochany i zarazem taki znienawidzony. Ciężko jest kochać kogoś kto był twoim największym koszmarem, a teraz, o ironio! Jest kimś kto ma mnie wyciągnąć ze stanu… do którego sam przyłożył swoją rękę. I śmiem twierdzić, że to w dużej mierze, przez niego tu siedzę.

-Jasne. Pozwól, że się prześpię. Nie czuję się najlepiej.

-Obudzę cię, jak będzie taka potrzeba.- wyszedł, zamykając cicho drzwi, wyjąłem telefon i zadzwoniłem do brata. Powiedziałem mu że wszystko w porządku. Nie wspomniałem o incydencie, który miał miejsce na samym wejściu do gabinetu. Lepiej żeby nie wiedział o tym, że jakiś facet mnie dotykał, podczas gdy ja byłem nieprzytomny. Zdawał sobie sprawę z moich… preferencji. I cały czas mi powtarzał, że się o mnie boi. Odłożyłem komórkę na stolik nocny i skuliłem na materacu, leżąc tyłem do drzwi. Miałem szczerą nadzieję, że podczas mojego pobytu w klinice, życie nie postanowi znów wyruchać mnie w dupę. Auć. Stałem się ostatnio zbyt wulgarny. 
**********************************************************************************
*Jakby ktoś nie wiedział, w Japonii trzeba się dobrze znać, być przyjacielem kogoś, by móc zwracać się do siebie po imieniu

W końcu! ^^ Wczorajsze zakupienie 22 Kurosza i przeczytanie go dało mi siły xD Możliwe, że jutro też się zajmę pisaniem ^^ Pozdrowionka i liczę na duuużo komentarzy, by moja wena była najedzona ^^ 

środa, 17 lutego 2016

Malarz - rozdział ósmy (obie perspektywy)

W nocy obudził mnie cichy płacz i błagania o pomoc. Otworzyłem gwałtownie oczy zdezorientowany. Okazało się, że przez sen delikatnie przytuliłem chłopca, a ten teraz szarpał się wystraszony, a co ciekawsze… wciąż spał. Przygarnąłem go do siebie ramieniem i pocałowałem w czoło.


-Ciel… Spokojnie nie płacz… To tylko zły sen…- szeptałem mu do ucha i wplatałem palce w jego miękkie włosy.- Obudź się Ciel… to sen. Tylko zły sen…


Uniósł powoli zapłakaną twarz do góry i patrzył mi w oczy przerażony. I, niech mnie cholera, ale moje serce cierpiało wraz z nim. Nie chciałem, by się bał i przez to nie sypiał zbyt dobrze. Gdybym dostał w swoje ręce jego oprawców…! Ugh! Najpierw wyrwałbym im po kolei każdy paznokieć, potem poodcinałbym im palce, stopy… dłonie… spalił włosy… odciął język i wydrapał oczy, ale to na końcu. Wcześniej rozkoszowałbym się ich przepełnionymi bólem wrzaskami i przerażonym wzrokiem. Moje myśli są straszne i krwawe, a teraz powinienem go pocieszać. Dureń. Uśmiechnąłem się do nastolatka i pocałowałem w czoło.


-To tylko ja… Sebastian… nie płacz… to był tylko zły sen. Obronię cię… Przed każdym.- zapewniłem szeptem, głaszcząc go po policzku. On tylko gwałtownie wciągał powietrze, co przychodziło mu z trudem. Anna miała racje. On nie może tu dłużej zostać, bo może poważnie się rozchorować. Nie chcę, by cierpiał przez moją głupotę.- Mam sobie iść?
Chłopak zareagował gwałtownie i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu chwycił za koszulę, która służyła za koszulę nocną, wtulił w nią policzek i rozpłakał się głośniej.


-Nie idź! Nie zostawiaj mnie, błagam!- kaszlał i krztusił się łzami na zmianę. Ja tylko go ścisnąłem ostrożnie.


-Jeśli chcesz bym został, zostanę. Nie bój się. No już spokojnie… wdech i wydech… dokładnie…- uśmiechnąłem się do niego ciepło, czego nie mógł do końca zauważyć, przez egipskie ciemności panujące w pomieszczeniu. Westchnął cichutko i powoli zaczął się uspokajać.


