wtorek, 12 stycznia 2016

Rozdział drugi. Wizyta

Całą noc w moim śnie widziałem szare tęczówki, w których malowała się pogarda oraz donośny śmiech mojej pierwszej i jedynej miłości. Ta scena, sprzed sześciu lat była moim najgorszym koszmarem. Nic nie było gorsze. Nawet widok ukochanej matki powieszonej w łazience.

Możecie mnie nazwać teraz wyrodnym synem, bo przecież to musi być moją największą zmorą. Niestety nie, to tylko element całej układanki, tego jak przytyłem, cierpiałem i zacząłem się odchudzać. Potrzeba mi było wielkiej miarki akceptacji, którą ktoś umyślnie wysypał na kafelki łazienki w dniu śmierci mojej matki. Cierpiałem także przez swoją naiwność. Zaufałem, że skoro ja szczerze kocham, droga mi osoba pokocha także mnie. Ale przez niego jedynie zamknąłem się w moim pokoju na pół roku, a jego twarz nawiedza mnie co noc. To było okropniejsze. Matki już nigdy nie zobaczę powieszonej w łazience, bynajmniej nie na żywo, a chłopaka, który zgniótł resztkę mojego pękniętego serca mogę spotkać na co dzień.

Westchnąłem ciężko i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, zwlokłem się jedną nogą na chłodne ciemnobrązowe panele, a po chwili dołączyłem drugą nogę, ostrożnie ją prostując i rozciągając ramiona nad głową czekając na znajomy trzask, oznajmiający, że są dostatecznie rozciągnięte. Zamlaskałem cicho i ziewnąłem ocierając łzę z kącika prawego oka. Wstałem i powolnym krokiem poszedłem do okna odsłaniając żaluzje. Na dworze było najwyraźniej ciepło i słonecznie. Ale i tak ja nie pozwoliłbym sobie na szorty i koszulkę na krótki rękaw. Otworzyłem swoją torbę i wyciągnąłem z niej czarny sweter, w którym i spodnie z szerokimi nogawkami o takim samym kolorze.

-Chyba nie zamierzasz się w to ubrać. Na zewnątrz jest upał!- podskoczyłem zaskoczony niespodziewanym gościem, którym okazała się moja bratowa, ubrana w zieloną zwiewną sukienkę, która sięgała jej za kolana, była wyraźnie czymś oburzona, czym jak się domyśliłem z jej wypowiedzi były ubrania, jakie miałem iść założyć. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale ona uniosła dłoń do góry.- Milcz, kiedy mówi kobieta!- rzuciła żartobliwie.- Zaufaj mi okej? Ubierz to bez marudzenia.- podała mi szorty i cienką koszulkę, oba w kolorze czarnym.- Żebyś nie marudził zbytnio są czarne… Ale na Boga! Nie ubieraj tych swetrów kiedy jest taki piekarnik.

Nie pozostało mi nic innego jak ubranie się w, otrzymane od kobiety, rzeczy. Nie żebym się cieszył i pogodził z tym. Co to, to nie. Ale wiedziałem, ze ona nie ubrałaby mnie w coś, w czym wyglądałbym okropnie. Wszedłem powoli do dość przestronnej łazienki i ubrałem się niespiesznie. Starałem się wszystko przeciągnąć w czasie, więc dopiero po dwudziestu minutach wyszedłem z łazienki i udałem się na dół, gdzie przeżyłem walkę z Haną o to, czy zjem śniadanie. Ostatecznie wygrałem. Rudowłosa z warknięciem odłożyła talerz do lodówki i wyszliśmy z domu. Całą drogę czułem się dość nieswojo. Ludzie patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem, który wyrażał strach. Matki odciągały dzieci i tłumaczyły im coś o zdrowym odżywianiu. Jestem aż tak gruby?

W końcu zatrzymaliśmy się przed niby sławną kliniką, którą, jak mi powiedziała po drodze Hana, prowadzi bardzo młody lekarz. Weszliśmy do nieskazitelnie białego budynku, wokoło którego rosła soczyście zielona trawa, a kobieta żartem rzuciła, że ma sukienkę eko, uszytą z trawy rosnącej przed kliniką. Nie umiałem się nie zaśmiać. Zawsze rzucała, kiepskimi żartami, ale w jej ustach brzmiały one niezwykle zabawnie. Uśmiechnąłem się nieznacznie, ale po chwili moja twarz znów była bez wyrazu. Weszliśmy do przytulnej poczekalni, ale nie umiałem się jej lepiej przyjrzeć, gdyż mój żołądek przewracał się ze stresu. Moja twarz pewnie była bledsza niż zazwyczaj, a dłonie i nos lodowate.

-W czym mogę służyć?- zapytała młoda, czarnowłosa dziewczyna siedząca za kontuarem, przyjrzałem się jej twarzy, która była delikatnie opalona, na nosie miała duże okulary, które dodawały jej uroku, a jej oczy były koloru mlecznej czekolady i wesoło błyszczały w świetle jarzeniówek.

-Jesteśmy umówieni z doktorem Asashi… - odpowiedziała z uśmiechem rudowłosa. Kobieta postukała coś na klawiaturze i uśmiechem wskazała gabinet, każąc nam od razu wejść.- Yuu… zostawiam cię tutaj. Idź z nim pogadać, ja będę cały czas w poczekalni. Nie bój się do lekarz. Wiele osób uratował.

Bałem się cholernie tego, że w tym momencie wymagano ode mnie samodzielności i otwarcia się przed obcym, przytaknąłem powoli i zapukałem, nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka ze spuszczoną głową.

