Potem zaczęło się dla mnie prawdzie piekło. Nie miałem
ochrony, nie miałem oparcia, NIE MIAŁEM RODZINY!
Pogrzeb Pana Tanaki był piękny, moja służba wydała chyba całe
swoje kilkumiesięczne wynagrodzenie, by należycie został pochowany. Byłem im
niezwykle wdzięczny. Przez całą ceremonię trzymałem się czarnej sukni jednej z
pokojówek, tej, która poinformowała mnie o śmierci mojej jedynej ukochanej
osoby. Pożegnanie odbyło się w pięknej, starej kaplicy. W oknach widziałem
kolorowe witraże, przedstawiające archaniołów, którzy pokonywali demony,
wbijając w ich szklane piersi, miecze. Ławki, oraz ołtarz wykuto z marmuru,
który nadawał pomieszczeniu dziwną aurę. Nie czułem się w tym miejscu dobrze,
wręcz mogę stwierdzić, że okropnie. Nie byłem w stanie patrzeć jak ciało
jedynej osoby, którą kochałem, jest zakopywane kilka metrów pod ziemią,
wybiegłem z cmentarza i skuliłem się za ścianą kaplicy, płakałem głośno i
zdzierałem sobie skórę, uderzając pięściami o kamienne ściany. Cieszyłem się,
że była dziś brzydka pogoda. Gdy poczułem coś mokrego na nosie, zerknąłem w
górę. Padał śnieg. A to oznaczało jedno: już grudzień i niedługo będę miał
urodziny. SAMOTNE urodziny.
Cierpiałem w samotności dość długo, aż moja niezdarna
pokojówka, o ognistorudych włosach uklęknęła przy mnie i ostrożnie pogłaskała
moje włosy.
-Już koniec, paniczu… Chcesz tam iść, czy już wracać do
domu?- uniosłem załzawione oczy na jej twarz. Jak zwykle jej cera była
nieskazitelna, jednak mimo delikatnego uśmiechu, jej piwne oczy były niezwykle
smutne. Wiedziałem, że ona jako sierota traktowała Tanakę jak rodzinę. Nie przeszkadzało mi to, ale nigdy nie byłem
z nią blisko.
-P-pójdę…- mój głos drżał,
podobnie jak moje ciało. Wstałem z pomocą kobiety, co przyjąłem z wdzięcznością
i wspierając się jej poszedłem nad grób mojego… dziadziusia. Nie zwróciłem
uwagi na nikogo.
Drogę powrotną przespałem tuląc się do rudowłosej. Ale gdy
wróciłem do domu… Na samo wspomnienie mam ochotę umrzeć, a moje palce mimowolnie
mkną w stronę lewego boku.
Wszedłem powoli do swojej sypialni, miałem na sobie koszulę,
która służyła mi za piżamkę. Zatrzymałem się przerażony i cofnąłem się, ale
uderzyłem w coś, a raczej w kogoś.
-Gdzie się wybierasz, co?- warknął na mnie ojciec stojący za
mną, chwycił mnie mocno za ramie i zwrócił się do osoby stojącej przy oknie,
chciałem się wyrwać, ale niespodziewanie zostałem rzucony na kolana.- Zostawiam
go tobie, kochanie…
I wyszedł. Zostawił mnie z potworem w ludzkiej skórze, z
Ruth. Ruth to moja macocha, a także druga żona mojego ojca, ma ona trzydzieści trzy
lata. Jest wysoka i szczupła, ale jej siła kilkukrotnie przewyższa moją. Twarz
ma pociągłą, gdzieniegdzie ma blizny po trądziku, co rozpaczliwie stara się ukryć
pod warstwą makijażu. Nawet podczas leżenia na podłodze czułem jej duszące
perfumy i słyszałem szelest długiej, zielonej sukni. Uniosłem niepewnie wzrok,
mimika jej twarzy wyrażała wściekłość. Szybkim ruchem postawiła mnie na nogi,
które jak na złość zaczęły drżeć, nie ułatwiało mi to racjonalnego myślenia, bo
skupiałem się na utrzymaniu w miarę prostej postawy. Kobieta odrzuciła w tył
swoje długie, blond włosy na plecy i skrzyżowała ręce na piersi, a zielone oczy
zdawały się nieudolnie mnie zabijać. Byłem bardziej niż przerażony, nie wiedziałem
co zamierza, była zdolna do wszystkiego.