-Ja… przepraszam, że cię obudziłem w środku nocy… nie chciałem…- wyszeptał, gdy był już spokojny. Zdziwiło mnie to. Nie miał przecież za co mnie przepraszać! Mój Boże… ten chłopak to cudo. Nie dość, że to on ma z nas dwóch gorzej, to jeszcze mnie przeprasza, za to, że nieświadomie zakłócił mój sen. Takie z niego delikatnie i wyczulone na krzywdę innych stworzenie… Dlaczego niebiosa tak karzą dobrych ludzi?


-Nie masz za co przepraszać, Ciel… wyśpij się… jutro zmieniamy miejsce zamieszkania. Spodoba ci się u Anny. Mówię ci.- uśmiechałem się delikatnie i opowiadałem mu jakieś bzdury, by jego wymęczony organizm zaznał odpoczynku. W końcu jego ciało stało się bezwładne, a oddech uspokoił i wyrównał. Zasnął.


Nadal go tuląc, ułożyłem się wygodniej i westchnąłem. Młody będzie miał ciężką drogę do przebycia, ale za wszelką cenę sprawię, że znów będzie uśmiechnięty, bo podejrzewam, że kiedyś taki był.


Reszta nocy minęła nam spokojnie. Obudziłem się z samego rana i cudem wyplątałem z ramion piętnastolatka. Ten westchnął tylko cicho i z grymasem pokręcił nosem. Zaśmiałem się i poszedłem się ubrać, wykonałem poranną toaletę i przygotowałem dla nas śniadanie. Tego dnia miałem cudowny humor i wątpiłem w to, że coś jest w stanie go zepsuć. O nie, nie! Dziś będę chodził z szerokim uśmiechem na twarzy! Postanowione, o!
~Ciel~
Było mi tak cudownie ciepło i wygodnie. Nie chciałem się ruszać z tego przyjemnego miejsca. Mógłbym tak leżeć wiecznie… Otworzyłem nieco niechętnie jedno oko i potarłem je, ziewając szeroko. Oprócz nocnej przygody spało mi się cudownie. Miałem wrażenie, ze ktoś dał mi wielkiego miśka i tuliłem się do niego mocno. Zdecydowanie się wyspałem, a i rany wydawały się nie być takie dokuczliwe jak wczoraj.


Nagle usłyszałem jak ktoś wchodzi do pokoju, więc odwróciłem się w stronę dźwięku i mimowolnie uśmiechnąłem.


-O… Wstałeś. Dobrze się składa…- uśmiechnął się szeroko i wrócił do, jak mniemam, kuchni. Po chwili wyszedł z niej niosąc dwie filiżanki z jakimś parującym napojem.- Gorąca herbata z cytryna i cukrem na dobry początek dnia...paniczu.- uśmiechnął się i ukłonił na pokaz, a ja zachichotałem. Ten dzień zaczął się wspaniale. Ciepła herbata, uśmiechnięty towarzysz… ból mi nie dokuczał. Żyć, nie umierać!


-Dziękuje…- uśmiechnąłem się zarumieniony i odebrałem od niego filiżankę. Przyglądałem się jej. Pokrywały ją delikatne, fioletowe kwiatki, tworzące drobniutkie obręcze.- Ktoś miał wielki talent… ty je pomalowałeś?- uniosłem na niego wzrok z delikatnym uśmiechem.


-Dzieło mojej matki… piękne, prawda?- jego wzrok stał się melancholijny i zawiesił na pięknej porcelanie. Poczułem, że powiedziałem coś nie tak.


-W-wybacz… nie chciałem…


-Hej! Nie masz za co przepraszać…- uśmiechnął się do mnie i pogłaskał po włosach.


-Chcesz mi opowiedzieć? Ja… zrewanżuję się tym samym…- szepnąłem nieśmiało. Przytaknął powoli.