-Proszę zająć miejsce…- usłyszałem ciepły, łudząco znajomy głos. Zastygłem w bezruchu, a gdy odzyskałem władzę nad swym ciałem uniosłem gwałtownie głowę. Nie zgadniecie co się stało. Moje obawy były słuszne. Przede mną siedział znany mi bardzo dobrze osobnik. Drżąc podszedłem do burka zrobionego z ciemnego drewna, zająłem wskazane mi miejsce.- Z czym Pan do mnie przychodzi?- usłyszałem jak opiera ręce o biurko.

-Mój brat…- odważyłem się unieść głowę do góry.- Mój brat i jego żona twierdzą, że jestem chory i …- nie chciałem się z nim dzielić tym wszystkim. ZWŁASZCZA Z NIM.

-Spokojnie. Nikt cię nie będzie oceniał… chodzi o twoją wagę?- przytaknąłem, puszczając mimo uszu to, co powiedział o ocenianiu. W końcu to jego wina, że tu jestem… prawda?- No dobrze. Rozbierz się i podejdź do mnie jak będziesz gotowy.- wstał i niespiesznie podszedł do wagi, którą odpowiednio ustawił, ja szybko się rozebrałem do bielizny z lekkim rumieńcem na twarzy i podszedłem do niego, z jego pomocą stanąłem na wadze.- Hmm… wzrost… sto siedemdziesiąt osiem centymetrów…- zapisał coś w swoim notesie i zaczął gmerać coś przy wadze.- Waga… trzydzieści osiem i siedem dziesiątych.- spojrzał na mnie, a ja z bólem zatopiłem się w jego cudownych, stalowych tęczówkach. Milczałem, a on delikatnie mną kierując postawił przed lustrem.- Opisz siebie. To bardzo ważne.

Spojrzałem w lustro. Rozpoznał mnie i teraz się ze mnie nabija, bym popadł w jeszcze większy dołek?!

-Jestem gruby. Za gruby. Muszę schudnąć. Koniecznie muszę schudnąć jeszcze kilka kilogramów.

Nie widziałem jego reakcji i szczerze mówiąc nawet nie chciałem widzieć. Usłyszałem jedynie jak szybko wciąga powietrze i cicho nakazuje się ubrać. Ubrałem się i ponownie zasiadłem na miejscu naprzeciw niego.

-Twój brat oraz jego żona mają racje. Jesteś poważnie chory i najprawdopodobniej spowodowane jest to otaczającymi cię ludźmi, bądź przeszłością. Wysłuchaj mnie teraz uważnie. Nikt nie każe ci się na to zgadzać. Ta klinika to miejsce, w którym ludzie z różnymi schorzeniami „odpoczywają” i leczą się. Nazywaj to jak chcesz. Są to osoby, które bardzo nie chcą mieć więcej problemów. Niektórzy leczą tu głęboką depresje, a inni swoje fobie. Ty z kolei musisz uleczyć nie tylko umysł, ale także duszę i ciało. Powtarzam. Nie zmuszam cię do tego, ale jak się zgodzisz odwrotu nie ma. Proponuję Ci byś przeniósł się tutaj na kilka tygodni. Ostrzegam cię, że jeśli nic nie będziesz ze sobą robił, możesz trafić do szpitala psychiatrycznego, a nawet umrzeć.

Patrzyłem na niego osłupiały. Przenieść się… w sensie mieszkać tu kilka tygodni? Nie ma mowy! Już chciałem odmówić, ale przypomniałem sobie słowa mojego brata. „Rób wszystko co będzie kazał”.

Co mam robić?
***********************************************************************************
Witajcie! Postanowiłam wstawić drugi rozdział. To wszystko dzięki Wam. Pod koniec opowiadania zdradzę Wam kilka rzeczy, które go dotyczą. A tymczasem... postanawiam sobie małą zasadę. Mają być komentarze inaczej rzuca wszystko i jadę w Bieszczady! xD

Dziękuję, że podzieliłyście się kawałkiem siebie ^^ Julio, nie martw się, każdy ma prawo popełniać błędy. Dziękuje, że w ogóle komentujesz.  :3 

Roszpunciu, dziękuję za komentarz, w którym opisujesz coś, co sama przeżyłaś. Nigdy nie wolno ci myśleć, że możesz być brzydka, za chuda czy co tam jeszcze. Piękno mamy w sobie. Zobaczyć je mogą jedynie osoby, które są "koneserami sztuki", że tak to nazwę.  ^^ Sądząc po twoich komentarzach w stu procentach w środku jesteś piękna. Wspierasz jak nikt.

Kuro Neko, tobie nie odpisuję na komentarz, bo piszemy do siebie non stop xD

4 komentarze:

  1. Witaj, Kochana!

    Rozdział naprawdę fajny! Widzę, że doktorek nie poznał swojej ofiary. Och! Opisz dokładnie jego minę, gdy dowie się, że Yuu jest tym, który wyznał mu miłość i którego tak perfidnie zbluzgał. Ach! Już się jaram tym, co dopiero się pojawi :D. A swoją drogą, cieszę się, że mi tak nie odbiło i nie wpadłam w anoreksję, jak główny bohater. Naprawdę siebie lubię i cieszę, że piszesz o mnie takie miłe słowa. Dziękuję :*. To naprawdę budujące :D. No i chyba tyle w temacie :D.

    A! I jeszcze jedno! Wybacz, Julio, ale ja już tak mam: bo ja uwielbiam pisać, rozmawiać, dyskutować, dlatego z reguły moje komentarze są obszerne ;).

    Pozdrawiam Ciebie, Ozzy, oraz wszystkie czytające i komentujące duszyczki! Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Rozdział świetny choć moim zadniem troszke za krotki.Ale to moje zdanie czekam na kolejny rozdzialik Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że nie ma kontynuacji :c

    OdpowiedzUsuń