ZGADNIJCIE KTO MA ZAPALENIE UCHA I IDZIE WŁAŚNIE PISAĆ? XD
sobota, 17 grudnia 2016
sobota, 3 grudnia 2016
Wattpad
Pisałam o tym Wattpadzie już niedawno. Zastanawiam się czy nie przenieść całego bloga tam, powiem szczerze że jest mi tam łatwiej wszystko ogarniać. Robię ankietę, głosujcie proszę :*
niedziela, 20 listopada 2016
^^
Co wy na to?
Jak znajdę chwilę czasu w tym tygodniu to napisze jakiegoś miłego one shota, a od grudnia wracam do naszych ulubionych serii ? :*
Poza tym, wpadajcie na wattpada, gdzie publikuję to samo co na blogu (wybiórczo) Nazywam się tak samo jak na blogu ^^
Jak znajdę chwilę czasu w tym tygodniu to napisze jakiegoś miłego one shota, a od grudnia wracam do naszych ulubionych serii ? :*
Poza tym, wpadajcie na wattpada, gdzie publikuję to samo co na blogu (wybiórczo) Nazywam się tak samo jak na blogu ^^
wtorek, 8 listopada 2016
Słuchajcie!
Poszukuję osób, które byłyby chętne do współpracy z firmą Oriflame! ^^ Od kilku dni jestem w temacie i szukam osób które chcą się zapoznac z tematem, jak coś piszcie do mnie na priv to wytłumacze więcej!
A co do rozdziału, po 20 będę miała czas! ^^
A co do rozdziału, po 20 będę miała czas! ^^
sobota, 10 września 2016
Kiedy następny?
Kiedy ogarnę wszystko ;-; Poszłam właśnie do liceum i już mam nawał roboty, ale nie zapomniałam o Was :* A teraz wracam do przygotowywania się na Prawo xd
sobota, 20 sierpnia 2016
Malarz - rozdział trzynasty (Obie perspektywy)
Kocha
mnie…
Nie
zdążyłem nic odpowiedzieć, ponieważ chłopak zasnął z
delikatnym uśmiechem. W jakim sensie mnie kocha? Przecież to
niemożliwe, że darzy mnie tym typem miłości, którym obdarza się
kochanka.
Wpatrywałem
się w niego i szybko coś postanowiłem. Chwyciłem szkicownik i
ołówek, mimo panującej wokół ciemności, byłem w stanie
dostrzec co robię. Zacząłem szkicować śpiącego Ciela. Wydawał
się być w tym momencie taki mały i bezbronny, choć za dnia był
zupełnie inny. Uwielbiałem w nim to, że potrafi być silny, naraz
będąc delikatnym jak płatek róży. Coś mi błysnęło w jego
dłoni, którą zaciskał przy piersi. Podszedłem bliżej i
ukucnąłem przy łóżku. W dłoni kurczowo ściskał srebrny
medalion. Uśmiechnąłem się delikatnie. Ostrożnie, opuszkami
palców, pogłaskałem jego policzek.
Zmarszczył
lekko nos, przez co szybko zabrałem dłoń, w obawie, że go
przebudziłem. Jednak nic takiego się nie wydarzyło, a po chwili
grymas zniknął z jego twarzy. Westchnąłem i wróciłem do
szkicowania. Nie wiem ile czasu minęło odkąd zacząłem, ale
chciałem, by ten szkic był idealny.
Gdy
skończyłem, na dworze już świtało. Przetarłem oczy i wstałem z
miejsca. Przeciągnąłem się i ruszyłem w stronę łóżka. Przez
chwilę myślałem nad tym, czy się rozebrać, czy pozostać w
ubraniu. W końcu rozebrałem się do bielizny i wślizgnąłem pod
kołdrę obok chłopaka. Niepewnie go objąłem i wtuliłem twarz w
jego włosy. Truskawki. Pachniał tak cudownie truskawkami.
Przeczesałem miękkie kosmyki i myślałem. Mogłem go już nigdy
nie zobaczyć. Nigdy się nie dowiedzieć jak się ma. Czy jest
zdrowy, szczęśliwy, czy dobrze się odżywia i pilnie uczy. Tak
niewiele brakowało, bym już nigdy nie mógł go przytulić i poczuć
ciepło jego ciała.
Głaskałem
jego włosy, poczułem nagłe zmęczenie i ogarniający mnie spokój.
Wtuliłem twarz w poduszkę i przymknąłem oczy. Chciałbym, żeby
nigdy nie nadszedł ranek. Teraz jest mi przyjemnie i ciepło.
~Ciel~
Niósł
mnie na rękach w stronę pokoju, a ja w tym momencie, mimo okropnego
zmęczenia, postanowiłem mu wyznać to, co uświadomiła mi moja
przyjaciółka. Gdyby ktoś spytał, czy się denerwowałem,
odpowiedziałbym, że umierałem ze strachu.
-...Chciałem
ci tylko coś wyznać…- zawahałem się, a mój głos zadrżał.
Zamilkłem, próbując się uspokoić. Obserwowałem jak otwiera
łokciem drzwi, a potem zamyka je za nami kopnięciem. Niósł mnie w
stronę łóżka, przez moment zauważyłem, że na mnie zerka.
Ułożył mnie na materacu i okrył pierzyną, następnie przysiadł
bokiem na łóżku. Obserwowałem jego bladą, przystojną twarz.
Wziąłem głęboki wdech.
A
co jeśli mnie wyśmieje? Albo wyjdzie i zostawi? Boże czy on może
poczuć coś głębszego do takiego szczeniaka jak ja? Czy to ja
wiruję, czy pokój?
Złapałem
mocno jego dłoń i ścisnąłem.
-Bo
ja… chyba cię pokochałem, wiesz?- uśmiechnąłem się, a emocje
opadły i znów dopadło mnie zmęczenie.
Miałem
nadzieję, że rano porozmawiamy o tym, co właśnie mu wyznałem.
Obudziłem
się dość wcześnie, czemu winne były promienie słoneczne
wpadające przez okno. Czułem na plecach coś przyjemnie ciepłego.
Odwróciłem się w stronę tego czegoś, a raczej kogoś.
Sebastian
leżał tuląc mnie do siebie. Spał, a spomiędzy jego ust uciekało
cichutkie chrapanie, bardziej kojarzące się z mruczeniem.
Uśmiechnąłem się, ale zaraz potem poczułem jak zalewa mnie fala
gorąco. Moje policzki wręcz paliły. Byłem nagi.
-Masz
gorączkę, Ciel?- usłyszałem przy swoim uchu, ten przyjemny głos,
a moje ciało przeszły ciarki. Jak nie przestanie to naprawdę będę
miał gorączkę jak nic.
-N-nie…
wszystko w porządku…- mój głos wydawał mi się być bardzo
zachrypnięty, więc odchrząknąłem. Czułem na sobie jego wzrok,
ale nie chciałem się odzywać.
-Ja
chyba ciebie też…-wyszeptał a moje oczy rozszerzyły się w
szoku. Czy on mówi…- Bardzo dobrze wiesz o co mi chodzi.
Obserwowałem cię bardzo długo Ciel. Jakoś od początku grudnia.
Malowałem cię niezliczoną ilość razy. Myślę o tobie średnio
co dwie sekundy. To musi być to, prawda?
Obserwowałem
go uważnie, jakby czekając aż zacznie się ze mnie śmiać i
powie, że żartował. Ale nie zrobił tego. Minęło kilka minut, w
ciągu których czekałem aż to zrobi. On jednak uśmiechał się do
mnie delikatnie i powoli przeczesywał długimi palcami moje włosy.
-Ty…
nie żartujesz, prawda?- zapytałem, wciąż nie dowierzając w to,
że mówi zupełnie poważnie.
-Czemu
miałbym żartować? Z miłością nie ma żartów, Ciel. Nie wolno
jej wyśmiewać.- zmarszczył nieco brwi, ale po chwili uśmiechnął
się i złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Zupełnie
inny niż ten w nocy, który przepełniony był strachem i jakimś
dziwnym rodzajem tęsknoty. Gdy się ode mnie oderwał, mógł
podziwiać moje czerwone policzki.
Uśmiechnąłem
się szeroko w jego stronę. Mojego szczęścia nie dało się opisać
słowami.
-A
teraz chodźmy na dół. Zrobimy śniadanie, Ann pewnie już jest w
szpitalu.- pocałował mnie w policzek i podniósł się. Otworzyłem
usta z wrażenia i obserwowałem jego umięśnione plecy. Gdy się
odwrócił w moją stronę szybko zamknąłem usta.
-Możesz…
podać mi coś do ubrania?…-powiedziałem cicho. Po jakimś czasie
zeszliśmy na dół. Oboje byliśmy już w pełni ubrani i gotowi
przywitać nowy dzień. Zjedliśmy przepyszne śniadanie, które
przygotował czarnowłosy i wróciliśmy do naszej małej pracowni.
-Malujesz
coś?- zapytałem, siadając na łóżku. Uśmiechnąłem się gdy
przytaknął i chwycił sztalugę.-A co takiego?
-...hmmm…
Coś pięknego… - uśmiechnął się ciepło w moim kierunku i
położył na sztalugę nowe płótno.
-Chciałbym
ci kiedyś pozować, wiesz? To by było ciekawe doświadczenie.-
zaśmiałem się i wstałem podbiegłem do niego i chwyciłem mój
szkicownik, który mi podarował, bym mógł ćwiczyć.- Nigdy nie
próbowałem rysować, ale ty mnie nakłoniłeś i patrz, jednak
umiem coś robić dość dobrze.
