niedziela, 17 stycznia 2016

Malarz - rozdział szósty (obie perspektywy)


~Ciel~
Wszedłem do rezydencji najciszej jak umiałem, miałem szczerą nadzieje, że nie zostanę przyłapany przez ojca lub moją macochę. Życie po raz kolejny postanowiło ze mnie zakpić.


Zdjąłem płaszcz oraz rozwiązałem ostrożnie buty, teraz musiałem szybko dostać się do kuchni, gdzie na pewno była służba i mógłbym tam spędzić resztę wieczoru, nim musiałbym ułożyć się do snu. Usłyszałem głośne chrząkniecie, moje serce zaczęło wybijać szalony rytm, zrobiłem się cały czerwony na twarzy i szyi, powoli odwróciłem się w stronę dźwięku, a tam już czekał na mnie cios ze strony mojego ojca.


-Kto to był szczeniaku?! Dajesz takim co?! Ty mała szmato!- wrzasnął i rozpiął skórzany pas, jego dłonie drżały i przez chaotyczne ruchy, zajęło mu to więcej czasu. Usłyszałem cichy chichot i zwróciłem załzawione oczy w jego stronę. Stała tam oczywiście moja „kochana” macocha, a moja żałosna osoba zalana łzami sprawiała jej nieukrywaną przyjemność. Wtem poczułem jak tata zdziera ze mnie ubrania, guziki upadły na nieskazitelnie czystą posadzkę, nie czułem nawet jak bardzo drżało moje ciało. Cisnął mną tak, że upadłem na brzuch, a po chwili na moje plecy padł pierwszy cios wyrywający z mojego gardła niemal zwierzęcy skowyt.


-Kochanie, uważaj tylko na posadzkę, ciężko będzie zmyć krew.- powiedziała cicho z zadowoleniem. POTWORY! Ja dłużej tu nie wytrzymam… nie dam rady. Kręciłem głową, nie zważając na kapiące z mojej brody słone krople. Ból przeszywał całe moje ciało i paraliżował mnie, modliłem się o utratę przytomności. W takich momentach przeklinałem swój niski próg bólu.


Nie wytrzymam… już… stop. BŁAGAM! Niech on już skończy, to tak bardzo boli.


Nagle wszystko ucichło, tylko gdzieś w dali zarejestrowałem stukot obcasów, powoli się uniosłem na rękach, które drżały ledwo mnie utrzymując. Pode mną była krew, czego nie musiałem nawet widzieć, gdyż to czułem. Wstałem jęcząc z bólu, pobiegłem do swojej sypialni z butami i płaszczem, gdy tam dotarłem bardzo szybko się ubrałem i spakowałem do skórzanej walizki ubrania i zaoszczędzone pieniądze, które czasami otrzymywałem zamiast jakiegokolwiek prezentu. Spakowałem wszystko, nie zamierzałem zostać w tym miejscu, pragnąłem umrzeć lub się wynieść, ale obiecałem Sebastianowi, że mnie kiedyś narysuje. Spakowałem się w dwie walizki, miałem tylko nadzieję, że poradzę sobie z nimi.


Strach i spowodował, że bagaż nie stanowił dla mnie tak ogromnego problemu, miałem wszystko co było dla mnie ważne i potrzebne, a do tego opuszczałem swoje osobiste piekło. Biegłem z walizkami co jakiś czas wpadając w poślizg i jadąc na kolanach kilka metrów, nawet się nie spostrzegłem, a stałem przed ciemną kamienicą, w której mieszkał młody malarz. Widocznie wszyscy spali, a niegrzecznym byłoby najście go podczas spoczynku, powoli wszedłem do środka mając nadzieję, że na korytarzu będzie mi cieplej i nie zamarznę podczas snu. Usiadłem pod ścianą przy drzwiach mieszkania Sebastiana, czułem dokuczliwy ból, koszula lepiła mi się do pleców, przez sączącą się z ran krew. Ułożyłem się na walizkach, wcześniej wyciągając pled i ukochaną poduszkę, która zastępowała mi przytulankę. Zacisnąłem powieki przerażony otaczającym mnie mrokiem, wszystko było takie okropne, straszne. Księżyc wpadał przez nieszczelne okna, rzucając na ścianę złowrogie cienie drzew poruszające się leniwie na delikatnym wietrzyku.


Nie zauważyłem nawet gdy zasnąłem, czułem się pusty, dlatego moje sny składały się z ponurych, czarno-białych obrazków, na których nie było nic szczególnego. Było mi cały czas zimno, ale zmęczenie nie pozwalało mi na sięgnięcie po sweter, który otrzymałem od ciotki kilka lat temu.


~Sebastian~


Wstałem rano w znakomitym humorze, byłem wypoczęty i szczęśliwy. Zacząłem kolejny cudowny dzień od filiżanki gorącej herbaty i szybkiej toalety porannej, postanowiłem, że tego dnia ozdobię te brzydkie ściany. Może kwiaty? A może namaluję coś dla Ciela i poczekam na niego w parku? Pewnie dziś również przyjdzie.