-Zginęła pod kołami powozu… jak miałem sześć lat… To był cudowny dzień, przynajmniej miał taki być. Poszła do miasta załatwić sprawunki i poślizgnęła się na lodzie… upadła… nie zdążyła nawet krzyknąć, a rozpędzony powóz…- mówił niepewnie, co jakiś czas wahał się przy jakimś słowie. Chwyciłem delikatnie jego dłoń chcąc dodać mu otuchy.


-Nie jesteś już sam… Masz mnie, no nie?- ścisnął ostrożnie moją dłoń. Pokiwał głową i spojrzał mi prosto w oczy. Odchrząknąłem.- Teraz moja kolej… um… swojej mamy w ogóle nie pamiętam. Zmarła przy porodzie, ale ojciec bardzo często mnie… do niej porównuje…- wyszeptałem nieświadomie dotykając swoich ust, krzywiąc się obrzydzony. Zauważył to.


-Ciel… czuję, że twoja historia jest dłuższa… powiedz mi, jak będziesz gotowy. Nie zmuszam cię do niczego. Pamiętaj o tym, okej?- westchnąłem i upiłem łyk gorącego napoju. Przytaknąłem z ociąganiem. Nie byłem przyzwyczajony do mówienia o swoich uczuciach, co chyba szybko zrozumiał. I chwała mu za to! Lubiłem go z każdą sekundą coraz bardziej. Z jakiejś przyczyny widziałem w nim bratnią duszę i ostoję. Czułem, że mogę mu ufać tak bardzo jak ufałem… Tanace… Tak dawno o nim nie myślałem. Wszystkie te wydarzenia przyćmiewały mój ból po jego stracie. I chyba tak musiało być. Mój opiekun nie cieszyłby się gdybym spędzał całe dnie nad jego grobem i opłakiwał aż do wyczerpania oraz bólu głowy. Sebastian był trochę jak on. Nie był obojętny na krzywdę innych, pomagał za wszelką cenę, nie martwiąc się czy dobrze robił. Po prostu pomagał. Był kimś o wielki, złotym sercu. Mimo że tak nie wyglądał, gdyż jego wygląd mógł się bardziej kojarzyć z władcą otchłani piekielnej.


Był kimś kto mi pomógł. Podał pomocną dłoń, podniósł i próbował nauczyć chodzić na nowo.
**********************************************************************************
Wreszcie mi się udało coś napisać ;-; Muszę się was poradzić moi mili. Ostatnio u mnie w domu są pewne problemy i aż zastanawiałam się nad tym, by włączyć na blogu zarabianie... no i chcę wiedzieć, czy was to w żaden sposób nie zrazi do mnie? ;-; Druga sprawa jest taka, że chcę umieścić gdzieś z boku czat byście mogli się ze mną szybko porozumiewać! ^^ Co myślicie? ;-; Pozdrawiam i przepraszam za kiepski rozdział ;-;

poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział trzeci. Zgadzam się

-Zgoda.- powiedziałem cicho, czułem, że robię to wbrew sobie. Bałem się jak będzie wyglądało moje leczenie, skoro moim lekarzem jest mój największy kat. Zadrżałem i odwróciłem twarz.

-W takim razie… podpiszesz kilka dokumentów i jutro o godzinie szesnastej staw się w moim gabinecie.- uśmiechnął się miło i zaczął szukać czegoś w komputerze. Po chwili usłyszałem jak włącza się drukarka, mężczyzna wyciągnął dokumenty, postawił pieczątkę i podpisał się zgrabnym ruchem nadgarstka, gdy już to zrobił podsunął mi papiery razem z różowym długopisem. Udawałem, że czytam dokument, ale przez badawcze spojrzenie lekarza nie mogłem się skupić, westchnąłem cicho i we wskazanych miejscach złożyłem czytelny podpis. Gdy oddałem dokument, lekarz pożegnał się ze mną, a ja opuściłem gabinet. Cały czas byłem przerażony swoją przyszłością. Dwa miesiące w tym ośrodku… razem z największym dupkiem świata. Tak źle mi było, z tym, że pokazałem mu swoje ciało. Zapewne znów mu dawałem powody do śmiechu… mimo iż twierdził, że jestem chorobliwie wychudzony. Może coś w tym jest? Nie. Mówią to, bym przestał się odchudzać. No nic…

-I jak było?- Hana dopadał mnie wyraźnie zaciekawiona i objęła ramieniem w geście wsparcia.

