piątek, 29 stycznia 2016

Pięć nocy w Freadbear's Fright - noc czwarta

Obudził się równo piętnaście minut przed budzikiem. Rozprostował kości, które nieprzyjemnie strzelały z każdym ruchem. Wstał powoli i westchnął, nie wiedział ile mogło mu zostać do końca życia, ale tak bardzo chciał się skontaktować z rodziną… chociaż nie. Nie ma już rodziny.


Poszedł do kuchni i zaparzył sobie mocną kawę. Może to jego ostatnia?


W jego głowie wciąż tkwił ten dziwny, mechaniczny głos. Zwiastun jego rychłej śmierci. Gdy zaczął odczuwać przerażenie, do jego umysłu napływały wspomnienia chłodnych ramion mężczyzny, które go delikatnie obejmowały całą drogę do wyjścia z Freadbear's Fright. Gdyby chciał go zabić – zrobiłby to. Ale nie zrobił. A miał na to kilka okazji.


Nim się spostrzegł z jego oczu wypłynęły słone krople, które natychmiast starł. Mimo łez, miał wrażenie, że w środku, jest kompletnie pusty. Springtrap wycierpiał o wiele więcej, wróć, cierpi od trzydziestu lat zamknięty w gnijącym, popsutym animatroniku. Z dala od kogokolwiek, a w umyśle zaprogramowane było jedno słowo. „ZABIJ”. Nie jego wina, że chce to zrobić, przecież… gdyby w końcu mógł opuścić swoje małe, prywatne piekło mógłby osiągnąć wolność. Eh.


Strażnik postawił sobie za cel rozmowę z mężczyzną. Musi wiedzieć wszystko. Nawet jeśli miałby za to zapłacić najwyższą cenę. Chociaż sam nie uważał, że jego życie jest wiele warte, to religia nakazywała mu myśleć inaczej. Życie to dar, a o dar trzeba dbać. On nie zadbał, więc teraz ma za swoje. Głupi, młody Jeremy. Tak powie większość. Mimo wszystko Jeremy miał nieodparte wrażenie, że o tajemniczym króliku myślano podobnie. Oboje przegrali życie, oboje byli samotni. Różnił ich wygląd, charakter, czas… i to czy żyją. Jeden był martwy, chociaż czuł się żywy, a drugi żywi, ale już dawno pogodził się ze śmiercią i wciąż o niej myślał. Szczęśliwe zakończenia nie są dla niego, są one tylko dla pięknych, sztucznych i złych ludzi.


Westchnął i ubrał mundur. Idealnie wyprasowana koszula i eleganckie spodnie, odznaka, legitymacja… Jak umierać, to przynajmniej trzeba wyglądać. Ciekawe jak umrze? Będzie miał poderżnięte gardło? Wyrwane serce? Zmiażdżoną głowę?


-Jestem chory.- wyszeptał i dopił kawę.- Gadam od rzeczy.- chwycił rogalika z marmoladą i zjadł go szybko co jakiś czas nucąc pod nosem. Bardzo nie chciał opuszczać swojego małego mieszkania, a gdy już musiał to zrobić, przełknął ślinę i wyszedł zamykając dom na cztery spusty.


Szedł bardzo szybko. Targały nim sprzeczne emocje. Z jednej strony chciał porozmawiać ze swoim przyszłym zabójcą, a z drugiej uciec jak najdalej od tej nawiedzonej miejscówki. Od tej umęczonej duszy.


Gdy dotarł na miejsce jak zwykle powitał go nieprzyjemny zapach zgnilizny. Z resztą… wszystko wyglądało w tym miejscu na zgniłe, zielone, chłodne, wilgotne… Szedł powoli do swojego biura nucąc, co tego dnia robił zbyt często. Oglądał podłogę wyłożoną brudnymi, niegdyś czarno-białymi kafelkami. Nagle coś zmusiło go, by wszedł do pomieszczenia, gdzie trzymano Spring Bonnie'go.


