piątek, 19 sierpnia 2016

Malarz - rozdział dwunasty (obie perspektywy)

Leżałem nieruchomo zakryty po uszy kołdrą. Nie wiedziałem, która jest godzina, ale musiało być już dość późno. Pod kołdrą miałem na sobie pełne ubranie. Przez cały wieczór, wiązałem ze sobą prześcieradła i sprawdzałem co jest dobre, by je przymocować. Postawiłem na to, by przywiązać końcówkę „sznura” do ramy ciężkiego łóżka, którego za żadne skarby bym nie przesunął. Po cichu wstałem i na palcach podszedłem do drzwi, ostrożnie przyłożyłem do nich ucho. Usłyszałem cichutkie chrapanie. Pilnujący zasnął. Idealnie!


Jeszcze raz sprawdziłem każde wiązanie i chwyciłem coś co wyglądało jak nożyce. Schowałem je do kieszeni i otworzyłem okno, szybko rozejrzałem się na boki, upewniając się że jest pusto i wyrzuciłem prześcieradła przez okno. Wziąłem głęboki wdech. Nigdy nie byłem jakoś odważny, rzekłbym, że jestem niemałym tchórzem, ale w tej sytuacji muszę pokonać każdy strach. Tu chodzi o osoby, które mi bardzo pomogły, musiałem chociaż się z nimi pożegnać… i porozmawiać z Sebastianem.


Dużo myślałem przez ten czas, który spędziłem leżąc i czekając na odpowiedni moment. Doszedłem do wniosku, że dzieje się ze mną coś, czego nie do końca rozumiem. Do tego, o dziwo, w ogóle się nie boję. Przez ten tydzień spędzony z Sebastianem, bardzo się do niego przywiązałem, zacząłem darzyć uczuciami, takimi jak jeszcze nigdy nikogo nie obdarzyłem. Gdy tylko rano się budziłem obok niego, moje serce przyspieszało, a wargi robiły się suche tak bardzo, że musiałem je ukradkiem zwilżać językiem. Biło od niego takie ciepło i zawsze się do mnie uśmiechał, chociaż ja często miewałem chwile, w których byłem oschły dla całego otoczenia. Chronił mnie, wiedziałem, że robił to przez cały czas. W nocy, gdy budziły mnie koszmary, budził się także on. Tulił mnie i uspokajał. Był cudowny.


Zarumieniłem się, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo się rozmarzyłem.


Spojrzałem w dół. Ponownie odetchnąłem i wszedłem na parapet, cały czas mocno ściskając prześcieradło w ręku. Po raz ostatni omiotłem wzrokiem pokój i odbiłem się od ściany. Czułem jak moje ręce się pocą ze strachu. Przełknąłem ślinę, a mój oddech przyspieszył.


Ciel… to tylko kilka metrów. Dasz radę. Nie zapominaj czemu to robisz. Jaki jest twój cel. Musisz zobaczyć Sebastiana, choćby to był ostatni raz!


Z tą myślą, odbijałem się od ściany nogami i zsuwałem coraz niżej. W końcu moje nogi dotknęły podłoża. Uśmiechnąłem się i omal nie upadłem na kolana i nie zacząłem całować ziemi. Spojrzałem w górę i zakręciło mi się w głowie. Jednak okno było BARDZO wysoko. Westchnąłem cicho i zwróciłem się w lewą stronę, pobiegłem w stronę sporego ogrodu. Wszystko było jak zawsze w nienagannym stanie. Aż przeszły mnie ciarki od tej perfekcji… a może to jednak było mroźne powietrze. Teraz to nie ma znaczenia. Podbiegłem do ogrodzenia. Szedłem ostrożnie przy nim. Co jakiś czas rozglądałem się na boki, czy nikogo, kto mógłby mnie przyłapać, nie ma.


Po kilku minutach dostrzegłem swój cel. W ogrodzeniu była wycięta, idealnej dla mnie wielkości, dziura. Przecisnąłem się przez nią i pobiegłem w odwrotną stronę niż do domu cioci Ann. Porzuciłem tam narzędzie ogrodnicze. Na moje szczęście, trafiłem na bardziej błotnisty teren, więc zostawiłem tam sporo mylących tropów. Jakiś czas później, ile sił w nogach, biegłem do Sebastiana. Byłem szczęśliwy jak nie wiem. Już wyobrażałem sobie jak rzucam się w jego ramiona.


Biegłem szybko, nie zważając na rany, które momentami wciąż były dokuczliwe. W oczach miałem łzy, a moje płuca paliły żywym ogniem, ale ja wciąż biegłem. Ignorowałem ludzi, którzy próbowali mnie zaczepić. Po prostu biegłem. Do Sebastiana.


W końcu na horyzoncie zamajaczył mi bardzo dobrze znany budynek. Widziałem w oknach mdłe światło, zapewne pochodzące od świec. Nie mogłem się doczekać. Czułem jak niewiele mi zostało, by go zobaczyć. Był tak cholernie blisko mnie.


Zacząłem walić w drzwi, ciężko oddychając i płacząc ze szczęścia. Dotarłem, to nie był sen, byłem pod drzwiami i czekałem aż mi otworzą.


~Sebastian~


Usłyszeliśmy z Ann szaleńcze pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie zszokowani, była godzina trzecia w nocy. Jedyną osobą, która mogła pukać o tej porze, był sam Szatan.


-Ann. Ja otworzę.- rzuciłem twardo, widząc, że kobieta wstaje. Zerwałem się i szybkim krokiem ruszyłem do drzwi frontowych. Gwałtownie je otworzyłem, gotowy atakować i… no właśnie nic. Zamarłem. Ale zaraz się zreflektowałem i porwałem chłopaka w swoje ramiona. Wszystkie zmartwienia, nagle odeszły jakby nigdy ich nie było.


Wystarczyło mi jedynie to, że trzymam te ciepłe ciało w swoich ramionach. Oddychając tym samym powietrzem co on.


-Ciel jesteś cały przemar….


Chciałem dokończyć, ale zostałem pozbawiony tej możliwości, gdy tylko poczułem jego delikatne wargi na tych, które należały do mnie. Uśmiechnąłem się. To było tak subtelne i nieumiejętne. Tak bardzo urocze i przepełnione tęsknotą.


-Bałem się Sebastian, bałem się, że nie zdążę się chociaż pożegnać.- szeptał gorączkowo w moje usta, uchylił lekko powieki, dzięki czemu widziałem łzy w jego pięknych oczach.


-Nigdy tak nie mów… zawsze cię ratuję, rozumiesz? Zawsze…- wplotłem palce w jego włosy i delikatnie je przeczesywałem. Były wilgotne od potu i bardzo zimne.- Zaraz się przeziębisz…- podniosłem go i zamknąłem drzwi. Gdy chciałem z nim ruszyć do salonu, dostrzegłem Ann stojąca z dumnym uśmiechem w drzwiach.


-Ciel, słoneczko… martwiłam się, że cię więcej nie ujrzę…- podeszła do niego i przytuliła mocno, całując oba jego policzki.


-Jak się tu dostałeś?- zapytałem spokojnie i poprowadziłem go na sofę, gdzie szybko go otuliliśmy kocem, wcześniej ściągając jego ubrania.


-Uciekłem z domu. Przez okno…- wymamrotał. Widziałem, że jest już zmęczony i wcale mu się nie dziwiłem.


-Ann wezmę go na górę… zobacz jaki jest zmęczony. Ty też idź już spać…-westchnąłem i wziąłem chłopaka na ręce.


-Dobrze, masz rację, jest środek nocy. Dobranoc kochani.- ruszyła do swojej sypialni, a ja poczułem jak Ciel wtula się w moje ramię. Po chwili zasypiał, a ja wchodziłem po schodach.


-Sebastian?- wyszeptał cicho, jednak zwrócił moją uwagę.


-Hm?-mruknąłem i pogłaskałem jego włosy, ruszyłem korytarzem do naszego pokoju.


-...Chciałem ci tylko coś wyznać…-słyszałem, jak się waha, a jego głos przy ostatnim słowie zadrżał. Otworzyłem drzwi łokciem, ponieważ obie ręce były zajęte, a zamknąłem je za nami nogą. Wciąż czekałem na kontynuację, ułożyłem Ciela na łóżku i okryłem go szczelnie kołdrą, nawet nie ubierając na niego koszuli nocnej. Usiadłem przy nim i uśmiechnąłem się. Złapał niepewnie moją dłoń.


-Bo ja… chyba cię pokochałem, wiesz?


Kocha mnie.
*********************************************************************************
No i dwunasty. A zaraz idę pisać kolejny (który zaczęłam dziś w nocy). Czeka nas pechowa trzynastka moi drodzy. Nie wiem ile nam zostało do końca, ale mam zaplanowany ostatni rozdział i epilog. Jest tylko jedna osoba, która zna cały mój plan i... a z resztą jeszcze się domyślicie xD Nie wykluczam tego, że uwinę się z Malarzem do poniedziałku. Obecnie na dworze jest piękna pogoda, a ja siedzę i piszę ;_; W sumie nie żałuję. No dobrze, proszę tylko o to, by czytelnicy dawali znać, że są. Komentarze napędzają do roboty, serio, wczoraj, gdy Roszpuncia skomentowała posty, uwinęłam się z tym rozdziałem o wiele szybciej, niż z jedenastym. Także, proszę, komentujecie. Będę wdzięczna i będę wiedzieć ile osób tak na naprawdę czyta. 

2 komentarze:

  1. Skoro mówisz, że komentarze napędzają to ja także zostawię ślad. Tak więc, naprawdę bardzo wciągnęła mnie ta historia i z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały :) Życzę duuuuużo weny i wolnego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, ja Ci tu dam, pechowa trzynastka! Nigdy tak nie pisz, kiedy wsio czyta osoba urodzona trzynastego o trzynastej w piątek, bo się zwyczajnie pogniewa, ot co! A teraz, co do rozdziału, no nie! Ciel wreszcie się przemógł! Nie sądziłam, że pokaże, iż ma jaja :D. Serio! Scena tulenia z Sebusiem i opis nieporadnego pocałunku - no cudo, no! Niezmiernie się cieszę, że mój komentarz dodał Ci skrzydeł. Ja mam podobnie, a teraz, najnowszy epizod skomentowało siedem osób... Wiem, to i tak dużo, ale Czytelnicy rozpieścili mnie na tyle, że przyzwyczaili mnie do minimum dziesięciu osób :D. A ja znowu o sobie... Dobra! Koniec ględzenia! Weny, uśmiechu i radości w sercu, no i żebyś dotrwała do końca i ujawniła przed nami całą resztę pomysłów.

    Twoja R ♥.

    OdpowiedzUsuń