Obudził
się równo piętnaście minut przed budzikiem. Rozprostował kości,
które nieprzyjemnie strzelały z każdym ruchem. Wstał powoli i
westchnął, nie wiedział ile mogło mu zostać do końca życia,
ale tak bardzo chciał się skontaktować z rodziną… chociaż nie.
Nie ma już rodziny.
Poszedł
do kuchni i zaparzył sobie mocną kawę. Może to jego ostatnia?
W
jego głowie wciąż tkwił ten dziwny, mechaniczny głos. Zwiastun
jego rychłej śmierci. Gdy zaczął odczuwać przerażenie, do jego
umysłu napływały wspomnienia chłodnych ramion mężczyzny, które
go delikatnie obejmowały całą drogę do wyjścia z Freadbear's
Fright. Gdyby chciał go zabić – zrobiłby to. Ale nie zrobił. A
miał na to kilka okazji.
Nim
się spostrzegł z jego oczu wypłynęły słone krople, które
natychmiast starł. Mimo łez, miał wrażenie, że w środku, jest
kompletnie pusty. Springtrap wycierpiał o wiele więcej, wróć,
cierpi od trzydziestu lat zamknięty w gnijącym, popsutym
animatroniku. Z dala od kogokolwiek, a w umyśle zaprogramowane było
jedno słowo. „ZABIJ”. Nie jego wina, że chce to zrobić,
przecież… gdyby w końcu mógł opuścić swoje małe, prywatne
piekło mógłby osiągnąć wolność. Eh.
Strażnik
postawił sobie za cel rozmowę z mężczyzną. Musi wiedzieć
wszystko. Nawet jeśli miałby za to zapłacić najwyższą cenę.
Chociaż sam nie uważał, że jego życie jest wiele warte, to
religia nakazywała mu myśleć inaczej. Życie to dar, a o dar
trzeba dbać. On nie zadbał, więc teraz ma za swoje. Głupi, młody
Jeremy. Tak powie większość. Mimo wszystko Jeremy miał nieodparte
wrażenie, że o tajemniczym króliku myślano podobnie. Oboje
przegrali życie, oboje byli samotni. Różnił ich wygląd,
charakter, czas… i to czy żyją. Jeden był martwy, chociaż czuł
się żywy, a drugi żywi, ale już dawno pogodził się ze śmiercią
i wciąż o niej myślał. Szczęśliwe zakończenia nie są dla
niego, są one tylko dla pięknych, sztucznych i złych ludzi.
Westchnął
i ubrał mundur. Idealnie wyprasowana koszula i eleganckie spodnie,
odznaka, legitymacja… Jak umierać, to przynajmniej trzeba
wyglądać. Ciekawe jak umrze? Będzie miał poderżnięte gardło?
Wyrwane serce? Zmiażdżoną głowę?
-Jestem
chory.- wyszeptał i dopił kawę.- Gadam od rzeczy.- chwycił
rogalika z marmoladą i zjadł go szybko co jakiś czas nucąc pod
nosem. Bardzo nie chciał opuszczać swojego małego mieszkania, a
gdy już musiał to zrobić, przełknął ślinę i wyszedł
zamykając dom na cztery spusty.
Szedł
bardzo szybko. Targały nim sprzeczne emocje. Z jednej strony chciał
porozmawiać ze swoim przyszłym zabójcą, a z drugiej uciec jak
najdalej od tej nawiedzonej miejscówki. Od tej umęczonej duszy.
Gdy
dotarł na miejsce jak zwykle powitał go nieprzyjemny zapach
zgnilizny. Z resztą… wszystko wyglądało w tym miejscu na zgniłe,
zielone, chłodne, wilgotne… Szedł powoli do swojego biura nucąc,
co tego dnia robił zbyt często. Oglądał podłogę wyłożoną
brudnymi, niegdyś czarno-białymi kafelkami. Nagle coś zmusiło go,
by wszedł do pomieszczenia, gdzie trzymano Spring Bonnie'go.