-Co tu robisz?!- rzucił ostro metaliczny głos mężczyzny o włosach w kolorze złotym, który miał w sobie coś zgniłego, co pasowało do miejsca. Jeremy zadrżał, ale uśmiechnął się do martwego mężczyzny.


-Teraz się nie obawiam. Mam jakieś pół godziny i chcę…


-Gówno mnie obchodzi co chcesz!- wrzasnął i przyparł niższego do ściany. Jeremy skrzywił się, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. W jego głowie krążyła tylko jedna myśl. „Zabij mnie szybko… bym nie czuł zbyt dużego bólu”. Zacisnął powieki, a gdy minęło kilka minut i nic się nie stało, powoli je rozchylił. Mężczyzna przyglądał mu się nieco zaciekawiony.- Tyle lat minęło… odkąd widziałem tu żywego człowieka. Nawet podczas mojej śmierci otaczały mnie maszyny i dusze. ALE NIE ŻAŁUJĘ! I MAM ZAMIAR ZABIJAĆ DALEJ, WIESZ?!- wydarł się i uniósł rękę. Był zmienny, trochę jak szaleniec. Jeremy miał wrażenie, że zaraz zostanie uderzony, ale pięść Springtrapa uderzyła w ścianę.- Szybko. Do biura. To byłoby zbyt łatwe. Mam cię odprowadzić?!- podniósł głos, widząc brak reakcji z mojej strony, chciałem już iść, ale postanowiłem zrobić coś, czego mężczyzna się nie spodziewał. Odsunął się powoli i wyciągnął przed siebie rękę. Był blady ze strachu, ale rozszerzył usta w miłym uśmiechu.


-Jeremy jestem.- czekał na gest uszastego, który przez chwilę patrzył na niego zdziwiony, po chwili strażnik miał wrażenie, że dostrzegł w złotych oczach łzy, które natychmiast zostały otarte.


-Jeremy…- wyszeptał ledwie słyszalnie, wyglądał na niezwykle ludzkiego, spojrzał prosto na chłopaka i uścisnął jego dłoń, zrobił to niezwykle delikatnie, jakby bał się ją zgnieść.- Ja jestem Vincent… Znaczy.- zakłopotany odwrócił wzrok.- Dla wszystkich pracowników jestem Purple… Purple Guy. Proszę Jeremy… Idź do biura.


Uśmiech zniknął z jego twarzy, wycofał się i powoli poszedł do pomieszczenia ochrony. Usiadł za biurkiem. Springtrap jest taki samotny, ale… on zabijał jeszcze gdy żył. Teraz odbywał swoją osobistą karę boską.


12.00…
Kolejna noc, lecz łatwiej nie będzie…


Springtrap, był bardzo agresywny. Atakował bardzo szybko, a dźwięk audio zbyt wolno się ładował, by można było go użyć. Wentylacja padała bardzo szybko, podobnie jak kamery. Nagle wszystkie kamery przysłoniła twarz jakiejś dziwnej kukły, która po chwili ruszyła na mnie z wrzaskiem, co zaowocowało resetowaniem całego systemu. Jeremy czuł na karku zimne krople potu, ukazujące jego strach.


1.00…
Słyszę jak oddychasz w swoim pokoju…




Uspokoił się powoli. Nie będzie tak źle. I tak w końcu zginie, bo dla takich jak on nie ma szczęśliwych zakończeń.


No i w końcu przez jego nieuwagę uszasty stanął za szybą i wgapiał się w niego. Chłopak szybko uruchomił efekt audio, a jego serce wybijało szalony rytm. Przerażająca postać wciąż stała, teraz wściekła.


2.00…
Byłem tak blisko, ale teraz słyszę echo słowa „Hello”…


Całe szczęście zniknął.


-Nie mogę sobie pozwolić na taką nieuwagę!