Przytuliłem
się do niego i zajrzałem do jego szkicownika, który właśnie
otworzył. Zerknąłem na niego w górę.
-To
ja? Kiedy to naszkicowałeś? Jest idealny!- krzyknąłem
rozemocjonowany. Naprawdę szkic był przepiękny. Można było z
niego odczytać panujący wtedy spokój w sypialni.
Sebastian
najwyraźniej nieco się zmieszał, podrapał się po karku, unikając
moich oczu. Mogłem przysiąc, że jego policzki się lekko
zaróżowiły. To było słodkie, moja kuzynka na pewno wpadłaby w,
typowy dla niej, szał spowodowany zbyt dużą ilością słodyczy w
okolicy.
Obserwowałem
jeszcze chwilę z uśmiechem szkic. Oddałem czarnowłosemu
szkicownik i chwilę stałem obserwując widoki za oknem. W nocy
śnieg lekko przyprószył calutki Londyn, który teraz wyglądał
niczym z bajki. Wziąłem głęboki wdech.
-Sebastian?
Naszkicowałbyś…- odezwałem się wciąż wlepiając wzrok w
okno.- Naszkicujesz akt…?
*********************************************************************************
No dobra jest trzynasty, bardzo dziękuję za to, że ktoś jednak dał znak ^^ Zbliżamy się do końca coraz bardziej, przed nami jeszcze dwa, może trzy rozdziały i epilog. Chyba, że postanowię rozciągnąć trochę akcję ^^ Nadal proszę o komentarze i ewentualnie jeśli ktoś czyta na komputerze, a nie lubi komentować, niech zostawi chociaż znak w postaci oceny, jaką byście dali rozdziałowi. Wczoraj dodałam tę opcję :* Trzymajcie się i możliwe, że do jutra ^^ A w następnym...będzie się działo B)
piątek, 19 sierpnia 2016
Malarz - rozdział dwunasty (obie perspektywy)
Leżałem
nieruchomo zakryty po uszy kołdrą. Nie wiedziałem, która jest
godzina, ale musiało być już dość późno. Pod kołdrą miałem
na sobie pełne ubranie. Przez cały wieczór, wiązałem ze sobą
prześcieradła i sprawdzałem co jest dobre, by je przymocować.
Postawiłem na to, by przywiązać końcówkę „sznura” do ramy
ciężkiego łóżka, którego za żadne skarby bym nie przesunął.
Po cichu wstałem i na palcach podszedłem do drzwi, ostrożnie
przyłożyłem do nich ucho. Usłyszałem cichutkie chrapanie.
Pilnujący zasnął. Idealnie!
Jeszcze
raz sprawdziłem każde wiązanie i chwyciłem coś co wyglądało
jak nożyce. Schowałem je do kieszeni i otworzyłem okno, szybko
rozejrzałem się na boki, upewniając się że jest pusto i
wyrzuciłem prześcieradła przez okno. Wziąłem głęboki wdech.
Nigdy nie byłem jakoś odważny, rzekłbym, że jestem niemałym
tchórzem, ale w tej sytuacji muszę pokonać każdy strach. Tu
chodzi o osoby, które mi bardzo pomogły, musiałem chociaż się z
nimi pożegnać… i porozmawiać z Sebastianem.
Dużo
myślałem przez ten czas, który spędziłem leżąc i czekając na
odpowiedni moment. Doszedłem do wniosku, że dzieje się ze mną
coś, czego nie do końca rozumiem. Do tego, o dziwo, w ogóle się
nie boję. Przez ten tydzień spędzony z Sebastianem, bardzo się do
niego przywiązałem, zacząłem darzyć uczuciami, takimi jak
jeszcze nigdy nikogo nie obdarzyłem. Gdy tylko rano się budziłem
obok niego, moje serce przyspieszało, a wargi robiły się suche tak
bardzo, że musiałem je ukradkiem zwilżać językiem. Biło od
niego takie ciepło i zawsze się do mnie uśmiechał, chociaż ja
często miewałem chwile, w których byłem oschły dla całego
otoczenia. Chronił mnie, wiedziałem, że robił to przez cały
czas. W nocy, gdy budziły mnie koszmary, budził się także on.
Tulił mnie i uspokajał. Był cudowny.
Zarumieniłem
się, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo się rozmarzyłem.
Spojrzałem
w dół. Ponownie odetchnąłem i wszedłem na parapet, cały czas
mocno ściskając prześcieradło w ręku. Po raz ostatni omiotłem
wzrokiem pokój i odbiłem się od ściany. Czułem jak moje ręce
się pocą ze strachu. Przełknąłem ślinę, a mój oddech
przyspieszył.
Ciel…
to tylko kilka metrów. Dasz radę. Nie zapominaj czemu to robisz.
Jaki jest twój cel. Musisz zobaczyć Sebastiana, choćby to był
ostatni raz!
Z
tą myślą, odbijałem się od ściany nogami i zsuwałem coraz
niżej. W końcu moje nogi dotknęły podłoża. Uśmiechnąłem się
i omal nie upadłem na kolana i nie zacząłem całować ziemi.
Spojrzałem w górę i zakręciło mi się w głowie. Jednak okno
było BARDZO wysoko. Westchnąłem cicho i zwróciłem się w lewą
stronę, pobiegłem w stronę sporego ogrodu. Wszystko było jak
zawsze w nienagannym stanie. Aż przeszły mnie ciarki od tej
perfekcji… a może to jednak było mroźne powietrze. Teraz to nie
ma znaczenia. Podbiegłem do ogrodzenia. Szedłem ostrożnie przy
nim. Co jakiś czas rozglądałem się na boki, czy nikogo, kto
mógłby mnie przyłapać, nie ma.
Po
kilku minutach dostrzegłem swój cel. W ogrodzeniu była wycięta,
idealnej dla mnie wielkości, dziura. Przecisnąłem się przez nią
i pobiegłem w odwrotną stronę niż do domu cioci Ann. Porzuciłem
tam narzędzie ogrodnicze. Na moje szczęście, trafiłem na
bardziej błotnisty teren, więc zostawiłem tam sporo mylących
tropów. Jakiś czas później, ile sił w nogach, biegłem do
Sebastiana. Byłem szczęśliwy jak nie wiem. Już wyobrażałem
sobie jak rzucam się w jego ramiona.
Biegłem
szybko, nie zważając na rany, które momentami wciąż były
dokuczliwe. W oczach miałem łzy, a moje płuca paliły żywym
ogniem, ale ja wciąż biegłem. Ignorowałem ludzi, którzy
próbowali mnie zaczepić. Po prostu biegłem. Do Sebastiana.
W
końcu na horyzoncie zamajaczył mi bardzo dobrze znany budynek.
Widziałem w oknach mdłe światło, zapewne pochodzące od świec.
Nie mogłem się doczekać. Czułem jak niewiele mi zostało, by go
zobaczyć. Był tak cholernie blisko mnie.
Zacząłem
walić w drzwi, ciężko oddychając i płacząc ze szczęścia.
Dotarłem, to nie był sen, byłem pod drzwiami i czekałem aż mi
otworzą.
~Sebastian~
Usłyszeliśmy
z Ann szaleńcze pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie zszokowani,
była godzina trzecia w nocy. Jedyną osobą, która mogła pukać o
tej porze, był sam Szatan.
-Ann.
Ja otworzę.- rzuciłem twardo, widząc, że kobieta wstaje. Zerwałem
się i szybkim krokiem ruszyłem do drzwi frontowych. Gwałtownie je
otworzyłem, gotowy atakować i… no właśnie nic. Zamarłem. Ale
zaraz się zreflektowałem i porwałem chłopaka w swoje ramiona.
Wszystkie zmartwienia, nagle odeszły jakby nigdy ich nie było.
Wystarczyło
mi jedynie to, że trzymam te ciepłe ciało w swoich ramionach.
Oddychając tym samym powietrzem co on.
-Ciel
jesteś cały przemar….
Chciałem
dokończyć, ale zostałem pozbawiony tej możliwości, gdy tylko
poczułem jego delikatne wargi na tych, które należały do mnie.
Uśmiechnąłem się. To było tak subtelne i nieumiejętne. Tak
bardzo urocze i przepełnione tęsknotą.
-Bałem
się Sebastian, bałem się, że nie zdążę się chociaż
pożegnać.- szeptał gorączkowo w moje usta, uchylił lekko
powieki, dzięki czemu widziałem łzy w jego pięknych oczach.
-Nigdy
tak nie mów… zawsze cię ratuję, rozumiesz? Zawsze…- wplotłem
palce w jego włosy i delikatnie je przeczesywałem. Były wilgotne
od potu i bardzo zimne.- Zaraz się przeziębisz…- podniosłem go i
zamknąłem drzwi. Gdy chciałem z nim ruszyć do salonu, dostrzegłem
Ann stojąca z dumnym uśmiechem w drzwiach.
-Ciel,
słoneczko… martwiłam się, że cię więcej nie ujrzę…-
podeszła do niego i przytuliła mocno, całując oba jego policzki.
-Jak
się tu dostałeś?- zapytałem spokojnie i poprowadziłem go na
sofę, gdzie szybko go otuliliśmy kocem, wcześniej ściągając
jego ubrania.
-Uciekłem
z domu. Przez okno…- wymamrotał. Widziałem, że jest już
zmęczony i wcale mu się nie dziwiłem.
-Ann
wezmę go na górę… zobacz jaki jest zmęczony. Ty też idź już
spać…-westchnąłem i wziąłem chłopaka na ręce.
-Dobrze,
masz rację, jest środek nocy. Dobranoc kochani.- ruszyła do swojej
sypialni, a ja poczułem jak Ciel wtula się w moje ramię. Po chwili
zasypiał, a ja wchodziłem po schodach.