-Co
tu robisz?!- rzucił ostro metaliczny głos mężczyzny o włosach w
kolorze złotym, który miał w sobie coś zgniłego, co pasowało do
miejsca. Jeremy zadrżał, ale uśmiechnął się do martwego
mężczyzny.
-Teraz
się nie obawiam. Mam jakieś pół godziny i chcę…
-Gówno
mnie obchodzi co chcesz!- wrzasnął i przyparł niższego do ściany.
Jeremy skrzywił się, ale z jego ust nie wydobył się żaden
dźwięk. W jego głowie krążyła tylko jedna myśl. „Zabij
mnie szybko… bym nie czuł zbyt dużego bólu”.
Zacisnął powieki, a gdy minęło kilka minut i nic się nie stało,
powoli je rozchylił. Mężczyzna przyglądał mu się nieco
zaciekawiony.- Tyle lat minęło… odkąd widziałem tu żywego
człowieka. Nawet podczas mojej śmierci otaczały mnie maszyny i
dusze. ALE NIE ŻAŁUJĘ! I MAM ZAMIAR ZABIJAĆ DALEJ, WIESZ?!-
wydarł się i uniósł rękę. Był zmienny, trochę jak szaleniec.
Jeremy miał wrażenie, że zaraz zostanie uderzony, ale pięść
Springtrapa uderzyła w ścianę.- Szybko.
Do biura. To byłoby zbyt łatwe. Mam cię odprowadzić?!- podniósł
głos, widząc brak reakcji z mojej strony, chciałem już iść, ale
postanowiłem zrobić coś, czego mężczyzna się nie spodziewał.
Odsunął się powoli i wyciągnął przed siebie rękę. Był blady
ze strachu, ale rozszerzył usta w miłym uśmiechu.
-Jeremy
jestem.- czekał na gest uszastego, który przez chwilę patrzył na
niego zdziwiony, po chwili strażnik miał wrażenie, że dostrzegł
w złotych oczach łzy, które natychmiast zostały otarte.
-Jeremy…-
wyszeptał ledwie słyszalnie, wyglądał na niezwykle ludzkiego,
spojrzał prosto na chłopaka i uścisnął jego dłoń, zrobił to
niezwykle delikatnie, jakby bał się ją zgnieść.- Ja jestem
Vincent… Znaczy.- zakłopotany odwrócił wzrok.- Dla wszystkich
pracowników jestem Purple… Purple Guy. Proszę Jeremy… Idź do
biura.
Uśmiech
zniknął z jego
twarzy, wycofał się i powoli poszedł do pomieszczenia ochrony.
Usiadł
za biurkiem. Springtrap jest
taki samotny, ale… on zabijał jeszcze gdy żył. Teraz odbywał
swoją osobistą karę boską.
12.00…
Kolejna
noc, lecz łatwiej nie będzie…
Springtrap,
był bardzo agresywny. Atakował bardzo szybko, a dźwięk audio zbyt
wolno się ładował, by można było go użyć. Wentylacja padała
bardzo szybko, podobnie jak kamery. Nagle wszystkie kamery
przysłoniła twarz jakiejś dziwnej kukły, która po chwili ruszyła
na mnie z wrzaskiem, co zaowocowało resetowaniem całego systemu.
Jeremy czuł na karku zimne krople potu, ukazujące jego strach.
1.00…
Słyszę
jak oddychasz w swoim pokoju…
Uspokoił się powoli. Nie
będzie tak źle. I tak w końcu zginie, bo dla takich jak on nie ma
szczęśliwych zakończeń.
No
i w końcu przez jego nieuwagę uszasty stanął za szybą i wgapiał
się w niego. Chłopak szybko uruchomił efekt audio, a jego serce
wybijało szalony rytm. Przerażająca postać wciąż stała, teraz
wściekła.
2.00…
Byłem
tak blisko, ale teraz słyszę echo słowa „Hello”…
Całe
szczęście zniknął.