Brązowowłosy westchnął uspokojony i zablokował wentylację, przez co zrobiło mu się nieco duszno, kaszlnął, czując nieprzyjemne klejenie w gardle. Przydałoby mu się trochę wody. Odkaszlnął i otarł czoło rękawem, osłabł nieco. Nagle za szybą zarysował się kształt ogromnego niedźwiedzia w kapeluszu, który zmierzał w stronę biura, wymachując mikrofonem. Stróż pomyślał tylko, że to koniec, niedźwiedź wyskoczył szybko, sycząc i wrzeszcząc prosto w jego twarz, zbladł jeszcze bardziej i zresetował system, zaganiając Springtrapa na kamerę dziewiątą. Co to do cholery?!


3.00…
Czyżbym sprawiał, że wariujesz?…


Nie bał się. Była już czwarta. Teraz wystarczy, że…


Wrzask.


Osiemnastolatek nawet nie wiedział z której strony dobiegł. Zapewne kolejne omamy, znów dał się przechytrzyć, ale… czemu nawet jego umysł współpracuje z tym potworem.


-Springi… błagam… skończ już…- wyszeptał ze łzami w oczach, miał wrażenie, że Vincent robi sobie z niego żarty, bawi się z nim.


4.00…
Czyżbym żerował na twym umyśle?…


Słaby z niego zawodnik. Wiedział to, ale przecież osoba z taką przeszłością jak on, nie raz już dawno skończyłaby z zakrwawionymi nadgarstkami w łazience.


Jeszcze troszkę. Musi wytrzymać, musi mieć satysfakcję i poznać bliżej Vincenta. To był bodziec, który nakazywał mu przetrwać.


5.00…
Myślisz, że masz szansę przetrwać, mimo duchów z twojej przeszłości?…


-Vincent?- wyszedł z biura szczęśliwy, że udało mu się przetrwać do końca. Uśmiechał się wesoło.


-Czego chcesz?- mruknął znudzonym głosem złotooki, objął go mocno i posadził na swoich kolanach, przodem do siebie, gdyż odkrył, że lubi patrzeć na tą młodą, żywą twarz.


-Opowiesz mi wszystko? Jak się… tu znalazłeś?- wyszeptał Jeremy spokojnym głosem. Uniósł wzrok na mężczyznę, którego oczy najpierw zabłyszczały ze złości, a po chwili stały się smutne i puste.


-To było około… trzydzieści lat temu, Jeremy. Miałem szczęśliwą rodzinę, dobrą pracę i to przez nią wszystko straciłem. Pracowałem w Freadbear's Family Diner, w oddziale, który należał do mnie. Posiadaliśmy wtedy dwa animatroniki, Goledn Bonnie' go i Golden Freddy'ego. Robiły furorę, podobnie jak późniejsze modele, które na początku były jedynie dołączanymi do pizzy pluszakami. Nie wiem czemu, ale mój syn zawsze się bał tych maszyn, szczególnie Freadbeara. Eh… Starszy zawsze sobie z niego żartował i razem ze znajomymi cały czas go straszyli. Wtedy były to dla mnie tylko niewinne psoty, więc dałem mu tylko reprymendę… ale… Pewnego dnia wszystko się rozpoczęło. Młodszy syn obchodził siódme urodziny w pizzerii, nie bawił się zbyt dobrze, cały czas był wystraszony. Spuściłem go z oka tylko na chwilę… a potem usłyszałem trzask. Goleden Freddy, ten sam, do którego pluszowej wersji przytulał się co noc i zwierzał… zmiażdżył jego malutką… główkę…- w oczach Vincenta lśniły łzy.- Przez pięć dni był w śpiączce… lekarze nie dawali rady, coś go blokowało… a potem umarł. W ten sam dzień, w który przywieziono cztery nowe animatroniki. Od razu Zamknąłem Spring Bonnie'ego i Freadbeara w schowku. Po pogrzebie… byłem wściekły… i zabiłem czwórkę dzieci i ukryłem w czterech nowiutkich animatronikach. Z marionetką, która rozdawała dzieciom prezenty zaczęło się coś dziać. Wychodziła z pudełka i w nocy krążyła po pomieszczeniu. Podobnie jak te nowe animatroniki, dlatego zniszczyłem i opracowałem zabawkowe, bardziej przyjazne dzieciom wersje… Ale i one się poruszały. To nie było dobre… Pewnej deszczowej nocy musiałem zostać w pizzerii do późna, pozanosić jakieś kartony… I wtedy. Wtedy pojawiły się. Śledziły i zmusiły do założenia Spring Bonnie'go, przystosowanego do takich manewrów. A potem… Umierałem przed kilka godzin w okropnych męczarniach, spalono pizzerie. Resztę pewnie znasz.