-Sebastian?-
wyszeptał cicho, jednak zwrócił moją uwagę.
-Hm?-mruknąłem
i pogłaskałem jego włosy, ruszyłem korytarzem do naszego pokoju.
-...Chciałem
ci tylko coś wyznać…-słyszałem, jak się waha, a jego głos
przy ostatnim słowie zadrżał. Otworzyłem drzwi łokciem, ponieważ
obie ręce były zajęte, a zamknąłem je za nami nogą. Wciąż
czekałem na kontynuację, ułożyłem Ciela na łóżku i okryłem
go szczelnie kołdrą, nawet nie ubierając na niego koszuli nocnej.
Usiadłem przy nim i uśmiechnąłem się. Złapał niepewnie moją
dłoń.
-Bo
ja… chyba cię pokochałem, wiesz?
Kocha
mnie.
*********************************************************************************
No i dwunasty. A zaraz idę pisać kolejny (który zaczęłam dziś w nocy). Czeka nas pechowa trzynastka moi drodzy. Nie wiem ile nam zostało do końca, ale mam zaplanowany ostatni rozdział i epilog. Jest tylko jedna osoba, która zna cały mój plan i... a z resztą jeszcze się domyślicie xD Nie wykluczam tego, że uwinę się z Malarzem do poniedziałku. Obecnie na dworze jest piękna pogoda, a ja siedzę i piszę ;_; W sumie nie żałuję. No dobrze, proszę tylko o to, by czytelnicy dawali znać, że są. Komentarze napędzają do roboty, serio, wczoraj, gdy Roszpuncia skomentowała posty, uwinęłam się z tym rozdziałem o wiele szybciej, niż z jedenastym. Także, proszę, komentujecie. Będę wdzięczna i będę wiedzieć ile osób tak na naprawdę czyta.
czwartek, 18 sierpnia 2016
Malarz - rozdział jedenasty (obie perspektywy)
Nic
do mnie nie docierało nawet jak powoli ruszyłem do sypialni,
kompletnie ignorując pokojówki, które radośnie mnie witały.
Usiadłem na łóżku w swoim pokoju i schowałem twarz w dłonie.
Było tu zimno i pusto. I choć ogień wesoło trzaskał w kominku,
moje serce otulała gruba warstwa lodu, którą potrafił stopić
tylko Tanaka… i Sebastian. Oddychałem głęboko przez usta. Co
jakiś czas odganiałem łzy, które uparcie cisnęły mi się do
oczu. Nie wierzyłem w to jak szybko moje szczęście odeszło, ale
to było wiadome od początku. Przecież pokutuję za JEJ śmierć.
Zabiłem ją. Jestem mordercą.
Powoli
zszedłem z łóżka i uklęknąłem przy nim. Wyciągnąłem spod
niego drewniane, ręcznie malowane, pudełko. Było białe, ale
całość ozdabiały delikatne, czerwone róże. Ostrożnie
otworzyłem kuferek, a pierwszym co rzuciło mi się w oczy był
srebrny medalion. Założyłem go na szyję i chwyciłem w dłoń,
delikatnie ściskając bok zawieszki. Usłyszałem cichutkie klik a
potem ujrzałem twarz osoby, do której byłem tak bardzo podobny.
Mama…
-Mamo…-
wyszeptałem i ścisnąłem medalion.- Ja już nie chcę tak
cierpieć… Wiem, że to tylko i wyłącznie moja wina, ale błagam
cię… ja już nie daję rady… pozwól mi umrzeć…-
zapłakałem.-Ja nie chcę by ojciec mnie dotykał. To obrzydliwe.
Kocham cię mamo…- szeptałem, bojąc się, że ktoś może wejść
do pokoju. Szybko schowałem medalion pod koszulę i zamknąłem
skrzynię, a następnie wsunąłem ją pod łóżko. Wziąłem
głęboki oddech i zamknąłem na chwilę oczy. Nie wiedziałem do
końca jak można szybko zakończyć swoje życie, ale nie chciałem
odchodzić bez podziękowania Sebastianowi i cioci Ann. To by było
okropnie egoistyczne.
Położyłem
się na łóżku. Musiałem obmyślić plan ucieczki. Raz mi się
udało, ale teraz na pewno w nocy ktoś będzie pilnował wejścia do
mojej sypialni. W dzień nie mam co próbować, bo zbyt wiele służby
kręci się po korytarzach. Ale w nocy już nie. Wszyscy śpią.
Tylko, że wciąż pozostaje sprawa osób pilnujących w nocy mojej
sypialni. Zerwałem się prędko z łóżka i podbiegłem do okna,
otworzyłem je i wychyliłem się lekko, oceniając na oko wysokość.
Nie było źle, potrzeba mi było tylko czegoś, na czym zejdę.
-Myśl...szybko
myśl…-drabina odpadała jak nic. To mogłoby być coś
materiałowego, ale na tyle mocnego, by się nie zerwać pod moim
ciężarem. Moja ucieczka musiała być dobrze zaplanowana…
Musiałem się spotkać z Sebastianem.
~Sebastian~
Po
tym, jak hrabia wyciągnął Ciela z domu, nagle zapanowała w nim,
okropna, mroczna atmosfera. Byłem zszokowany i jeszcze dwie godziny
stałem w drzwiach, wpuszczając do środka lodowate, zimowe
powietrze. Jeszcze kilka godzin temu szczęśliwy tuliłem go do
siebie i przekomarzałem z nim w naszej małej pracowni. Krew się we
mnie zagotowała. Mój mały przyjaciel może znów zostać
skrzywdzony, a ja mu obiecałem ochronę! Jestem beznadziejny!
Kopnąłem
pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się jakaś donica.
Pobiegłem na górę wściekły, kopiąc i bijąc każdą ścianę po
drodze. Wbiegłem do sypialni. Wciąż pachniało jego ulubionymi
truskawkami oraz farbami.
-Nie
wybaczę mu tego. Zabiję go do cholery! Boże… Ciel… obiecałem
ci, że cię ochronię. Obiecałem!
W
moich oczach były łzy. Bałem się o niego. Jego ojciec był
nieobliczalny. Jestem pewien, że nie zawahałby się go zabić. Po
moich plecach przeszły ciarki, gdy tylko wyobraziłem sobie
nieruchome ciało chłopaka. Nie mogłem pozwolić na to, by stała
mu się krzywda. Nie mogłem.
Szarpnąłem
za swoje włosy i zaczesałem je do tyłu, zacisnąłem zęby i
pozwoliłem łzom płynąć. Był to pierwszy raz od dłuższego
czasu, gdy płakałem. Myślałem, że dobrze go ukryliśmy. A mogłem
z nim wyjechać. Miałem w planach popłynąć do Ameryki. Planowałem
to z Ann, która już szukała pracy w Nowym Jorku, miała nawet
jedną na oku. Oboje chcieliśmy dla Ciela jak najlepiej.
Nie
mogę pozwolić na to, by wszystko przepadło. Moja Muza nie może
przepaść.
Kilka
godzin później usłyszałem wołanie Ann.
-Ciel!
Sebastian!- moje serce boleśnie się zacisnęło na dźwięk imienia
chłopaka. - Chłopcy?! Co tu się stało?!
Wyszedłem
powoli z pokoju i westchnąłem cicho. Szedłem w stronę schodów i
zatrzymałem się na ich szczycie, patrząc na kobietę.
-Zabrał
go.- zgarbiłem się i spojrzałem na nią. W jej oczach najpierw
pojawiło się niedowierzanie, ale zaraz schowała twarz w dłoniach.
-Jak
to?! Zabrał?! Zrobi mu krzywdę!
-Wiem.
Ale nie mogłem mu przeszkodzić. Pokonałby nas obu, a Ciel miałby
jeszcze gorzej. Nie mogłem na to pozwolić… Oh Boże… Musiałem
go oddać temu potworowi…- usiadłem załamany na podłodze i
spojrzałem na blizny, na rękach. Znów miałem ochotę zrobić
sobie krzywdę, ale nie mogłem. Musieliśmy myśleć o tym jak
uratować chłopaka, który zmienił moje dotychczasowe życie o sto
osiemdziesiąt stopni.
~Ciel~
Usłyszałem
pukanie do drzwi, ale osoba za nimi nie czekała na odpowiedź, tylko
prędko wślizgnęła się do pomieszczenia. Szybko rozpoznałem kim
był „ten ktoś”.
-Paniczu…
moje biedactwo, martwiłam się o ciebie, wiesz?- była zatroskana.
Szybko zamknęła drzwi na klucz uśmiechając się do mnie. Jej rude
włosy związane w kucyki podskoczyły, gdy się wyprostowała.- Mam
coś dla ciebie. Zgodnie z przepisem.
Podeszła
do mnie i odsłoniła tackę.
-Galaretka
z owocami Tanaki…?- uniosłem na nią wzrok, jej ciepły uśmiech
rozgrzał moje, zmarznięte od kilku godzin, serce.
-Owszem.
Jesteś taki bladziutki…- westchnęła smutno i usiadła obok
mnie.- Słyszałam o wszystkim… Ten mężczyzna cię porwał?-
zmarszczyła brwi.
Zachłysnąłem
się galaretką.
-Sebastian?
W życiu by mnie nie skrzywdził! Chciałbym, żeby mnie
porwał…-zarumieniłem się. Od kilku dni, w obecności Sebastiana
czułem się nieco inaczej, a na moją twarz niezwykle często
wstępowały rumieńce.
-Paniczu!