-Od jutra na jakiś czas mam tu zostać. Ponoć ma mi to jakoś pomóc.- westchnąłem zrezygnowany, a kobieta pokiwała głową i poprowadziła mnie do wyjścia.

-Może to i dobrze, co? Z tego co mi wiadomo mimo młodego wieku to dobry lekarz i wie co robi. Ma to we krwi. Pomoże ci, zaakceptujesz się. Może dzięki temu miejscu znajdziesz sobie kogoś…- uśmiechała się i odgarnęła rude włosy.

-Wątpię w to, ale nie zaszkodzi spróbować.- uśmiechnąłem się do niej blado i odwróciłem wzrok. Wyszliśmy z kliniki i ruszyliśmy w stronę domu Hany i mojego brata. Kobieta główkowała się nad dzisiejszym obiadem, a ja delikatnie jej zasugerowałem, by zrobiła ulubione danie Mike'a.

-Masz całkowitą rację! Nic nie uszczęśliwi Mike'a bardziej, niż spaghetti! Ale musimy iść po drodze do sklepu. Nie mam ani mięsa, ani makaronu…- chwyciła mnie pod ramię i zaciągnęła do najbliższego sklepu, tam kupiliśmy wszystkie brakujące składniki. Rudowłosa jak zwykle trajkotała jak najęta. Zaczęła mi opowiadać jak Mike pobrudził jej ukochaną sukienkę i po tym przeżywał męczarnie w postaci tygodniowego celibatu. Zarumieniłem się. Słuchanie o życiu seksualnym brata jakoś niespecjalnie wzbudzało we mnie śmiech. Pewnie powodem była moja ogólna samotność.

Do domu weszliśmy dopiero po dwóch godzinach. Było mi słabo, słaniałem się na nogach, a powodem był zbyt duży wysiłek. Powiedziałem Hanie, że się położę na jakąś godzinę, ona tylko przytaknęła i popędziła do kuchni, by przygotować obiad. Udałem się do sypialni i ułożyłem na wygodnym łóżku, okryłem się ciepłym kocem i westchnąłem cicho. Życie to gówno. Ludzie do potwory, a on sam jest jeszcze większym gównem. Właśnie tak to wszystko widziałem. Urodzić się, pożyć, umrzeć. Taka prawda. Do tego, by żyć godnie musisz być piękny i głupi. Bo tylko piękni mają cudowne życie usłane różami. Ale nie ma istoty idealnej. Nikt taki nie jest i za samą wadę można uznać to, że wszyscy i tak kiedyś umrą. Szybciej, czy później… wszyscy skończą w jednej ziemi, wszyscy zostaną równo osądzeni. Smutne, a jakże prawdziwe.

Westchnąłem i zamknąłem oczy, przez to słońce zaczęła mnie boleć głowa. Może chociaż uda mi się przysnąć? Mam nadzieję.


Powoli odpływałem kołysany w ramionach Morfeusza. Cieplutko i wygodnie… to wystarczyło, bym po chwili zasnął spokojnie, skulony w kłębek. Tym razem nie dręczyły mnie koszmary, a ukochana i zarazem znienawidzona twarz nie niepokoiła.

Obudziłem się, gdy na dworze panował zmrok, poszedłem pod prysznic, ponieważ czułem, że jest mi strasznie gorąco. Jak tylko zszedłem na dół wmuszono we mnie odrobinę obiadu, który przygotowała rudowłosa. Potem pogadaliśmy wspólnie, obejrzeliśmy jakąś głupawą, nieśmieszną komedię.

-Wolę twoje żarty, Hana…- powiedziałem do kobiety, a ta zachichotała.

-Jestem w tym o wiele lepsza, słoneczko. Wszyscy się powinni ode mnie uczyć.- przyjęła postawę wojenną, wskoczyła na kanapę i wzniosła do góry zaciśniętą pięść.- Nie pozwólmy, by naszą telewizję opanowały kiepskie komedie! Nie dajmy krzywdzić naszych dzieci!