-Płaczesz Vin…- wyszeptał smutnym głosem strażnik i objął większego.- Nie masz się już czego bać…


-Nie rozumiesz, co? Coś mi każe zabijać. Widzę te postaci, wszystko do mnie wraca wraz z wybiciem północy. Słuchaj, zmykaj do domu…


-Nie.- przerwał mu i ścisnął go mocniej w pasie.- Zostaję tu. W końcu jutro nasza ostatnia noc. Dobranoc.


Purple Guy siedział nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami, po chwili uśmiechnął się. Ciepłe ramiona otulały go tak ciasno, ale nie pozwoli, by jego gość spał w tak niedogodnych warunkach.
-Śpij. Obudzę cię na czas…Ale i tak cię zabiję, wiesz?- wyszeptał mu do ucha z z wahaniem pocałował je, co zostało nagrodzone zadowolonym pomrukiem.


-Wiem Springi… A ja i tak ci na to nie pozwolę…- zasnął i nie poczuł jak na jego ustach składany jest delikatny pocałunek.


Nie przetrwasz tej nocy!

****************************************************************
No i napisałam wreszcie! ;-; Pewnie gówno mi wyszło, ale co mi tam xD 

Dziękuję za komentarze :3 No i witam zacnego Pokemona ^^
Pozdrawiam Was, Ozzy :3
I pamiętajcie, gdyby nie NateWantsToBattle, nie byłoby tego, większość zielonego tekstu to teksty jego piosenki o Springtrapczaku xD Dla zainteresowanych: Tutaj

3 komentarze:

  1. Hejoszki, Kochana Ozzy!

    Rozdział bardzo mi się podobał, bo jest dialog między przyszła ofiarą i jej przyszłym mordercą. Nie rozumiem naszego strażnika. Kurde, wie, że Futrzak chce co zabić i jeszcze planuje mu to ułatwić. Nie ogarniam gościa! Z reguły ludzie trzymają się kurczowo ziemskiego żywota, a tutaj mamy wyjątek od tej reguły. Zaczynam się obawiać mocno rozchwianej psychiki Jeremy'ego, chociaż nasz Animatronik wcale nie jest lepszy. Do tego całował swoją ofiarę! Rany! Dobrali się, nie ma co! Sadysta i masochista, czyli para doskonała :D. Co jeszcze? Powiem Ci, że zaskoczyła mnie końcówka. Zrobiło się smutno i zarazem uroczo. Współczuję Vincentowi (czyżby to ten od Cilela? Żarcik!), ale nie zmienia to faktu, że wolałabym, by zrezygnował ze swych chorych zamiarów. No i to chyba tyle ode mnie :).

    Życzę Ci dużo weny, wspaniałego weekendu i wszystkiego, czego potrzebujesz :).

    Twoja R ♥.

    OdpowiedzUsuń
  2. O boziu urocze *.* takie kochane i urocze ta końcówka :3 mimo że to smutna historia x.x

    OdpowiedzUsuń