Rumienisz się, ojejku! Mój maleńki panicz się zakochał!-
wykrzyknęła rozemocjonowana klaszcząc w ręce. Chichotała.
-W
cale nie jestem mały! A ty jesteś starsza tylko pięć lat! I do
tego starsza od niego!- zajadałem się smakołykiem. Był wprost
cudowny, dokładnie taki, jak pamiętam.
-Hahah…
i tak to urocze… Ale paniczu… ON...kazał cię pilnować… co
masz zamiar zrobić?
-Uciec.-wzruszyłem
ramionami.- Chciałbym, żebyś również ze mną uciekła… Ciocia
Ann i Sebastian zrozumieją…
Westchnęła
ciężko i szybko otworzyła drzwi, wyjrzała na korytarz i zamknęła
je z powrotem, przedtem coś podnosząc.
-Prześcieradła.
Nie masz ich ode mnie. Wykradłeś je z suszarni, jasne?- pokiwałem
głową, jej wesołość została zastąpiona powagą.- Słuchaj
uważnie. Na lewo od twojego okna jest ogród, w ogrodzeniu jest
dziura, idealnie na ciebie. Podała mi jakieś narzędzie
ogrodnicze.-Porzucisz to kilka metrów od ogrodzenia. Ciel… Musisz
robić wszystko, żeby twój ojciec nie dowiedział się o tym. Nie
tylko ja na tym ucierpię, pomógł mi kucharz i ogrodnik.-
westchnęła ciężko i przetarła czoło dłonią, w nieco
teatralnym geście, a jej wesołość w mgnieniu oka powróciła.
Uściskałem ją szczęśliwy- Nie możesz być w tamtym domu, gdzie
znalazł cię hrabia… Zrobi to znów, a kolejnej szansy może nie
być. To jest dobrze przemyślany plan. Musisz sobie poradzić… Ale
ty jesteś zdolnym chłopcem.- zaśmiała się.
Ta
noc mogła być moim ratunkiem lub ostateczną zgubą.
**********************************************************************************
Wszystko co chciałam, już powiedziałam, biorę się za kolejny rozdział :,>
Post informacyjny
Jak pewnie zauważyliście niby jestem, a jednak mnie nie ma i rozdziałów również. Nie, to nie jest kolejny blog, na którym autorka pisze "Zawieszam, bo, bo tak, bo nie przemyślałam fabuły". Bloga nie zawieszę choćby nie wiem co. Po prostu się wypaliłam i potrzebuje inspiracji. Przez to rozdziały są okropne, za co bardzo przepraszam.
Jaki cel jest więc tego posta?
Już tłumaczę.
Postanowiłam, że będę kończyć serie po kolei, więc ten post to taki mini plan działania:
- Teraz kończę Malarza, czuję że jesteśmy blisko końca, ale nie obiecuję happy endu :,)
- Potem zajmiemy się kochaniutkim Yutą i jego przemilutkim psychologiem :*
- W tym punkcie pojawi się Human albo mój nowy projekt nad którym pracuję, jeśli chcecie mogę podać wam małą podpowiedź o czym będzie, ale będziecie musieli sami ją znaleźć. Taka mała zabawa :')
Te punkty mogą być przeplatane one shotami z zamówień, ale to już tak szczerze może być kaprys mojego humoru :')
Bardzo Was przepraszam za brak rozdziałów, chociaż pewnie została tu tylko Roszpuncia, której bardzo dziękuję za wsparcie <3
A teraz oficjalnie plan działania Ozzy wchodzi w życie, kocham Was jak nie wiem, dajcie znać, że jesteście i mnie jeszcze nie opuściliście, a ja biorę się za rozdział, standardowe 1000 słów :*
P.S. : Co jeśli mam zamiar pisać drugiego bloga...niekoniecznie z BL? :')
P.S. : Co jeśli mam zamiar pisać drugiego bloga...niekoniecznie z BL? :')
wtorek, 26 lipca 2016
Malarz - rozdział dziesiąty (perspektywa Ciela)
Już
tydzień mieszkaliśmy u Anny, którą nazywałem ciocią. Byłą
cudowna. Kiedy miała wolne spędzaliśmy we trójkę czas w kuchni
piekąc ciasteczka . Moje rany już prawie zniknęły z ciała, tak
samo jak rodzice. Nie myślałem o nich prawie w ogóle, tylko czasem
mi się przyśnili, ale Sebastian był obok i mnie pocieszał.
Jeszcze nigdy nie byłem taki szczęśliwy jak przez ten tydzień.
Właśnie
siedziałem z Sebastianem w pokoju. Uczył mnie malować farbami na
płótnie, pobrudziłem jego nos zieloną farbą i śmiałem się z
jego zdezorientowanej miny. W końcu zaczął mnie łaskotać i
zanurzył palce w czerwonej farbie, która po chwili znalazła się
na moich policzkach. Skoczyłem na niego, nie przewidział tego ruchu
z mojej strony, więc wylądowaliśmy roześmiani na podłodze.
Byłem czerwony od śmiechu, podobnie zresztą jak Sebastian.
-No
dobra Ciel, czas coś zjeść. Ugotujemy...gulasz!- uśmiechnął się
do mnie i cmoknął w nos. Pokiwałem żywo głową. I podniosłem
się z dużego łóżka z baldachimem. Pokój miał czerwoną tapetę
na ścianach. Meble i podłoga były z ciemnego drewna. Podobało mi
się tu. Było cieplutko. Nie bałem się, że ktoś wejdzie i coś
mi zrobi. Sebastian zamykał nas na noc. Był to nasz wspólny pokój.
Uparłem się że nie chcę być sam.
Zeszliśmy
powoli po marmurowych schodach… no właściwie Sebastian zszedł.
Ja władowałem się mu na barana. Obejmowałem jego szyję rękoma,
które trzymał, by być pewien, że go nie puszczę.
Gdy
byliśmy już prawie na dole, ktoś zaczął walić do drzwi.
Przestraszyłem się. To nie było zwykłe pukanie. Te było nachalne
i bardzo głośne, zdradzało zdenerwowanie osoby po drugiej stronie.
Czarnowłosy postawił mnie na ziemi i uśmiechnął do mnie czule.
Poczochrał moje włosy podchodząc do drzwi.
-Nie
bój się, Ciel… To pewnie listonosz…- złapał za klamkę i
otworzył, widziałem jak sztywnieje i przymyka drzwi.
-Gdzie
ten gówniarz?! -warknął mój ojciec. Moje serce przyspieszyło, w
oczach zalśniły łzy. Nie… czemu on tu jest? Niech sobie pójdzie!
Ja jestem szczęśliwy! Zniknij! Nienawidzę cię! Boję się!
Mój
malutki świat, który wybudowałem z ciocią Anną i Sebastianem,
runął. Od tak po prostu jakby nigdy go nie było. Znów przed
oczami miałem swoją starą sypialnię i ojca, który mnie dotyka,
powtarzając jak bardzo jestem podobny do matki. Zrobiło mi się
niedobrze. Nie dostanie mnie tak łatwo. Nie pozwolę na to. A… co
jeśli skrzywdzi Sebastiana?
Wziąłem
głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi. Nikt nie skrzywdzi
osób, które kocham. Nie jestem egoistą, przestałem nim być,
odkąd zajął się mną Tanaka. Gdy zacząłem iść wszystko działo
się szybko. Zostałem wyciągnięty z budynku na mróz. Moje bose
stopy dotykały zmrożonego podłoża. Koszula Sebastiana, którą
mi dał specjalnie na czas pracy, oraz spodenki, nie dawały zbyt
wiele ciepła. Nie patrzyłem w górę na ojca. Zebrałem w sobie
wszystkie siły, by z mojej twarzy zniknął nawet najmniejszy ślad
po strachu jaki mnie opanował. Gdy czułem, że to ten moment
spojrzałem na niego. Nie mogłem zrozumieć czemu był taki okrutny.
Miał urodę, pieniądze, wpływy. Ale chyba to przez to, że nie
czuje w stosunku do mnie miłości, dlatego że zabiłem matkę.
Gdyby mnie nie było, ona cały czas trwałaby u jego boku. Byliby
szczęśliwi.
Poczułem
to okropne uczucie w sercu, które pojawiało się zawsze gdy
uświadamiałem sobie, że śmierć mamy to tylko i wyłącznie moja
wina. On miał racje, jestem nikim. Kompletnym zerem. Nawet nie mam
ani grama siły. Słaby. Bezbronny. Głupi. To idealnie mnie opisuje.
-Gdzie
się szlajasz z ta hołotą?! I jak ty wyglądasz?! Jesteś
beznadziejny!
Wyłączyłem
się i spojrzałem na Sebastiana. W jego oczach malowała się
wściekłość. Był zły na mnie? Znów jest to moja wina, prawda?
Próbowałem wstrzymać łzy. Przez nadmiar emocji, czułem jakby
moja głowa miała zaraz eksplodować.
Poczułem
szarpnięcie. Ojciec zaczął mnie ciągnąć w stronę powozu. Teraz
nie było dla mnie ratunku. Sebastian z jakiegoś powodu mnie
znienawidził, a ojciec zapewne mnie zabije za nieposłuszeństwo.
Ale jestem tylko kolejnym, nędznym człowiekiem. Nic nie znaczę. Po
mojej śmierci zostanie tylko nagrobek, chociaż mam podejrzenia, że
wielki hrabia Vincent Phantomhive, zabije swojego jedynego syna po
cichu. Tak, by nikt na niego krzywo nie patrzył.
Ostatni
raz spojrzałem na budynek, który z każdym uderzeniem kopyt o
kostkę brukową, znikał z pola widzenia. Ukryłem twarz w dłoniach.
