Rudowłosa
pokojówka przemierzała samotnie ulice Londynu ze skórzaną walizką
w dłoni. Było już dość ciemno,a ona nie miała przy sobie
żadnych pieniędzy. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, jedynym
miejscem, które przyszło jej do głowy, był dom, w którym
zamieszkał Ciel. Było jej głupio, że musi mu przeszkodzić.
Z
ciężkim sercem ruszyła do domu, o którym opowiadał jej chłopak.
Naprawdę nie chciała niszczyć mu tego, co powoli budował. Uniosła
dłoń, by zapukać, ale usłyszała za swoimi plecami damski głos.
-Dobry
wieczór. Coś się stało?- odwróciła się szybko w stronę głosu.
Przed nią stała dość młoda kobieta. Dziewczyna rozpoznała w
niej Ann, o której Ciel mówił z zamiłowaniem.
-Nie…
A właściwie to tak… Mam sprawę do Ciela i pewnie również do
Pani…- powiedziała zawstydzona pokojówka. Nie chciała być dla
nikogo ciężarem. Naprawdę nie chciała.
~Sebastian~
Moją
zadumę nad, skończonym już od jakiegoś czasu, obrazem
przerwało pukanie do drzwi i głos Ann.
-Sebastian,
Ciel? Śpicie?- szybko wciągnąłem spodnie i zarzuciłem koszulę
na ramiona. Uchyliłem lekko drzwi i spojrzałem na nią. Stała
jeszcze w płaszczu, a za nią stała jakaś dziewczyna.
-Ciel…
ekhm…-zarumieniłem się.- Śpi. Coś się stało?
-Tak.
A właściwie to nie.-zachichotała, zapewne z powodu mojego
zakłopotania. Skrzywiłem się, wiedząc, że usłyszę na ten temat
wiele docinek z jej strony.-Myślę, że Ciel zechce porozmawiać z
naszym niepodziewanym gościem. Gdybyście mogli za dziesięć minut
być na dole, byłabym zachwycona.
A
potem odeszła razem z nieznajomą mi dziewczyną, która nie
odezwała się nawet słowem. Pokręciłem głową i podszedłem do
śpiącego Ciela. Uśmiechnąłem się, widząc jak przytula moją
poduszkę, wciskając w nią nos. Delikatnie dotknąłem jego
ramienia i potrząsnąłem nim.
-Ciel…
Masz gościa… Nie znam jej, ale Ann ją wpuściła...I …
Chłopiec
przetarł oczy krzywiąc się lekko, gdy się uniósł. Wiedziałem
bardzo dobrze czemu, a to sprawiło, że na moje twarzy ponownie
wykwitł rumieniec.
-Pomożesz
mi się ubrać?-spytał cichutko. A ja przytaknąłem i znalazłem po
omacku jego ciuchy. Gdy go ubrałem, doprowadziłem do porządku
swoje odzienie. Powoli zeszliśmy na dół, gdzie czekała na nas
Pani doktor wraz z tajemniczym gościem. Cóż tajemniczym dla mnie,
bo Ciel podbiegł do dziewczyny i przytulił ją mocno.
~Ciel~
-Co
tu robisz? I czemu tak późno? Wszystko w porządku?-zalałem
przyjaciółkę lawiną pytań. Tak dawała mi krótkie odpowiedzi i
poprosiła bym usiadł.
-Ciel…
Twój ojciec się dowiedział, że to ja pomogłam ci uciec. Wyrzucił
mnie i dlatego tu jestem… poza tym…-zamarłem gdy to powiedziała.
-Chwila-zaczął
Sebastian zdziwiony równie mocno co ja.- Nikt cię nie śledził?
~Sebastian~
Najwyraźniej
z moich ust padło pytanie, którego obawiali się wszyscy. Rudowłosa
milczała, a Ciel zesztywniał i zdenerwowany wyjrzał przez okno.
Gdy
była służka miała już otworzyć usta i powiedzieć coś,
dostrzegliśmy na zewnątrz powóz i stukot ciężkich butów. Ta
dziewczyna była śledzona. Przyszli za nią. Chciałem coś zrobić,
ale drzwi otworzyły się z hukiem i wpadli przez nie rozjuszeni
funkcjonariusze Yardu, a zaraz za nimi powolnym krokiem wszedł znany
mi już mężczyzna. Czułem jak moje serce zamiera. Chciałem
podbiec do Ciela, ale ten spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem, jakby
przeczuwał, że tak skończy się jego kolejna ucieczka. Ann
ścisnęła moją rękę.
