Fenir nie miał nawet zamiaru wychodzić na dwór, ubrał jedynie
pelerynkę i pobiegł do swojej łaźni, przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze i
uśmiechnął, poprawiając bujną czuprynę. Był chudy i niewysoki, sprawiał
wrażenie osoby słabej i delikatnej, co nie pasowało do jego rasy, która w całym
Asnave uznawana była za bezwzględne, krwiożercze bestie. Rudzielec, miał
nieskazitelną, mleczną cerę. Do całego „zestawu” jak ulał pasowały duże,
zielone oczy, okalane przez gęste, ciemne rzęsy. Chłopiec miał na sobie białą koszulę z zieloną
kokardą oraz ciemnozielone pasujące do kokardy spodenki na szelkach, peleryna
również była ciemnozielona, a na niej wyszyte były złotą nicią misterne wzorki.
Rudzielec pobiegł dawno nieużywanymi przejściami przez
kuchnię do piwnicy pałacowej, gdzie trzymani byli ludzie, czując tyle żywych
istot chłopiec poczuł głód, ale starał się go ignorować. Niemal od razu wyczuł
woń chłopaka widzianego w sali tronowej, dopiero teraz zaczął się skupiać na
zapachu blondyna. Lawenda… ciastko cynamonowe…? Dziwna woń. Wzruszył ramionami
i podążył za zapachem, powoli zajrzał do celi. Valentine nie miał szansy go
zobaczyć, w przeciwieństwie do młodego demona, który miał niezwykle wyczulone
zmysły. Przestał na chwilę oddychać, a
to przez zachwyt, nigdy nie widział tak przystojnego mężczyzny, z jego ust
wyrwało się westchnienie. Otworzył szeroko oczy, a chłopak wstał z wilgotnej
ziemi. Rudzielec przerażony wizją złapania przez nieznajomego, szybko uciekł z
lochów… zapominając zamknąć drzwi celi. Przypomniał sobie o tym dopiero, gdy
był już daleko od podziemi zamczyska. Był przerażony, bał się wyznać to ojcu,
znając jego wybuchowość. Gdy usłyszał strażników szaleńczo biegających po
pałacu już wiedział. Współdziałał z przeciwnikiem ojca. A było to surowo
karane.
Gdy tylko Valentine zorientował się, że nie jest w celi sam,
zerwał się na równe nogi i podbiegł do drzwi. Był bardzo zdziwiony, gdy okazało
się, że nie był zamknięty, usłyszał jakiś tupot i pomyślał tylko o jednym:
droga ucieczki. Poruszał się ostrożnie za rozchodzącym się dźwiękiem obcasów, natrafił na małe przejście, zaklął pod nosem.
Wtem usłyszał podniesione głosy, szybko wcisnął się w wąską dziurę w ścianie i zacisnął powieki.
Modlił się do swoich przodków, by ochronili go i mógł spokojnie wydostać się z
zamczyska. Najwyraźniej jego modły zostały wysłuchane, bo strażnicy po kilku
minutach wybiegli z lochów, najprawdopodobniej poinformować króla o zbiegu.
Blondyn niewiele myśląc przecisnął się przez szparę i wydostał na jakiś korytarz.
Wyglądał on zupełnie inaczej niż te, którymi był prowadzony jakiś czas temu.
Podłoga, podobnie jak ściany, była z kamienia, paliło się zaledwie kilka
pochodni, które nadawały miejscu złowieszczy charakter. Valentine wzdrygnął się
i puścił na przód, mając nadzieję, że znajdzie wyjście.
Błądził po zimnych korytarzach, ale nigdzie nie widział
wyjścia, zaczął się niepokoić tym, że chodził w kółko. Nagle jego oczom ukazały
się spróchniałe, drewniane drzwi, niemal rozpłakał się ze szczęścia i padł na
kolana, dziękując bogom za ich łaskę. Szybko jednak doprowadził się do porządku
i ostrożnie otworzył drzwi, z radością odkrył, że jest to wyjście prowadzące na
zewnątrz, wbiegł po schodach i już po chwili oddychał świeżym powietrzem.
Okręcił się w kółko, by zobaczyć czy przypadkiem nigdzie nie ma strażników. Nie
było. Zobaczył pałac jedynie w oddali.
Rozejrzał się ponownie i pobiegł jak najszybciej znaleźć swój miecz.
Wędrował dość długo, bo zaszedł na miejsce, gdy już
zmierzchało, cały czas martwił się o to, że ktoś za nim podąża i doniesie o
jego położeniu.
Muszę jak najszybciej
dostać się do Niben. Z tego co mówił mi tata, właśnie tam znajduje się główna
siedziba asnavskich rebeliantów.