Koszula pachniała Sebastianem. Moim kochanym, ciepłym Sebastianem.
Na dłoniach wciąż miałem plamy farb, których używa. Teraz mogę
jedynie modlić się o jak najmniej bolesną śmierć z rąk rodzica.
Było mi coraz ciężej to wszystko przeżyć.
-Jesteś
z siebie dumny, gówniarzu? Przez ciebie musiałem zacząć cię
szukać. Yard się zainteresował twoim zniknięciem, bo nie
chodziłeś do tego durnego parku. -mówił i odpalił cygaro. Na
jego czole widoczna była brzydka zmarszczka, a jego spokojny głos
sprawiał, że marzłem od zewnątrz. Wolałem chyba żeby wrzeszczał
na mnie i zrobił swoje. - Po co tam chodziłeś co? Żeby spotkać
się z tym czymś?- zmarszczyłem brwi.-Chodzi mi o tego obdartusa,
który otworzył drzwi.
-Sebastian
nie jest obdartusem.- powiedziałem ostro, na co ten się zaśmiał
głośno.
-Owszem,
jest. Nie przerywaj mi.- powiedział nieco ostrzej.- Myślisz, że
twoje zniknięcie łatwo było utrzymywać w tajemnicy? Udawałem, że
jesteś chory, ale zauważyli w końcu, że żaden lekarz cię nie
odwiedza. Królowa zaprosiła nas na świąteczny bal. Musisz się
tam pojawić, dlatego zacząłem cię szukać. Śledziłem tą durną
babę. Anne? Nie ważne.
-Ciocia
Ann jest najmądrzejsza! Nie obrażaj jej!
-MILCZ!
Nie zrozumiałeś za pierwszym razem? Więc zrozum teraz. Nigdy
więcej nie wyjdziesz z domu sam. Sprawiasz same kłopoty. Chociaż
przyznam, że gdy cię nie ma w domu jest cudownie. Ale nie martw
się. Ożenisz się. Co prawda małżonka będzie trochę starsza i
niezbyt urodziwa. Ale będzie spokój. A wy zamieszkacie z dala ode
mnie.- zamilkł nagle a powóz zatrzymał się. To wszystko jakby do
mnie nie dotarło. Ożenię? Wyjadę? Przecież… on żartuje
prawda? Ja naprawdę nie chcę.
-Nie
chcę…-chciałem powiedzieć coś więcej, ale wiedziałem, że w
tej sytuacji nikt mi nie pomoże. To rodzina decydowała o
małżeństwie dziecka. Ot, taka rekompensata, że sami nie mogli
wybrać. Siedziałem tak, nawet gdy ojciec mnie opuścił i poszedł
do rezydencji. Wzrok wbiłem w drewnianą podłogę. To się nie
dzieje naprawdę… Piekło trwa. Nie... Moje piekło dopiero się
zaczyna.
**********************************************************************************
Nie wiem co ze mną nie tak. Nie mam siły na pisanie, ale z całych sił się staram ją znaleźć. Rozdział jest dzięki jednej osobie (której go osobiście dedykuję i mam nadzieję, że ta osoba wie o kogo chodzi) Pozdrawiam was i liczę na komentarze, gdyż karmią one moją głodną, artystyczną duszę
Pozdrawiam,
Ozzy ^^
poniedziałek, 25 lipca 2016
Rocznica
Nigdy bym nie pomyślała że moje życie zmieni się przez bloga. Ale zmieniło. I dziś mamy pierwszą rocznicę. Minął dokładnie rok odkąd wstawiłam oneshota "Walc wiedeński" ^^ Już jutro będzie nowy rozdział ! Kocham was i dzięki za ten rok! ^^
czwartek, 14 lipca 2016
Info
One martwcie się, coś się tworzy. Mam ostatnio objawy choroby zwanej brakwenozy, pozdrawiam
R.I.P. -Wena
R.I.P. -Wena
EDIT: Obecnie mam 300 słów nowego rozdziału Malarza, jadę na obóz, ale może tam też będę pisać ^^
niedziela, 12 czerwca 2016
Krótka informacja
Witajcie!
Przepraszam, że znów nic nie napisałam, ale dzisiaj pracowałam, a wczoraj miałam rodzinne spotkanie...także ten... w piątek wystawiamy grupą kabaret, ale w sobotę lub jakoś w tygodniu postaram się jak najbardziej. Przepraszam, że w ostatnich miesiącach tak mało piszę, ale mam naprawdę urwanie głowy, co chwilę coś się dzieje. Nom. To mam nadzieję, że nie jesteście źli ... ale ruszyły zamówienia! Zapraszam! :D
Przepraszam, że znów nic nie napisałam, ale dzisiaj pracowałam, a wczoraj miałam rodzinne spotkanie...także ten... w piątek wystawiamy grupą kabaret, ale w sobotę lub jakoś w tygodniu postaram się jak najbardziej. Przepraszam, że w ostatnich miesiącach tak mało piszę, ale mam naprawdę urwanie głowy, co chwilę coś się dzieje. Nom. To mam nadzieję, że nie jesteście źli ... ale ruszyły zamówienia! Zapraszam! :D
sobota, 21 maja 2016
FNaF: Foxy x Bonnie "Nigdy więcej nie myśl..."
Minęło
tyle długich, spędzonych w ciemnościach lat. Nie miałem już sam
pewności czy kiedykolwiek byłem człowiekiem. Mimo tego pamiętałem
dokładnie dzień, w którym została mi odebrana dziecięca
niewinność, straciłem moją człowieczą powłokę. To było
jedyne wspomnienie jakie posiadałem. Dzień w którym cię poznałem.
-Justin!
Mam dla ciebie niespodziankę, kochanie!- zawołał ciepły i
przyjemny głos blondynki, która weszła do dziecięcego pokoiku.
Byłem podekscytowany, ponieważ tego dnia kończyłem dziesięć
lat. To było wspaniałe, ciepłe uczucie, które zalewa całe ciało,
a ty już nigdy nie chcesz żeby cię opuściło. Nie pamiętałem
już dokładnie kim ta kobieta była, ale czułem, że to moja matka.
Tak mi podpowiadał szósty zmysł.
Kobieta
w zwiewnej, błękitnej sukience o ślicznym chabrowym odcieniu,
uśmiechała się szeroko. Niestety, nie pamiętałem o niej nic
więcej, ale wiedziałem, że mocno ją kocham, a ona darzy mnie tym
samym uczuciem.
Po
chwili szczęśliwy skakałem po całym pokoju, a moje niemalże
czerwone włosy podskakiwały jak małe sprężynki. Mieliśmy się
udać do najsławniejszej w mieście pizzerii, tam mieli być wszyscy
moi przyjaciele. Freddy Fazbear' s Pizza miała opinię miejsca
przyjaznego dzieciom oraz dorosłym. W tedy nie wiedziałem, że to
wszystko kłamstwa. Że tego dnia już nie wrócę do domu i nie
zostanę przytulony przez matkę na dobranoc, a ojciec nie przeczyta
mi nowej książki.
Impreza
trwała już jakiś czas i wszyscy byli sobą zajęci, a ja poczułem,
że muszę iść do toalety. Nie powiadomiłem nikogo, gdzie się
wybieram, a pewnie to zaważyłoby o moim losie. By dostać się do
toalety, musiałem wyjść z głównej sali i przejść długim,
niezbyt jasnym korytarzem, na którym jedyna działająca lampa
mrugała co sekundę, napawając mnie strachem. Moja dziecięca duma
zmusiła mnie do tego, bym poszedł w głąb. Ostrożnie ruszyłem.
Nagle usłyszałem łoskot i podskoczyłem przerażony, dociskając
plecy do zimnej ściany, wyłożonej czarno-białymi kafelkami.
Czekałem aż coś się stanie, choć do końca nie wiedziałem, co
takiego ma się stać. Sfrustrowany swoim tchórzostwem, pobiegłem
do końca korytarza i wpadłem z impetem do toalety.
Oddychałem
bardzo szybko, moje ciało opanowała adrenalina. Po chwili zacząłem
się śmiać cicho. Niewinnie, jak dziecko. Otworzyłem oczy i
zwróciłem się do lustra. Jedyne co spostrzegłem, to odziana w
fioletową rękawicę dłoń, wyłaniającą się z ciemności
korytarza. Spoczęła na moich ustach, nie pozwalając nawet pisnąć.
Próbowałem się wyrwać. Moje ruchy były rozpaczliwie, drapałem
powietrze i zaciskałem powieki, spod których nie wiadomo kiedy,
zaczęły spływać łzy. Mój dziecięcy umysł, był zbyta zajęty
uwolnieniem mnie z żelaznego uścisku, że nawet nie zarejestrował
zmiany położenia. Moje ręce jak i nogi zostały związane. W usta
wepchnięto mi szmatę, miała ona dziwaczny, metaliczny smak. Wtedy
nie wiedziałem. I stwierdzam, że tamten ja powinien być z tego
powodu szczęśliwy.