Spojrzałem na Mike'a, który wybuchł głośnym śmiechem, a rudowłosa spojrzała na mnie i wskazała palcem na męża.

-Widzisz? On się śmieje. I nie jest to związane z tym, że mam na sobie te kapcie.- uniosła nogę do góry i obejrzała wielkie, puchate kapcie z każdej strony. Uśmiechnąłem się delikatnie i pokręciłem głową. Przy nich czułem się swobodnie… Przynajmniej bardziej swobodnie niż przy innych. Wiem bardzo dobrze, że mój brat jest wspaniałą osobą, a jego żona to przeciwieństwo kreowanej przez media kobiety w związku małżeńskim. Ona była zawsze uśmiechnięta, piękna, troskliwa.

-Jestem pewien, że tak właśnie jest.- odpowiedziałem szybko, czując na sobie jej spojrzenie. Cały czas udawałem śmiertelnie poważnego.

Około północy pożegnałem się z nimi, widząc, że potrzebują trochę prywatności. Udałem się do pokoju, gdzie od razu zasnąłem. Obudziłem się z samego rana i od razu zacząłem pakować. Moją głowę zaprzątały różne myśli. Wszystkie sprowadzały się do jednego. Jak będzie w tym ośrodku? Czy lekarz go sobie przypomni? Co zrobi jeśli go rozpozna? Znów go skrzywdzi?

Przez czarne myśli, w moich oczach stanęły łzy, ukryłem twarz w dłoniach i usiadłem w kącie pokoju. Poczułem mdłości. A obiecałem sobie, że przestanę! Że już nie będę wymiotował. Wstałem gwałtownie i pobiegłem do łazienki, pochyliłem się nad muszlą klozetową. Wymiotowałem. Po raz kolejny odczuwałem to palące uczucie. Zaciskałem co jakiś czas powieki. Gdy skończyłem, ktoś zapukał.

-Yuu? To ja. Mogę wejść?- Mike. Zapewne pomyślał, że spowodowałem wymioty specjalnie.

-Tak.- szepnąłem blady i zmęczony torsjami. Mężczyzna wszedł, pomógł mi wstać i umyć zęby.

-Co się stało? Specjalnie…?- uniósł brwi, a ja słabo zaprzeczyłem głową. Mój brat odetchnął z ulgą i zaprowadził do sypialni. Pomógł mi się położyć.- Odpocznij sobie. Przyniosę ci herbatę z cytryną. Poczujesz się lepiej, co?

Znów przytaknąłem. Nie miałem siły, takie akcje wysysały z mojego ciała mnóstwo energii.

Do czasu wyjazdu z domu nie było już żadnych rewelacji. Mike i Hana zawieźli mnie pod ośrodek, pożegnali się ze mną i obiecali, że będą mnie często odwiedzać i codziennie dzwonić.

-...I pamiętaj! Masz być grzeczny, nie bić się z innymi dziećmi i nie graj z nimi w butelkę!- pogroziła palcem roześmiana kobieta. Jej dobry humor podnosił mnie na duchu.

-Dobrze, dobrze… - uśmiechnąłem się blado i wysiadłem z samochodu, zarzuciłem na ramię torbę i ruszyłem w stronę ośrodka, gdy chwyciłem za klamkę, obejrzałem się do tyłu i pomachałem najbliższym osobom w swoim życiu. Potem tylko KLIK! I już postawiłem jedną nogę w przestronnej poczekalni.- Dam radę.

*********************************************************************************
No i jest! ^^ Mam nadzieję, że się podoba :3 Pozdrawiam i postanowiłam zasiąść do Humana :D Nie wiem jeszcze kiedy się pojawi, ale niedługo ^^

Tymczasem przedstawię wam mój plan działania ^^ Teraz idę pisać Malarza, potem wrócimy do Yuu. Postaram się wstawiać wymiennie i kilka razy w tygodniu, lub jeden raz w tygodniu ^^