Blondyn, ku swej uciesze, stwierdził iż nie tylko jego miecz
był bezpieczny, ale również zapasy. Założył szybko tobołek i niewiele myśląc
puścił się biegiem na południe, wprost do Niben. Nie oglądał się za siebie,
czasem tylko zatrzymywał się na kilka minut by wypocząć. Gdy nastał świt, ułożył
się spokojnie pod jakiś drzewem i zasnął, nie obchodziło go zimno, ale ból w
nogach. Śniła mu się piękna kobieta o długich, złocistych włosach. Wołała go i
uśmiechała się w jego stronę, ukazując rządek, równiutkich, białych zębów. Miała na sobie białą zwiewną suknie, po
chwili przy jej boku znalazł się, również blond włosy, mężczyzna. Był bardzo
podobny do Valentine. Objął kobietę i pocałował ją czule.
Valentine obudził się wyspany, czuł się lekko, jakby
wszystkie obawy opuściło go po śnie, zjadł kromkę chleba i napił się łapczywie
wody, szybkim marszem ruszył w dalszą drogę.
Do Niben dotarł po kilku godzinach, cieszył się, że
miasteczko nie było położone daleko od stolicy Asnave. Wszędzie było cicho i
pusto, chatki, mimo że wyglądały na zadbane, były opustoszałe, a przynajmniej
tego można było się domyślić po ciemności jaka w nich panowała. Dopiero po
przejściu przez bramę spostrzegł, wychylającą się nad inne budowle, świątynie.
Udał się w jej stronę, by sprawdzić, czy rzeczywiście w mieście nie ma ani
jednej żywej duszy. I nie pomylił się. Dotarłszy do metalowych zdobionych wrót
usłyszał wewnątrz głosy.
-A jeśli zamordowali wysłannika? Co wtedy ? Zabrali miecz?-
mówił zdenerwowany, męski głos.
-Nie zabiliby go, jeśli ukrył miecz. Postaraliśmy się, by
Florence mu to przekazała. Nie zapominaj, że to mój siostrzeniec, a w mojej
rodzinie…
-Płynie niemal błękitna krew, Lazarusie. Nie powtarzaj …
Valentine nieśmiało zapukał. Był już niemal pewien, ze to o
niego chodziło w rozmowie. Metalowe, ciężkie drzwi otworzyły się, a chłopak nim
dostrzegł kto mu otworzył, poczuł zimny metal na szyi.
-Ktoś ty?!- wrzasnął postawny, ciemnowłosy mężczyzna. Błękitnooki
wystraszył się i odskoczył, odruchowo dobywając broni. Wtem ciemnowłosy
otworzył szeroko oczy, a miecz wyleciał mu z rąk, które bezwładnie opadły
wzdłuż jego ciała. W kilku krokach pokonał dzielącą ich odległość i porwał
niższego w ramiona.-Nasza nadzieja! Florence nie kłamała!
Na zewnątrz wybiegło kilka innych osób, a Valentine
zobaczył, że to nie tylko ludzie, ale i inne stworzenia. Rozpoznał wilkołaki,
elfy lub centaury. Był w szoku, myślał, że rebelianci to maleńka kupka osób, a
teraz okazało się, że nie wszyscy mieścili się w tak okazałej świątyni. Na
każdej twarzy widział zmęczenie, które po chwili zaczęło przeradzać się w
niezmierną radość. Trzymający go mężczyzna odsunął się z uśmiechem.
-Mam na imię Lazarus. Tak się cieszę, że dotarłeś tu cały i
zdrowy. Martwiliśmy się, że nie uda Ci się, nasza kapłanka widziała jak pojmały
cię demony, a potem kontakt z tobą się urwał. Chodźmy do świątyni.
Chłopak był zmieszany, nie znał nikogo, a oni traktowali go
jak jakiegoś starego przyjaciela.
*********************************************************************************
Witajcie! ^^ W końcu trzeci rozdział Humana ;-; Wiem, wiem błędy i wgl. Mam zamiar zrobić ankietę, bo... mam mało komentarzy i przez to coraz mniej chęci na pisanie :c Dziękuję Roszpunci
^^
Fenir, ty ruda sieroto! Wiesz, o czym można zapomnieć? O umyciu zębów, albo zmówieniu paciorka przed snem. Kretyn... Sorka, ale serio, rozwaliło mnie jego, nazwijmy to, roztargnienie, o tak, to dobre słowo. Jeśli ojciec się dowie, zrobi ci z dupy jesień średniowiecza. Lepiej się przygotuj i powiedz w kuchni, żeby obrali cały kosz cebuli - czymś musisz te cztery litery znieczulić, wiesz? Albo upuścić „łzy czyste, rzęsiste” i wziąć rodzica na litość. Innych opcji nie widzę.