Stare
drzwi trzasnęły, przez co podskoczyłem. Do moich nozdrzy dotarł
obrzydliwy zapach. Zmarszczyłem nos i zacząłem się powoli
czołgać, im bliżej byłem źródła tego okropnego fetoru,
widziałem więcej pełzających, jak i latających owadów. Nagle
zamarłem przerażony. To „źródło” nie było czymś, a raczej
kimś. Wielkością przypominało dziecko, takie jak ja. Było zbyt
ciemno, by dostrzec coś więcej. Zacząłem się rozglądać za
jakimś włącznikiem światła, w końcu postanowiłem podsunąć
się pod ścianę i za jej pomocą wstać, a następnie wymacać po
ciemnu włącznik. Nie zajęło mi to wiele czasu, choć tak naprawdę
nie mogłem być do końca pewien. Zapaliłem światło, było ono
słabe, ale mogłem dokładnie dostrzec co przyciągało do siebie
tyle much i tak okropnie śmierdziało. Na środku pomieszczenia
leżało blade, jeszcze nie rozłożone ciało. Niewątpliwie był to
chłopiec około w moim wieku. Miał szeroko otwarte usta, przez
które wpadały chmary much, oraz wywrócone, białkami na wierzch,
oczy. Odsłonięte części ciała odznaczały się niemal czarnymi
liniami, które były jego żyłami.
To
byłeś TY. Żałuję, że nie widziałem cię żywego, ale nawet
martwy byłeś cudowny.
Wtedy,
jako, że byłem dzieckiem, przeraziłem się. Miałem ochotę
zwymiotować.
Po
jakimś czasie ktoś wszedł do pomieszczenia.
-Widzę,
ze poznałeś nowego kolegę. Będzie idealnie pasował do Bonniego,
nieprawdaż? A ty… z twoimi włosami do Foxy'ego.- usłyszałem
szaleńczy śmiech. W pomieszczeniu stał mężczyzna odziany w
fioletowy strój. Miał zasłoniętą twarz, a jego ubranie
przypominało strój strażnika w nietypowym kolorze. W dłoni
odzianej we fioletową rękawiczkę trzymał błyszczący nóż
kuchenny. Strach mnie paraliżował. Mężczyzna z szaleńczym
uśmiechem podchodził do mnie. Pochylił się nade mną. Już wtedy
byłem świadom długich tortur, które dla mnie zaplanował.
Czułem
wszystko. Do samego końca.
Gdy
znów zacząłem myśleć o TOBIE, poczułem się bardziej ludzki.
Dlaczego mnie unikasz?
Ah,
no tak. Jesteś przecież taki śliczny i dobry, inny niż ja. Ja
jestem mordercą. Ty zawsze byłeś tylko straszakiem. A ja? Za
każdym razem, w nocy. Zabijałem. W końcu teraz zamknęli pizzerię,
przez te „wypadki” z animatronikami. A ty przestałeś ze mną
rozmawiać. Przez to jestem bardziej agresywny. Myślą, że się
zepsułem.
Opuściłem
mechaniczne ciało animatronika. Nigdy nie pojąłem czemu nawet gdy
wyglądam jak normalny człowiek, muszę mieć na sobie strój
lisiego robota. Poszarpana koszula i spodnie, skórzane buty po
kolana… Wyglądałem jak Kapitan Hak. No nie do końca. Nie miałem
czarnych włosów. Ale czułem się jak on. Niekochany, samotny, a
jego największy wróg ciągle go pokonywał.
Zawsze
mnie dziwiło dlaczego po śmierci odczuwam wszystko jeszcze
bardziej. I czemu wciąż rosłem? Teraz miałem ciało
osiemnastolatka. A może ja jednak żyłem? Nie, to przecie
niemożliwe, ale... nadzieja umiera ostatnia… ale moja chyba… już
umarła. Po tym jak mnie opuściłeś… BonBon…
Zawsze
wydawałeś mi się taki uroczy. Odkąd cię zobaczyłem martwego i
obserwowałem jak rośniesz. Byłeś wspaniały. Pomagałeś każdemu.
Kiedy Purple Guy (Bo tak nazywaliśmy naszego mordercę) sprowadzał
kolejne dziecko, ty je ratowałeś. Tylko kilka razy ci się nie
udało. Przez mnie. Nienawidziłeś mnie, prawda? Ty próbowałeś
naprawiać, a ja wszystko niszczyłem.
BonBon.
Chcę cię przeprosić.
Kotara
osłaniająca moją samotność, czyli tak zwaną Zatokę Pirata,
odsłoniła się. Spojrzałem w niebieskie oczy, blondwłosej
dziewczynki w żółtej sukience.
-Foxy?-
zapytała niepewnie, spojrzałem na nią i delikatnie się
uśmiechnąłem.- Chcesz pizzę?
Pokręciłem
głową, a ona tylko coś mruknęła i pożegnała się. Zostałem
sam. Znów.
Pewnie
sam to na siebie sprowadziłem.
-Bonnie,
on odmówił. Wygląda na bardzo smutnego.- usłyszałem wysoki
głosik dziewczynki. Bonnie kazał jej mnie odwiedzić? Gdyby moje
serce potrafiło nadal bić, pewnie pobiegłoby w maratonie.
-Dziękuje
Chica… leć do reszty…- jego głos by taki cudowny. Mógłbym go
słuchać godzinami.
Ktoś
zbliżył się do mojego małego, prywatnego skrawka tej pizzerii.
-Foxy…
możemy porozmawiać? Wszyscy się o ciebie martwimy.
Wstałem
powoli i na drżących nogach opuściłem Pirate Cove.
-Tak?-
odwróciłem wzrok, bojąc się, że w jego oczach dostrzegę
nienawiść.
-Spójrz
na mnie…
Z
ociąganiem spełniłem jego polecenie. Zamiast oczekiwanej przeze
mnie nienawiści dostrzegłem zmartwienie i czułość.
-Co
się z tobą dzieje? To moja wina, prawda? Foxy… ja przepraszam.-
otworzyłem szerzej oczy. Jego słowa docierały do mnie bardzo,
powoli. Gdy zrozumiałem ich sens oburzyłem się.
-To
przecież ja zniszczyłem wam spokojne... życie.- zawahałem się
przy ostatnim słowie, ale w końcu je wypowiedziałem.
BonBon
wyciągnął do mnie powoli dłoń.
-Ale
ja zniszczyłem ciebie… i nie zdążyłem uratować.
Splótł
nasze dłonie i zadarł głowę lekko do góry.
-...Ty
tam byłeś?- zapytałem powoli.
-Przecież
wiesz, że tak Foxy… Dlatego jestem na siebie zły. Nie na ciebie.
Myślałem, że jeśli przestanę z tobą rozmawiać… przestaniesz
być agresywny, myślałem, że to moja wi…- schyliłem się szybko
i pocałowałem go delikatnie. Jego policzki zaczerwieniły się.
-Nigdy
już więcej nie myśl BonBon…- poczochrałem jego włosy.
Teraz
czułem jakbym był człowiekiem, jakby moje serce biło, przez żyły
toczyła się krew. Uratowałeś mnie Króliczku.
**********************************************************************************
Malutka niespodzianka! Oneshot z Fnaf'a, bo... naszła mnie ochota. Przyjemnie mi się go pisało i w ogóle. Mogą być niedociągnięcia, bo wrzucam od razu po skończeniu.
Mam nadzieję, że w końcu zacznę wrzucać rozdziały i ogólnie posty, regularnie. Jak skończymy Malarza, dokończymy naszą historyjkę o Yucie, a potem pewnie wrócimy to kochanego Humana :D Przy okazji, mam zamiar przez wakacje napisać kilka (a może dużo więcej) oneshotów, a poza tym zacząć nowy projekt. Nic nie obiecuję kochani i nie wiem, czy np: tym razem na rowerze nie zjedzą mnie dziki ;-; Ja już chyba powinnam do śmierci siedzieć w swoim pokoju, bo co chwilę mi się krzywda dzieje ;-; Lece napisać wam coś jeszcze po krótkiej przerwie.
Oczywiście weźcie udział w trwającej dwa tygodnie ankiecie w sprawie Oneshotów i witam nowych czytelników! ^^ A tych starszych mocno całuję :* Fajnie was mieć <3
czwartek, 19 maja 2016
czwartek, 12 maja 2016
poniedziałek, 2 maja 2016
Przeczytajcie koniecznie!
Hej kochani...
wczoraj miałam mały wypadek przez co mam niesprawną do końca prawą dłoń. Postaram się coś napisać, ale sprawia mi to niemały ból. Z resztą ręka to jedna z wielu niedogodności, gdyż również ledwie chodzę.
Pozdrawiam was serdecznie :*
czwartek, 28 kwietnia 2016
piątek, 8 kwietnia 2016
Malarz - rozdział dziewiąty (obie perspektywy)
Po
wspólnym, dość skromnym posiłku, pomogłem mojemu małemu
przyjacielowi założyć czyste ubranie. Doprawdy zabawnie wyglądał
w zbyt dużej koszuli i spodniach, jakby gdzieś tam się „utopił”.
Ułożyłem jego nieco niesforne włosy i posadziłem.
-Masz
ochotę coś poczytać, może porysować?- podrapałem się po karku,
niezbyt wiedziałem co mu zaproponować.
-...M-możesz
mnie nauczyć rysować?- spytał cicho i niepewnie jakby się czegoś
bał… mnie? Spojrzałem na niego i moje wątpliwości zostały
rozwiane, chłopak miał spuszczoną głowę i rumiane policzki.
Najzwyczajniej w świecie się wstydził. Postanowiłem go nie
trzymać dłużej w niepewności.
-Nie
ma sprawy, to będzie zaszczyt.- uśmiechnąłem się ciepło i
ukucnąłem przed niebieskookim. Uniósł lekko głowę, a kąciki
jego ust pomknęły ku górze, nagle jakby się zawahał.- Coś nie
tak?
-Sebastian…
ja wiem… robisz dla mnie bardzo dużo, ale… zabierzesz mnie w
pewne miejsce? Przepraszam! Masz pewnie mnóstwo na głowie, a ja
władowałem ci się w życie z buciorami, ale…
-Ciii…
nic nie mów. Oczywiście, że z tobą pójdę. Nie zostawię cię
samego.- poklepałem przyjacielsko jego kolano, delikatnie, gdyż
bałem się dotknąć jakiegoś siniaka, albo ranę.-Ale pójdziemy
jak już przeniesiemy się do nowego domu.