-Nie
mogę sobie pozwolić na taką nieuwagę!
Brązowowłosy
westchnął uspokojony i zablokował wentylację, przez co zrobiło
mu się nieco duszno, kaszlnął, czując nieprzyjemne klejenie w
gardle. Przydałoby mu się trochę wody. Odkaszlnął i otarł czoło
rękawem, osłabł nieco. Nagle za szybą zarysował się kształt
ogromnego niedźwiedzia w kapeluszu, który zmierzał w stronę
biura, wymachując mikrofonem. Stróż pomyślał tylko, że to
koniec, niedźwiedź wyskoczył szybko, sycząc i wrzeszcząc prosto
w jego twarz, zbladł jeszcze bardziej i zresetował system,
zaganiając Springtrapa na kamerę dziewiątą. Co to do cholery?!
3.00…
Czyżbym
sprawiał, że wariujesz?…
Nie
bał się. Była już czwarta. Teraz wystarczy, że…
Wrzask.
Osiemnastolatek
nawet nie wiedział z której strony dobiegł. Zapewne kolejne omamy,
znów dał się przechytrzyć, ale… czemu nawet jego umysł
współpracuje z tym potworem.
-Springi…
błagam… skończ już…- wyszeptał ze łzami w oczach, miał
wrażenie, że Vincent robi sobie z niego żarty, bawi się z nim.
4.00…
Czyżbym
żerował na twym umyśle?…
Słaby
z niego zawodnik. Wiedział to, ale przecież osoba z taką
przeszłością jak on, nie raz już dawno skończyłaby z
zakrwawionymi nadgarstkami w łazience.
Jeszcze
troszkę. Musi wytrzymać, musi mieć satysfakcję i poznać bliżej
Vincenta. To był bodziec, który nakazywał mu przetrwać.
5.00…
Myślisz,
że masz szansę przetrwać, mimo duchów z twojej przeszłości?…
-Vincent?-
wyszedł z biura szczęśliwy, że udało mu się przetrwać do
końca. Uśmiechał się wesoło.
-Czego
chcesz?- mruknął znudzonym głosem złotooki, objął go mocno i
posadził na swoich kolanach, przodem do siebie, gdyż odkrył, że
lubi patrzeć na tą młodą, żywą twarz.
-Opowiesz
mi wszystko? Jak się… tu znalazłeś?- wyszeptał Jeremy spokojnym
głosem. Uniósł wzrok na mężczyznę, którego oczy najpierw
zabłyszczały ze złości, a po chwili stały się smutne i puste.
-To
było około… trzydzieści lat temu, Jeremy. Miałem szczęśliwą
rodzinę, dobrą pracę i to przez nią wszystko straciłem.
Pracowałem w Freadbear's Family Diner, w oddziale, który należał
do mnie. Posiadaliśmy wtedy dwa animatroniki, Goledn Bonnie' go i
Golden Freddy'ego. Robiły furorę, podobnie jak późniejsze modele,
które na początku były jedynie dołączanymi do pizzy pluszakami.
Nie wiem czemu, ale mój syn zawsze się bał tych maszyn,
szczególnie Freadbeara. Eh… Starszy zawsze sobie z niego żartował
i razem ze znajomymi cały czas go straszyli. Wtedy były to dla mnie
tylko niewinne psoty, więc dałem mu tylko reprymendę… ale…
Pewnego dnia wszystko się rozpoczęło. Młodszy syn obchodził
siódme urodziny w pizzerii, nie bawił się zbyt dobrze, cały czas
był wystraszony. Spuściłem go z oka tylko na chwilę… a potem
usłyszałem trzask. Goleden Freddy, ten sam, do którego pluszowej
wersji przytulał się co noc i zwierzał… zmiażdżył jego
malutką… główkę…- w oczach Vincenta lśniły łzy.- Przez
pięć dni był w śpiączce… lekarze nie dawali rady, coś go
blokowało… a potem umarł. W ten sam dzień, w który przywieziono
cztery nowe animatroniki. Od razu Zamknąłem Spring Bonnie'ego i
Freadbeara w schowku. Po pogrzebie… byłem wściekły… i zabiłem
czwórkę dzieci i ukryłem w czterech nowiutkich animatronikach. Z
marionetką, która rozdawała dzieciom prezenty zaczęło się coś
dziać. Wychodziła z pudełka i w nocy krążyła po pomieszczeniu.