-Widzicie
panowie? Ta mała chińska flądra i ten pedofil z ulicy ukartowali
wszystko porywając mojego jedynego syna- odezwał się hrabia
beznamiętnym głosem, wskazując powoli palcem na mnie i pokojówkę.
-Aresztujemy
pana, panie Michaelis za…
-Sam
uciekłem z domu. Nikt mnie tu nie trzyma na siłę.- przerwał
funkcjonariuszowi spokojnym głosem Ciel. Policjanci opuścili broń,
ale wciąż pozostali w gotowości, by zareagować.
-Niestety
paniczu Phantomhive. Musi Pan wrócić z ojcem do domu- powiedział
otyły mężczyzna i odchrząknął zażenowany. Widać było, że
nie wie o poczynaniach ojca Ciela.
Chciałem
zaprotestować, ale chłopak znów rzucił na nas smutnym wzrokiem,
zatrzymał się na mnie dłużej i dostrzegłem w jego oczach łzy,
jednakże on odwrócił twarz w stronę ojca i policjantów. Ruszył
ku wyjściu z domu. Czułem, że to spojrzenie było pożegnaniem,
ale wiedziałem, że gdybym zaprotestował, Ciel mógłby mieć
większe problemy.
Nagle
dom stał się cichy. Uświadomiłem sobie, że to wszystko tak
szybko się stało. Chciałem wybiec z domu i krzyczeć…
Tylko
jaki miałoby mieć to sens?
Kocham
cię, mój Książę…
~Ciel~
Siedziałem
w swojej sypialni. Od wydarzeń z domu Ann minęło parę bolesnych i
długich miesięcy. Przez ten cały czas, dom był pilnowany przez
całą dobę. Nie miałem żadnej możliwości ucieczki, a dzień
mojego ślubu zbliżał się nieubłaganie. Nie sypiałem, nie
jadłem. Skończyło się nawet na tym, że mój ojciec osobiście
przyszedł mnie nakarmić. Nie było to przyjemne zważywszy na to,
że stłukł talerz i przycisnął moją twarz do jedzenia
wymieszanego ze szkłem. Każdy oddech był dla mnie torturą, choć
nie sprawiał mi bólu fizycznego.
Siedziałem
w sypialni kolejne długie, bolesne dni. W końcu nadszedł Wielki
Dzień. Od raza do rezydencji zjeżdżali się goście, a ja zostałem
ubrany w elegancki, tradycyjny strój. Oglądałem się w lustrze
dokładnie i spojrzałem na zegar. Już czas.
Zamknąłem
drzwi od środka i chwyciłem kawałek pergaminu. Nie wiedziałem co
mógłbym napisać, ale w końcu postanowiłem zrobić inną rzecz.
Chwyciłem z półki doskonale znany mi utwór i zacząłem spisywać
zaznaczony przez siebie fragment
„Julio!
kochanko moja! moja żono!
Śmierć, co wyssała miód twojego tchnienia,
Wdzięków twych zatrzeć nie zdołała jeszcze.
Nie jesteś jeszcze zwyciężoną: karmin,
Ten sztandar wdzięków, nie przestał powiewać
Na twoich licach i bladej swej flagi
Zniszczenie na nich jeszcze nie zatknęło.
Tybalcie, tyż to śpisz pod tym całunem?
Mogęż czem lepszem zadość ci uczynić,
Jak, że tą ręką, co zabiła ciebie,
Przetnę dni tego, co był twoim wrogiem?
Przebacz mi, przebacz, Tybalcie! Ach, Julio!
Jakżeś ty jeszcze piękna! Mamże myśleć,
Że bezcielesna nawet śmierć ulega
Wpływom miłości? że chudy ten potwór
W ciemnicy tej cię trzyma, jak kochankę?
Śmierć, co wyssała miód twojego tchnienia,
Wdzięków twych zatrzeć nie zdołała jeszcze.