-...domu…-powtórzył
cichutko pod nosem.- To co , nauczysz mnie?- uniósł gwałtownie
głowę i szeroko się uśmiechnął, często mnie zaskakiwał.
Zaśmiałem się i wstałem, poszedłem po szkicownik i podałem go
chłopcu, potem przyniosłem mu ołówek. Był rozpromieniony, więc
albo bardzo dobrze ukrywał ból i smutek, albo naprawdę był taki
radosny. Możliwe jest to, że te dwie opcje się ze sobą łączyły.
Przez
kilkanaście minut tłumaczyłem mu na czym polega szkic. Oczywiście
z tej bardziej emocjonalnej strony. Szybko podłapał co mam na myśli
używając dziwnych porównań.
-To
teraz narysuj… no nie wiem… drzewo… Ale nie byle jakie! Takie,
które masz tu…- dotknąłem opuszkiem palca jego czoła, a
następnie przeniosłem go w okolice jego serca.- I tutaj…
Skupiony
zmrużył oczy i podrapał głowę końcówką ołówka. Po chwili
się ode mnie odwrócił i zaczął namiętnie coś nanosić na
czystą kartkę. Przyglądałem mu się uważnie, starając
zapamiętać każdy szczegół mojej Muzy… Wyglądał tak cudownie
z tym skupieniem na twarzy. Usiadłem obok niego, nie próbowałem
nawet zaglądać mu przez ramię, nie bez powodu się odwrócił.
Musiałem to uszanować. Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywały
jedynie wesołe krzyki dzieciaków z zewnątrz i ciche westchnienia
chłopaka. Po dość długim czasie przycisnął szkicownik do piersi
i odwrócił w moją stronę. Niepewnie odsunął swoje dzieło i
spojrzał na nie krytycznie. Zarumienił się i podał mi je.
Zamarłem w szoku. Szkic był smutny, drzewo, nagie, chore,
obumierające. Obrazy artysty są odzwierciedleniem jego duszy. Jego
w takim razie była pogrążona w smutku i żałobie. Uśmiechnąłem
się, gdy dostrzegłem pewien skrzętnie ukryty element. Młody
listek na jednej z gałęzi. I słońce gdzieś w oddali.
Odłożyłem
jego pierwsze dzieło i objąłem go ramieniem. Jest przepiękny.
-Piękny…-
uśmiechnąłem się do niego, a on spojrzał na mnie w szoku.
-Jak
to? Przecież… gałęzie są krzywe, nagie, chore… już dawno nie
ma tam zwierząt… no i to drzewo jest samotne. Nie ma nic wokół…
-Ciel…
Między jego gałęziami prześwituje słońce, trawa wokół jest
zielona, błyszczy się… I wcale nie ma nagich gałęzi… jest
jeden malutki listek i zwiastuje odżycie tej rośliny…- spojrzał
mi w oczy zdziwiony.
-Zauważyłeś…?
-Zauważyłem.-uśmiechałem
się i przeczesywałem jego miękkie włosy. Siedzieliśmy w zupełnej
ciszy, aż usłyszałem charakterystyczny stukot, a po chwili
rozległo się pukanie do drzwi. - To pewnie Anna.- niechętnie się
odsunąłem i wstałem, otworzyłem drzwi lekarce.
-Gotowi
moi mili?- uśmiechnęła się pogodnie do Ciela i wykonała ręką
jakiś dziwny ruch w powietrzu.- Ptaszki rosną, kwiatki ćwierkają…
idealny dzień na zmianę otoczenia…
-Ale
Pani Anno… Jest zima…-powiedział nieśmiało niebieskooki, a ta
klasnęła w dłonie.
-Otóż
to! Żadnych alergii, widzisz? Idealny dzień!
Pokiwaliśmy
posłusznie głowami, oboje byliśmy skonsternowani. Wstałem szybko
i spakowałem najpotrzebniejsze dla nas rzeczy, Ubrałem chłopca w
płaszcz i wziąłem na ręce. Chyba czas go trochę utuczyć, jest
lekki… ale równie dobrze może być to spowodowane stresem.
Długotrwałym stresem. Uśmiechnął się do mnie i chwycił moją
koszulę. Okazało się, że na dole czekał powóz, więc zostawiłem
Ciela razem z Anną i pobiegłem na górę, udało nam się wziąć
wszystkie rzeczy i z ciężkim sercem opuściłem dom, w którym
spędziłem większość życia. Ale Anna miała rację. Nie mogę
dłużej żyć przeszłością. Muszę patrzeć w przyszłość, a do
tego teraz mam moją Muzę… muszę dbać o Ciela. Żeby miał
wszystko, czego mu potrzeba… by się rozwijał i nie bał każdego
kolejnego poranka, by nie zrywał się w nocy z płaczem i mnie nie
rozpoznawał. Teraz byłem za niego odpowiedzialny. Chroniłem go.
Jego
szczęście było teraz najważniejsze.
~Ciel~
Patrzyłem
przez okno zafascynowany, sypiącym z nieba śniegiem. Dziś rany już
aż tak nie dokuczały. Było znośnie i dość zabawnie. Lekarka,
która wczoraj mnie badała, opowiadała co jakiś czas śmieszne
żarty, z których śmiał się nawet woźnica. Zagadałem go na
chwilę, mówił mi gdzie dokładnie jesteśmy. Wtrącał zabawne
anegdoty, przez co niemal płakaliśmy ze śmiechu. Tylko Sebastian
wydawał się nieco apatyczny, nieobecny. Ściskał mocno znajomy mi
szkicownik. Aż tak go to zaciekawiło? A może szukał drugiego dna?
A przecież to zwyczajny rysunek, prawda? A może nie spełnił jego
oczekiwań? W końcu to też jakaś możliwość.
-Sebastian?
Wyjdziemy potem ulepić bałwana?- oderwał się od swoich myśli,
niemal drgnął. Przeniósł wzrok na moją twarz i szeroko się
uśmiechnął.
-Oczywiście,
hrabio…- zaśmiał się, a ja spaliłem buraka.
-Żaden
hrabia, Ciel. Powtórz! C-I-E-L. I koniec. Kropka.-naburmuszyłem się
niczym dziecko, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Po chwili i
ja parsknąłem, gdyż nie mogłem wytrzymać. Było swobodnie,
przyjemnie. Zupełnie inaczej niż w moim rodzinnym domu. Tam
wszystko było sztuczne i sztywne. Albo ojciec i jego nowa żona byli
agresywni… jeśli nie w stosunku do mnie, to do reszty mieszkańców.
Postanowiłem
sobie już nie zawracać tym wszystkim głowy, niestety, nie mogłem
oprzeć się wrażeniu, że wkrótce znów zetknę się razem z
„rodzicami”. Nikomu nie miałem zamiaru tego mówić. Bałem się
tylko, co się stanie jeśli dowiedzą się z kim przebywam. Boję
się, że Pani Annie stanie się krzywda… albo Sebastianowi. A on
jest moim jedynym przyjacielem. Najlepszym… bo jest prawda? To mój
przyjaciel, prawda? Chyba tak właśnie jest. Sebastian to mój
przyjaciel do grobowej deski. Tak się mówi, nie?
**********************************************************************************
Witajcie!
Nie spodziewaliście się, nie? No cóż... ja też nie xd Jakoś mnie
wzięło, by usiąść i napisać ten rozdział, posłuchać płyt ukochanego
zespołu, po które ostatnio w ogóle nie sięgałam... poczuć się jak
dawniej c: Cóż troszkę, także postanowiłam celebrować skończone w
poniedziałek szesnaście lat. I powiem wam, że to genialne uczucie. Noc
wszyscy śpią, muzyka zespołu, który towarzyszy ci odkąd skończyłaś trzy
lata. Czuję się świetnie. Od razu muszę wam powiedzieć, że rozdziału nie
będzie aż do końca moich egzaminów, które zaczynają się w poniedziałek i
kończą w środę c: W czwartek i piątek raczej będę siedzieć w domu.
Stres będzie musiał spłynąć. Wybaczcie, rozdział niesprawdzony, prosto z
dokumentu tekstowego, którego nawet jeszcze nie zapisałam xD Literówki,
błędy- to wszystko w tym rozdziale znajduje się na pewno. Dziękuje
wszystkim czytelnikom <3 Widać momentami, ze jest was coraz więcej,
chociaż fajnie, gdybyście napisali coś na czacie, zagłosowali w
ankiecie, czy nawet dali króciutki komentarz ^^
Pozdrawiam was i ściskam <3
Ach! Osóbki, które czekają na Humana niedługo odeślę na bloga, gdzie mam zamiar go publikować ^^ Papa~
Jeśli ktoś chce podnieść mnie na duchu ( :,>) ale nie chce dawać znać o sobie na blogu, przekierowuję na moje GG: 34138961 ^^ Śmiało piszcie kiedy tylko chcecie, chętnie pogadam :Dpiątek, 25 marca 2016
Rozdział piąty. Trudne rozmowy.
W efekcie tego, że mój mózg, zamiast
pomóc mi się odprężyć zalewał moją głowę najgorszymi
wspomnieniami, nie pospałem sobie zbyt długo i czas przed rozmową
z lekarzem spędziłem na rozmyślaniu. W końcu wstałem i
podtrzymując się ściany zszedłem do gabinetu mężczyzny.
Zapukałem cicho, a na odpowiedź nie czekałem długo. Nacisnąłem
klamkę i wślizgnąłem się po cichu.