Wygrzebałem z kieszeni kilka monet, kupię nam cynamonowe bułeczki z piekarni naprzeciwko. A może coś upiekę? Ah! Życie jest cudowne!


Ubrany chwyciłem za klamkę i szarpnąłem za nią. Mój świetny humor momentalnie mnie opuścił, gdy spostrzegłem skulone ciałko, ułożone na dwóch skórzanych walizkach, włosy były w nieładzie. Na plecach płaszcz przesiąkł jakimś ciemnym płynem, miał obtarte kolana i podziurawione zakolanówki. Policzki szpeciły zadrapania i siniaki, ale jedno oko tradycyjnie zakrywały włosy.


Ciel. Kurwa!


Ostrożnie wziąłem chłopaka na ręce, z jego ust wydobyło się jęknięcie przepełnione bólem, a we mnie narastała coraz większa wściekłość. Znów ktoś go skrzywdził. Ile on tu leżał? Czemu nie pukał?! Mój malutki książę…


Chłopak obudził się i spojrzał mi w oczy z bólem. Musiałem go przebrać, ponieważ najwyraźniej on nie miał na to siły.


-Ciel, teraz cię rozbiorę i umyję. Powiedz, gdzie cię boli?- dotknąłem jego lodowatego policzka, a on na ten gest zbliżył się do mojej dłoni bardziej. Słabo oznajmił mi, że bolą go plecy, posadziłem go na łóżku i zdjąłem z niego płaszcz, a to co zobaczyłem przeraziło mnie, biała koszula przesiąknięta była krwią. Zacząłem przeklinać pod nosem, materiał przylepił się do świeżych ran. Ułożyłem niebieskookiego na brzuchu i pobiegłem po miskę z zimną woda i ręcznik, który zamoczyłem i przyłożyłem do materiału.-Obiecaj, że będziesz dzielny, Ciel. Musze oderwać materiał, bo się przylepił. Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci.- głaskałem jego włosy i po kilku minutach, zdjąłem ręcznik i oderwałem materiał od ran, wyrywając wrzask, który krajał mi serce. Skrzywdzić takiego drobnego chłopaka, który jeszcze nie pożegnał się z dzieciństwem i nie zaznał dorosłości! Zabiłbym go gołymi rękami.


Powoli obmywałem plecy Ciela, cały czas szepcząc mu na ucho, że wszystko będzie dobrze i co jakiś czas głaszcząc jego włosy. Skończyłem dopiero po jakiejś godzinie, a na rany naniosłem jeszcze specjalną maść i owinąłem jego korpus bandażami. Na szczęście szybko zapadł w sen. Jak tylko się obudzi muszę z nim poważnie porozmawiać. Wciągnąłem walizki do mieszkania i położyłem mu pod głowę poduszkę, na której spał. Było na niej wyszyte błękitną nicią „CIEL”. Nikomu nie pozwolę go skrzywdzić. Już nigdy więcej nie dam mu cierpieć. Dlaczego świat tak krzywdzi dobrych, delikatnych ludzi? Dlaczego… krzywdzi nas obu? Dlaczego będzie musiał cierpieć tak samo jak ja. Poszedłem do kuchni i ugotowałem rosół, by chłopak zjadł coś ciepłego jak się obudzi i jak najszybciej nabrał siły. Kochany chłopiec… Taki niewinny… Nikt nie starał się mu pomóc… Cierpi w samotności… I czeka na światełko w tunelu…


Jest taki sam jak ja.
**********************************************************************************
No i jest szósty rozdzialik :3 Mam wrażenie, że wyszedł mi kiepsko, ale to zostawiam Wam do oceny ^^ Ciesze się, że komentujecie, wiele to dla mnie znaczy <3
Dziękuję jak zwykle wszystkim czytelnikom ^^
Wyjeżdżam na biwak w środę i wracam w niedzielę, więc może w niedzielę wstawię rozdział ^^ 

2 komentarze:

  1. Kochanie! Rozdział jest świetny! Nie sądziłam, że Vincent zrobi coś takiego... Tak zmasakrować Ciela... Biedaczysko! Powiem Ci, że w notce wszystko mi się podobało. Mam nadzieję, że Sebuś wparuje do rezydencji państwa Phanomhive i zrobi epicką rozpierduchę! Och, jakbym chciała o tym poczytać! Ale wsio zależy od Ciebie :). No i opiekuńczy Sebcio! Ach! Tak bardzo, bardzo, bardzo! Oby teraz życie im się ułożyło :). I taka mała uwaga, albo ja źle widzę, albo dwa razy wstawiłaś rozdział :). Sprawdź sobie, bo mi może już coś się miesza w oczach :).

    Dobrej nocki, mnóstwa weny i do następnego!

    Twoja R ♥.

    OdpowiedzUsuń
  2. To co robimy zrzutke na zastawe stołową i paczamy jak Sebastian przepije nimi macoche ? chcialabym. (kiedy ja sie taka okrutna zrobilam?To pewnie dla tego ze ta "kobieta" strasznie mnie denerwuje)

    OdpowiedzUsuń