OdpowiedzUsuńCo do ucieczki Valentina, cieszę się, że mu się udało. Dotarcie do celu uważam za wielki cud, podobnie znalezienie nienaruszonego tobołka. Powitanie w mieście było iście królewskie :). Widać, że nasz uroczy bohater jest koksem i nadzieją dla tego zdezelowanego jak korki polskich piłkarzy świata. Co więcej mogę dodać? No cóż, mi, jak zawsze, brakowało opisów. Fajnie by było, gdybyś wtrąciła, że szedł przez las, mijał takie, a takie drzewa, co jakiś czas schylił się po poziomkę, borówkę itepe, albo zwyczajnie podziwiał przyrodę. No bo jakaś zostać musiała! Całość na bank nie wymarła! Ale to tylko moje urojenia, udaj, że ich nie ma :D. Co jeszcze? O, o, o! Fajnie by było przeczytać, jak wyglądał zamek z miejsca, w którym znalazł się V po opuszczeniu podziemi. No wiesz, coś jak w „Gumisiach” - było Dunwyn i Drekmore, czy jakoś tak to się pisało :D. Wiesz, kontrast fajnie by wyglądał. Ale wiesz, to ino moja sugestia: V opuszcza lochy, wszędzie tylko piach, brunatna wręcz ziemia bez grama roślinności, ale w miarę, jak zbliża się do Niben, natura budzi się do życia. Najpierw spotyka sępy, wrony itepe, później na horyzoncie majaczy parę zeschniętych krzaków, a z oddali czuć zapach trawy, kwiatów i szum strumienia, albo rzeczki. Gdy minie tą oazę, do której w końcu dotarł, pojawia się wioska/miasto, opustoszałe, to fakt, ale dociera do tej bramy, o której pisałaś czy coś :D. No, tak to napisałabym ja :D. Bo wiesz, mnie takie rzeczy kręcą. Dzięki temu bez problemu mogę wyobrazić sobie jak wygląda fauna i flora, co czuje bohater, gdy podczas podróży przemierza świat i takie tam.
No a teraz małe, chyba, resume. Rozdział mi się w sumie podobał, aczkolwiek polecałabym rozwijać bardziej opisy i nie pędzić tak z akcją. Bohaterowie, którzy pojawiają się i zapewne będą z nami długo, powinni być dokładnie opisani, może mają jakieś znaki szczególne czy coś? Jako rebelianci mogliby mieć blizny, może drewniane kończyny, albo wybite oko? To taka moja mała sugestia. Co jeszcze? A! Już polubiłam gościa, który wyściskał V, ale za cholerę nie pamiętam imienia :). W każdym razie pisz dalej, pisz więcej i więcej czytaj, bo to bardzo pomaga. Wierz mi, że gdybym nie chłonęła każdej ilości książek, blogów, gazet, opowiadań, na bank nie umiałabym dbać o bogate opisy, a to podstawa opowiadań. W końcu to nie poezja, która płynie z serca, a ogromna ilość tekstu, przy udziale której musisz przekazać czytelnikowi świat, który opisujesz. On nie wejdzie do Twojej głowy i nie wyrwie z niej Twojej wizji, którą, na bank, skrzętnie ukrywasz, dlatego popuść wodze fantazji i przekaż nam to, co sama widzisz :). To nie boli, naprawdę :). Kurde, ale się znowu gadka umoralniająca zrobiła :D. Wybacz, ale tak już mam jak się nakręcę.
Co jeszcze? Ach, nie masz za co dziękować :). Skoro czytam i mi się podoba, to zostawiam ślad :). I mam też nadzieję, że kiedy ja otworzę bloga o Kuroszu, będziesz mnie odwiedzać i wypowiadać się, opisywać swoje odczucia ;). Hmm... I to chyba wsio. Za wszelkie błędy przepraszam, ale piszę na śpiocha, za każdą nielogiczną wypowiedź także, bo na bank się jakaś znalazła. Zostawiam cały kontener weny, mocnych uścisków i serdecznych pozdrowień z kilkudziesięcioma szczyptami tego, jak mu tam?, no... Wiesz o czym mowa... O! Niezniechęcania się :D. O to mi chodziło :D. Głowa do góry, paluszki na klawiaturę i skrob ciąg dalszy oraz inne historie, bo z chęcią wróciłabym do Seby i Ciela. No, i teraz na pewno wielki END :D.
Mentalny kop, coby pisanie szło z górki, śle
Twoja R :)
Doprawdy? Muszę to podzielić? Na serio wyszło więcej niż 4 096 znaków? Jaja se robisz, Blogger, zrypie jeden?! A co mi tam! Masz, SPAM ode mnie :D. Ciesz się z dwóch komentów :D.
UsuńPs. Jeśli nie głosowałaś jeszcze w ankiecie, zapraszam: http://fairytail-another-story.blogspot.com/. Jak Ci muzyczka nie pasuje, wycisz kartę :D. Skoro pojawiła się taka funkcja, postanowiłam dodać playlistę :).