-Usiądź Yuta… -wykonałem polecenie i
spuściłem głowę.- Czeka nas ciężka rozmowa. Chcesz herbaty?-
zerknąłem na niego, uśmiechał się do mnie delikatnie.
-Nie. Szczerze mówiąc… chcę mieć za
sobą tą rozmowę.- wlepiłem wzrok w biurko, które nagle stało
się niezwykle interesującym przedmiotem.
-Więc dobrze. Powiedz mi jak się zaczął
twój problem.- jego żądanie sprawiło, że zamarłem. To wszystko
we mnie odżyło.- Oczywiście rozumiem… nie musisz mi ufać.
Jedynie mnie naprowadź na powód twojej przypadłości. Na wszystko
mamy czas.- poklepał mnie po ramieniu, co nie dodało mi otuchy.
Poczułem się gorzej, zrobiło mi się gorąco.
Zawahałem się. Yuu… on chce ci pomóc.
A ty nie możesz sprawiać Hanie i Mike'owi więcej kłopotów.
-W mojej rodzinie wydarzyło się coś…
tragicznego. Zacząłem przez to jeść…- miałem opór, by mówić
mu co było dalej. To zbyt ciężkie.
Gimnazjum. Koszmar każdej osoby,
która ma jakiś „defekt”. Na tym etapie w młodzieńczym mózgu
wyłącza się coś takiego jak empatia. Każdego, kto choć trochę
odstaje i próbuje być sobą, traktuje się jak błąd fabryczny.
Przejebane. A kiedy to nie twój styl bycia jest „inny”, a
wygląd. Zaczyna się piekło.
Niechętnie wstałem z łóżka.
Ubrałem się, zjadłem śniadanie, umyłem, wyszedłem. Zwyczajny
dzień z życia nielubianego gimnazjalisty. W drodze do szkoły
towarzyszyły mi moje ulubione piosenki. Wszedłem na teren mojego
gimnazjum i rozpoczął się mój koszmar. Obok mnie przeszył
szepczące coś do siebie dwie blondynki. Co jakiś czas na mnie
zerkały i wybuchały śmiechem. A ja miałem je głęboko w nosie.
Jak zwykle potem nastąpiła rewizja
zawartości mojej torby, wykonana przez wspaniałego „króla”
szkoły. Akurat, gdy pozbierałem wszystkie wysypanie na kafelki
przedmioty zadzwonił dzwonek. Do klasy wbiegłem spocony i zdyszany,
na szczęście jeszcze przed nauczycielką. W moją stronę poleciał
papierowy samolocik. Od kilku dni po internecie krążył filmik, w
którym mój pijany ojciec obmacywał jakieś laski. Tylko… czemu to ja za
to dostawałem od życia po tyłku? Czemu on nie poniósł
konsekwencji?
Tego dnia zjadłem jeszcze więcej niż
zwykle.
Zamilkłem.
W moim gardle pojawiła się jakaś gula, przez którą nie byłe w
stanie wydusić z siebie ani słowa. Wspomnienia były takie żywe.
Tak cholernie bolesne. Uniosłem wzrok na Asashi'ego. Obserwował
mnie w milczeniu i kiwnął powoli głową.
-Okej.
Słuchaj. Mam prośbę. Pójdziemy teraz na kolację. Zjesz chociaż
troszeczkę, okej? Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale musisz
przyzwyczaić organizm do regularnych posiłków. Do kolejny krok, do
tego, byś wyzdrowiał.- uśmiechnął się, a ja poczułem, że
byłbym w stanie mu zaufać. Zdusiłem to uczucie w zarodku, by
przypadkiem nie mogło się rozwinąć. Wystarczyło mi już to,
wciąż pamiętam jak mnie potraktował w tedy, gdy chciałem mu
zaufać. Gdy pokazałem mu skrywane przez długie lata, uczucie.
-Jasne…
Ale nie obiecuję, że skończy się to dobrze. Nie mogę jeść…
Po prostu nie umiem. Wiem,
że to głupio brzmi… ja po prostu nie potrafię jeść.
Przynajmniej od jakiegoś czasu.
Mężczyzna
zmarszczył brwi, ale wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony.
Nawet teraz, gdy był w pełni skupiony, wyglądał olśniewająco
oraz nieco zawstydzająco. Sam chciałbym móc się pochwalić tak
genialnym wyglądem. Dobrze zbudowany, męskie rysy twarz, duże
szare oczy i czarne, miękkie włosy, postawione na żel, co mogłem
jedynie przypuszczać, ponieważ wyglądały naturalnie. No i do tego
wyglądał w tym kitlu… oh boże. Powinienem przestać, jeszcze mi
brakuje tego, bo się podniecić i dostać za to w ryj. Jedyne co się
w nim od liceum zmieniło to oczy, które nie były takie surowe,
teraz niemal czułem ciepło na sercu. Niemal, bo wciąż pamiętałem
o tym, jaki ma do mnie stosunek. Pewnie gdyby był dla mnie obcy,
inaczej bym do niego podszedł, bardziej ufnie.
-Od
jakiegoś czasu?- podchwycił, tym samym wyrywając mnie z krainy
marzeń. Skinąłem apatycznie głową.
-Wcześniej
dużo jadłem… bardzo dużo. To naprawdę obrzydliwe. Byłem…
jebanym tłuściochem…- przy ostatnim zdaniu, mój głos drżał.
Nie wiem czemu zacytowałem jego własne słowa sprzed sześciu lat,
z dnia, w którym postanowiłem schudnąć i zamknąłem się w swoim
pokoju. Co mnie do tego podkusiło?
- Nie
bądź dla siebie taki ostry. Słuchaj, ktoś kiedyś ci tak
powiedział?
-Tak.
Ktoś, kto był dla mnie niezwykle ważny. - czemu mu to wszystko
mówiłem? Po co? Dla jego litości? Czy może dążyłem do tego, by
lekarz przypomniał sobie jak przez podstawówkę, gimnazjum oraz
liceum gnoił mnie i pogłębiał mój nałóg. Bo bez wątpienia, w
tamtych czasach jedzenie było moim nałogiem, nie umiałem ujarzmić
mojego głodu. Nie panowałem nad tym. Jadłem to co mi smakowało.
-Dziewczyna?
Wiesz… Sam kiedyś nie byłem zbyt święty.
-Nie
śmiem wątpić-
mruknąłem
cicho pod nosem i przeczesałem włosy.
-Coś
mówiłeś?- zmarszczył brwi zdezorientowany.
-Nic
takiego. Chodźmy już, co?- lekarz przytaknął i wstał.
Zaprowadził mnie do dość dużego pomieszczenia, stały tam trzy
stoliki czteroosobowe, nie wyglądało to jak zwyczajna stołówka.
To
miejsce
miało w sobie coś… domowego. Nie wiem jak to określić. Po
prawej stronie był kominek, podłogę
wyłożono ciemnym drewnem,
a
białe
ściany ozdabiały miłe dla oka obrazy. Kuchnia
nie była zamknięta, a połączona z jadalnią
i jedyne oddzielało oba pomieszczenia to czarno-biała wyspa
kuchenna, przy której także stały krzesła. Dwa stoliki były
czarne, a jeden, środkowy biały. Białe krzesła stały przy
czarnych stolikach, a z kolei czarne- przy białych. W kuchni stała
średniego wzrostu kobieta, która brązowe
włosy spięła w wysoki kok. miała na sobie biały fartuch i
czerwoną sukienkę. Na oko mogła
mieć z
czterdzieści lat i zapewne była kucharką. Przywitałem
się z kobietą cicho, a ona odpowiedziała entuzjastycznie i podała
nam dwa talerze. Na tym, który otrzymałem ja, były płatki musli
wymieszane z jogurtem. Lekarz z kolei dostał talerz kanapek. Usiedli
przy wyspie kuchennej, lekarz uciął pogawędkę z kobietą, która
po kilku minutach zostawiła nas samych.- Nie jesz? Spróbuj zjeść
tyle, ile możesz . Ale chociaż trochę. To jest potrzebne do
nabrania sił. No i od czegoś tak lekkiego nie przytyjesz.
Uniosłem
prędko głowę, nieco zdziwiony. Chwyciłem łyżkę i nabrałem
odrobinę płatków. Zjadłem połowę porcji, którą otrzymałem i
szczerze? Byłe z siebie dumny. Nie mogłem się doczekać, aż
powiem Hanie i Mike'owi. Na pewno będą szczęśliwi.
**********************************************************************************
W bólach nareszcie skończyłam piąty rozdział, jestem z siebie taka dumna! :3 Od razu mówię, że mogłam gdzieś połknąć jakieś literki, a nawet zmienić narrację, za co przepraszam >.<
Mam nadzieję, że teraz wszyscy, których lubią Humana się ucieszą, mam już jakąś jedną trzecią nowego rozdziału! Kto się cieszy?! ^^ Trochę mi przykro, że ostatnio jedynie Roszpuncia skomentowała rozdział, ale mi to jestem szczęśliwa,że to właśnie ona skomentowała. Naprawdę sobie cienię twoje komentarze ^^ Malarz się pisze, Human się pisze. A ja pracuje nad nowiutkim projektem, który muszę jeszcze rozplanować. Co więcej! Niedługo mam zamiar wstawić pewien one-shot :3 Z resztą nie jeden, jeśli weźmie mnie wena :D Pozdrawiam Was i mam nadzieję, że jutro uda mi się wstawić Malarza! A jeśli nie, to zawczasu: WESOŁYCH ŚWIĄT ^^
Subskrybuj:
Posty (Atom)