Podobnie jak te nowe animatroniki, dlatego zniszczyłem i opracowałem
zabawkowe, bardziej przyjazne dzieciom wersje… Ale i one się
poruszały. To nie było dobre… Pewnej deszczowej nocy musiałem
zostać w pizzerii do późna, pozanosić jakieś kartony… I wtedy.
Wtedy pojawiły się. Śledziły i zmusiły do założenia Spring
Bonnie'go, przystosowanego do takich manewrów. A potem… Umierałem
przed kilka godzin w okropnych męczarniach, spalono pizzerie. Resztę
pewnie znasz.
-Płaczesz
Vin…- wyszeptał smutnym głosem strażnik i objął większego.-
Nie masz się już czego bać…
-Nie
rozumiesz, co? Coś mi każe zabijać. Widzę te postaci, wszystko do
mnie wraca wraz z wybiciem północy. Słuchaj, zmykaj do domu…
-Nie.-
przerwał mu i ścisnął go mocniej w pasie.- Zostaję tu. W końcu
jutro nasza ostatnia noc. Dobranoc.
Purple
Guy siedział nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami, po chwili
uśmiechnął się. Ciepłe ramiona otulały go tak ciasno, ale nie
pozwoli, by jego gość spał w tak niedogodnych warunkach.
-Śpij.
Obudzę cię na czas…Ale i tak cię zabiję, wiesz?- wyszeptał mu
do ucha z z wahaniem pocałował je, co zostało nagrodzone
zadowolonym pomrukiem.
-Wiem
Springi… A ja i tak ci na to nie pozwolę…- zasnął i nie poczuł
jak na jego ustach składany jest delikatny pocałunek.
Nie
przetrwasz tej nocy!
****************************************************************
No i napisałam wreszcie! ;-; Pewnie gówno mi wyszło, ale co mi tam xD
Dziękuję za komentarze :3 No i witam zacnego Pokemona ^^
Pozdrawiam Was, Ozzy :3
I pamiętajcie, gdyby nie NateWantsToBattle, nie byłoby tego, większość zielonego tekstu to teksty jego piosenki o Springtrapczaku xD Dla zainteresowanych: Tutaj
Hejoszki, Kochana Ozzy!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał, bo jest dialog między przyszła ofiarą i jej przyszłym mordercą. Nie rozumiem naszego strażnika. Kurde, wie, że Futrzak chce co zabić i jeszcze planuje mu to ułatwić. Nie ogarniam gościa! Z reguły ludzie trzymają się kurczowo ziemskiego żywota, a tutaj mamy wyjątek od tej reguły. Zaczynam się obawiać mocno rozchwianej psychiki Jeremy'ego, chociaż nasz Animatronik wcale nie jest lepszy. Do tego całował swoją ofiarę! Rany! Dobrali się, nie ma co! Sadysta i masochista, czyli para doskonała :D. Co jeszcze? Powiem Ci, że zaskoczyła mnie końcówka. Zrobiło się smutno i zarazem uroczo. Współczuję Vincentowi (czyżby to ten od Cilela? Żarcik!), ale nie zmienia to faktu, że wolałabym, by zrezygnował ze swych chorych zamiarów. No i to chyba tyle ode mnie :).
Życzę Ci dużo weny, wspaniałego weekendu i wszystkiego, czego potrzebujesz :).
Twoja R ♥.
Klepię miejsce! :3
OdpowiedzUsuń~Strzyga
O boziu urocze *.* takie kochane i urocze ta końcówka :3 mimo że to smutna historia x.x
OdpowiedzUsuń