Nie jesteś jeszcze zwyciężoną: karmin,
Ten sztandar wdzięków, nie przestał powiewać
Na twoich licach i bladej swej flagi
Zniszczenie na nich jeszcze nie zatknęło.
Tybalcie, tyż to śpisz pod tym całunem?
Mogęż czem lepszem zadość ci uczynić,
Jak, że tą ręką, co zabiła ciebie,
Przetnę dni tego, co był twoim wrogiem?
Przebacz mi, przebacz, Tybalcie! Ach, Julio!
Jakżeś ty jeszcze piękna! Mamże myśleć,
Że bezcielesna nawet śmierć ulega
Wpływom miłości? że chudy ten potwór
W ciemnicy tej cię trzyma, jak kochankę?
Bojąc się tego, zostanę przy
tobie,
I nigdy, nigdy już nie wyjdę z tego
Pałacu nocy; tu, tu mieszkać będę
Pośród twojego orszaku — robactwa.
Tu sobie stałą założę siedzibę,
Gdy z tego ciała znużonego światem
Otrząsnę jarzmo gwiazd zawistnych. Oczy,
Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona,
Po raz ostatni zegnijcie się w uścisk!
A wy, podwoje tchu, zapieczętujcie
Pocałowaniem akt sojuszu z śmiercią,
Na wieczne czasy mający się zawrzeć!
Pójdź, ty niesmaczny, cierpki przewodniku!
Blady sterniku, pójdź rzucić o skały
Falami życia skołataną łódkę!
Do ciebie, Julio! Walny aptekarzu!
Płyn twój skutkuje. Całując — umieram.*”
I nigdy, nigdy już nie wyjdę z tego
Pałacu nocy; tu, tu mieszkać będę
Pośród twojego orszaku — robactwa.
Tu sobie stałą założę siedzibę,
Gdy z tego ciała znużonego światem
Otrząsnę jarzmo gwiazd zawistnych. Oczy,
Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona,
Po raz ostatni zegnijcie się w uścisk!
A wy, podwoje tchu, zapieczętujcie
Pocałowaniem akt sojuszu z śmiercią,
Na wieczne czasy mający się zawrzeć!
Pójdź, ty niesmaczny, cierpki przewodniku!
Blady sterniku, pójdź rzucić o skały
Falami życia skołataną łódkę!
Do ciebie, Julio! Walny aptekarzu!
Płyn twój skutkuje. Całując — umieram.*”
Pisząc czułem się jak Romeo,
który myśli, że jego żona jest martwa. Ja co prawda wiedziałem,
że Sebastian żyje, ale wiedziałem również, iż nigdy więcej go
nie ujrzę. To było niemal to samo uczucie. Pustka. Złamane serce.
Odłożyłem pióro i przeczytałem
jeszcze raz przepisany fragment. Odłożyłem książkę na miejsce i
chwyciłem pas z szafy, przewiesiłem go przez ramę łóżka, na
której był zawieszony baldachim. Stanąłem ostrożnie na ramie
zacisnąłem pas na swojej szyi, chwyciłem delikatnie medalion i
ścisnąłem w drugiej dłoni szkicownik, w którym na ostatniej
stronie był dokładny portret Sebastiana. Rysowałem go poprzedniego
dnia. Z pamięci. A pamiętałem go bardzo dokładnie.
Policzyłem po cichu do trzech.
Raz…
Dwa…
Trzy...
Oderwałem nogi od ramy i zawisłem
w powietrzu od razu zaczynając się dusić i wierzgać. Zaciskałem
mocno dłoń na szkicowniku, nie chcąc go przypadkiem upuścić.
Wiedza, że Sebastian w tej chwili w jakiś sposób jest ze mną,
dodawała mi odwagi. Nie bałem się dzięki głupiemu rysunkowi.
Drzwi otworzyły się.
-Ciel!
Nie żałowałem swojego wyboru. To
musiało się tak skończyć.
Kocham
Cię...
* "Romeo i Julia" William Szekspir : Akt Piąty, scena trzecia (2865-2919)
***********************************************************************************
Oto ostatni rozdział, miałam nadzieję, że nim go wstawię poznam waszą opinię na temat rozdziału czternastego, ale niestety...
Jutro pojawi się epilog, a ja wciąż żyję nadzieją, że pojawi się chociaż jeden komentarz <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz