Wieczorem usłyszeliśmy pukanie.
-Otworzę paniczu.- odezwał się Sebastian, tym samym
wyrywając mnie znad papierów, które zdobył od Yardu. Skinąłem tylko głową i
machnąłem na niego ręką, znów analizując jedną z kilkunastu kartek. Po paru
minutach usłyszałem kroki w stronę mojego gabinetu, oczywistym było, że jest to
mój kamerdyner, ale zastanowiło mnie to któż jest drugą, kroczącą po korytarzu
osobą. Na pewno nie była to moja zwariowana narzeczona, ona atakuje znienacka.
Spojrzałem w stronę drzwi i splotłem ręce na piersi.
Wkrótce w drzwiach ujrzałem demona z jakimś młodym mężczyzną. Był on wysokim
rudzielcem, o bardzo piegowatej twarzy, miał bystre przeszywające zielone oczy.
Nie był odziany w drogie ubrania, ale na biedaka też nie wyglądał.
„Ktoś z Yardu?”- przeszło mi przez myśl.
-Paniczu ten mężczyzna to…- zaczął Sebastian.
- Jeremy Morton, hrabio.-przerwał mu.- Przyszedłem z
Yardu. Te stare pryki mają dumę większą niż The
Clock Tower i ujmą dla niej jest poproszenie cię o pomoc. Na Boga… każdy
wie, że rozwiązujesz każdą sprawę, a ta jest tak ciężka, że nie damy rady sami.
I to dotyczy się ciebie, hrabio, tak jak Scotland Yardu.
Patrzyłem na niego głupim wzrokiem i niemal się
uśmiechnąłem.
-Zaparz herbatę Sebastianie. Czeka Nas interesująca
rozmowa, Panie Morton.
Rozmawiałem z Mortonem dobrą godzinę, nagle
zesztywniałem.
-Jak to? Kolejna ofiara?- zmarszczyłem brwi.
-Tak pech chciał, że w burzę dziewczyna wyszła z
domu. Właściwie uciekła, gdyż jej matka odnalazła listy.
-Listy?- zainteresował się Sebastian, tym samym
wyprzedzając moje pytanie.
-Listy z jakimś… „Księciem”. Jest to
najprawdopodobniej morderca.- odrzekł Jeremy.
Przytaknąłem powoli.
-Macie te listy?- tym razem pytanie zadałem ja.
-Tak. Przyniosłem je w razie, gdyby były potrzebne
tobie, hrabio.- wyciągną z kieszeni marynarki, parę ozdobnych kopert.
Chwyciłem je, wyciągnąłem pierwszy list i zacząłem
czytać:
Londyn,
19.10.1888 r.
Drogi
Książę!
Nawet
nie wiesz jak się cieszę, że tak szybko odebrałeś list z „naszego miejsca”.
\Mam
nadzieję, że moja mama nie znajdzie listów. Ma jakąś obsesję, na moim Punkcie,
cały czas prawi mi morały dotyczące mojego zachowania. Twierdzi, że jestem za
młoda, by interesować się chłopcami. To mnie tak bardzo irytuje, nie jestem
przecież głupia.
Przy dobrym humorze trzyma mnie tylko myśl o
naszym pierwszym spotkaniu.
Pozdrawiam,
Twoja
kochająca Dorothy
- Ten nie zdążył być wysłany?- zdziwiłem się.
-Nie. Zakładam, że każdy zabierał swoje listy.-
odpowiedział detektyw, a ja przekręciłem głowę w geście niezrozumienia. Jeremy
szybko się zreflektował.- Zostawiali w jakimś miejscu listy. Osoba, która była
autorem listu znajdowała odpowiedź i swój własny list.
-Pogmatwane. No nic… to już jakaś poszlaka. Ale to
miejsce musi być rzadko odwiedzane… odosobnione.
-Zapewne. Teraz musisz mi wybaczyć hrabio, jest już
dość późno…
-Rozumiem.- uciąłem krótko.-W takim razie Jeremy,
liczę na owocną współpracę.- uśmiechnąłem się i podałem mu rękę, którą uścisnął
dość mocno.
Gdy Sebastian już odprowadził Naszego
niespodziewanego gościa, poczułem znużenie.
-Na dziś koniec pracy, paniczu.- rzekł czarnowłosy
wchodząc do gabinetu.
-Musimy tymczasowo zamieszkać w letniej rezydencji.
Im bliżej miejsc zabójstw, tym lepiej. Jutro masz się wszystkim zająć. Złapiemy
tego „Księcia” jak najszybciej tylko damy radę.
Kamerdyner tylko się ukłonił i uśmiechnął.
-Pies Królowej w swoim żywiole, mam najlepsze
miejsce na to przedstawienie.
Wywróciłem oczami w reakcji na jego „prześmieszny”
żart.
-Zamknij się już i zanieś mnie do sypialni. Jestem
znużony i rozbolała mnie głowa. Mam nadzieję, że po zakończeniu tej sprawy będę
miał trochę wolnego.
Demon uśmiechał się i wziął mnie na ręce. Po kilku
minutach leżałem w łóżku, Sebastian właśnie miał wychodzić, a ja kierowany
jakimś impulsem, usiadłem gwałtownie.
-Sebastian!- krzyknąłem i zarumieniłem się
zażenowany swoim zachowaniem.- To znaczy… możesz tu zostać? I… zimno mi.
Zerknąłem na mężczyznę spode łba i dostrzegł jakiś
dziwny uśmiech malujący się na jego twarzy.
„Wyśmieje mnie… na bank!”- pomyślałem.
-Oczywiście, mój panie.- przez chwilę niedowierzałem
usłyszanych przez siebie słów.
Zgodził się? Jestem aż tak przekonujący, że obyło
się bez żartów na mój temat?
Musiałem wyglądać niezwykle zabawnie z
rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami, ale mój kamerdyner nie
skomentował mojego zachowania.
Gdy już się otrząsnąłem z doznanego szoku,
przesunąłem się, robiąc Sebastianowi miejsce. Parę sekund później poczułem jak
materac obok mnie ugina się.
-Jak myślisz Sebastianie…? Uda nam się uratować
kolejną ofiarę?- spytałem patrząc tępo w sufit.- Te dziewczęta… niczym nie
zawiniły…
-Nie myśl o tym, paniczu.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem na niego.
-Widziałem wiele martwych osób w swoim życiu… ale… Chyba
to właśnie osoby, które nie zdążyły poznać życia… poruszają moje serce…-
przeczesałem palcami włosy.-Dlaczego mnie nie wyśmiałeś?
Patrzyłem jak jego twarz staje się pusta, bez
emocji. Po chwili czarnowłosy przeniósł swój wzrok na mnie.
-Ponieważ… Jesteś moim małym paniczem…
Sposób w jaki wypowiedział te kilka słów przyprawił
mnie o dreszcze, a w okolicach serca poczułem nieznane ciepło w sercu. Na moich
policzkach wykwitł dorodny rumieniec.
Coś musiało być nie tak. Sebastian, by mnie wyśmiał.
On zawsze to robił gdy tylko ukazywałem swoją dziecięcą słabość. Przez demona
stałem się taki nieczuły, nie chciałem być przez niego wyśmiany. Oczywiście,
obawiałem się również kpin ze strony innych szlachciców, ale to właśnie opinia
mojego kamerdynera obchodziła mnie najbardziej.
Patrzyłem na niego dłuższą chwilę, w końcu ułożyłem
się wygodnie i zamknąłem oczy.
-Dobranoc Sebastianie…
-Śpij dobrze Paniczu. Czeka nas trudna sprawa.-
okrył mnie szczelniej, a ja wtuliłem się w moją ulubioną poduszkę, bez której
było mi bardzo ciężko zasnąć.
Chwilę później byłem już w objęciach Morfeusza. Ale
on i dziś nie był dla mnie litościwy i postanowił męczyć mój mózg koszmarami.
Śniła mi się Dorothy, której fotografię miałem w gabinecie, wśród zeznań
świadków i rodziny.
Scenerie mojego snu gwałtownie się zmieniały,
widziałem jakiś park, chowałem pod kamieniem kopertę. Innym razem walczyłem o
odrobinę powietrza, gdy leżałem pod wodą, skądś kojarzyłem te miejsca.
Gwałtownie otworzyłem powieki i usiadłem.
Co
do cholery…? Czy to… były te miejsca?
Pokręciłem głową, ale nie udało mi się w żaden
magiczny sposób wyrzucić uporczywych myśli z głowy.
-To przecież niemożliwe bym widział te miejsca.- wyszeptałem.
Wstałem szybko i pobiegłem w stronę gabinetu, nie
przejmowałem się, że jestem bosy i marznę. Miałem teraz co innego na głowie.
Słyszałem jak Sebastian mnie nawoływał, ale nie oglądałem się za siebie.
Zacząłem przekopywać wszystkie papiery, które zajmowały moje biurko.
-Wszystko musiało się zacząć od jednego miejsca…
Park.
-Paniczu? Wszystko w porządku?- poczułem jak zarzuca
na mnie szlafrok, sadza na fotelu i zakłada kapcie.
-Sebastianie, mam bardzo ważną poszlakę.
*********************************************************************************
Witajcie! ^^ Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Przyznam szczerze, że rozdział szedł mi niezwykle opornie. Jakieś depresje w powietrzu się unoszą, czy co. Pewnie jest beznadziejny, ale szczerze? Mam to gdzieś. Tak więc... cieszę się z takiej ilości wyświetleń, dziękuję każdej osobie, która pozostawia po sobie ślad, w postaci komentarza :3 To takie milutkie, gdy czyta się przychylne komentarze^^ Pozdrawiam Was gorąco i do zobaczenia w następnym rozdziale :D