-Jak śmiesz mnie tak oczerniać bachorze?!- wyciągnęła coś zza
swetra i rzuciła tym we mnie, dopiero gdy podniosłem przedmiot okazało się, ze
jest to mój pamiętnik, który prowadziłem już od kilku lat. Przełknąłem głośno
ślinę, dłonie bardzo szybko spociły, a oddech niebezpiecznie przyspieszył,
serce zdawało się niedługo wyskoczyć z mojej piersi. To, co tam pisałem było
osobiste. Przelewałem tam swoje myśli i uczucia… a chowałem go w pokoju Tanaki.
W końcu do tego pokoju nie zaglądał nikt poza nim i mną. Jak mogłem zapomnieć,
ze go tam schowałem? Jestem idiotą! Chciałem uciec, tak bardzo chciałem uciec.
Albo zniknąć, przepaść. By nikt już mnie nie odnalazł.
Nie zdążyłem nic powiedzieć i poczułem jak pięść Ruth uderza
w mój prawy policzek, odbiłem się od ściany i podtrzymałem drewnianej komody,
druga ręka dotknęła policzka, miałem chłodne palce, co przyjąłem z ulgą. Kiedy
już myślałem, że blondynka po prostu wyjdzie z pokoju, ta podeszła do
rozpalonego kominka, widziałem na jej twarzy wredny uśmieszek, nuciła cichutko
pod nosem i gmerała coś przy ogniu, gdy znów mnie chwyciła, zapierałem się z
całych sił. Niepewność paraliżowała całe moje ciało, zostałem zmuszony do
uklęknięcia, twarz znalazła się niebezpiecznie blisko płomieni, zacisnąłem
powieki, gdy kobieta podwinęła moją koszulę nocną. Nie reagowałem na jej
poczynania, może było to spowodowane strachem, a może czymś zupełnie innym, ale
w tedy nie wiedziałem co zamierza. W jednej chwili poczułem niewyobrażalny ból,
który opanował moje ciało od palców, po czubek głowy. Niemal zwierzęcy wrzask
wyrwał się z mych ust, a do nozdrzy dotarł smród palonego mięsa. Jedyne co
zarejestrowałem przed utratą przytomności to głośny, niemal szaleńczy śmiech.
Obudziłem się następnego dnia z samego rana, wypalona skóra
niemiłosiernie piekła, więc moje policzki zalały się niekontrolowanymi łzami.
Całą noc spędziłem na zimnej podłodze, ale to był mój najmniejszy problem,
wstałem powoli, starając się nie ruszać lewą stroną, tak, by nie podrażnić
wypalonego mięsa.
Powoli udałem się do skrzydła zamieszkanego przez służbę,
zapukałem do pierwszego pokoju, w drzwiach po jakimś czasie stanęła rudowłosa
pokojówka, odziana jeszcze w porannik i ciepłe, wełniane kapcie. Gdy mnie
spostrzegła, na jej twarzy wymalował się strach.
-Co się stało, paniczu?!- chwyciła delikatnie moją dłoń i
wciągnęła do pokoju. Opuszkami palców dotknęła mojego napuchniętego policzka i
zasłoniła sobie usta. Wtem, chwyciłem rąbek koszuli, gdy go uniosłem, widziałem
jak sztywnieje, a w jej oczach stanęły łzy. Wiedziała jaki to okropny ból.
Chwyciła mnie delikatnie i położyła na łóżku, zacisnąłem powieki i nasłuchiwałem
jak w panice krząta się po izbie, wybiegła z pokoju, do którego wróciła dopiero
kilkanaście minut później, a po całym pomieszczeniu uniósł się zapach rumianku.
Rudowłosa delikatnie zrobiła mi okłady ze szmatek nasączonych
rumiankiem, obwiązała je ostrożnie bandażami i pomogła mi wstać.
-Gdybym nie była takim tchórzem… zabiłabym ją gołymi rękami…
- uklęknęła przy mnie, wtuliłem się ufnie. Pachniała jak zawsze ładnie, ale
niezwykle subtelnie, inaczej niż moja osobista dręczycielka.
Wyszedłem z jej sypialni po godzinie, czułem się nieco
lepiej, ubrałem się w swój zwyczajowy, błękitny strój. Zszedłem na dół
wyszedłem z mojego „domu”. Znów mijałem bogate ulice, znów znalazłem się w
parku, znów spojrzałem na niebo… i usiadłem na „mojej” ławce, nie obchodzili mnie
ludzie, którzy mnie mijali. Pozwoliłem, by łzy stoczyły się po moich policzkach
po raz kolejny. NIE CHCĘ BYĆ SŁABY.
*********************************************************************************
Hej ^^ Ni ma Humana, macie Malarza i nie marudzić xD W każdym razie- komentarze! Bo przestanę pisać xD Do soboty, może xD